Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Alarm przeciwpożarowy w OiFP

Andrzej Zdanowicz [email protected] 85 748 74 73
Część widzów bała się wracać do budynku OiFP przy Odeskiej
Część widzów bała się wracać do budynku OiFP przy Odeskiej Andrzej Zgiet
Już dwukrotnie sztukę wystawianą w nowoczesnym budynku Opery i Filharmonii Podlaskiej przerwał alarm przeciwpożarowy. Niezadowolonymi z zakłóconego odbioru sztuki melomanami nikt się nie przejmuje.

Nigdy nie słyszałem, by z powodu alarmu przeciwpożarowego trzeba było przerwać wystawianą sztukę - komentuje Krzysztof Markiel, dyrektor departamentu kultury i dziedzictwa narodowego w małopolskim urzędzie marszałkowskim, odpowiedzialny m.in. za nadzór nad Operą Krakowską.

W Operze i Filharmonii Podlaskiej zdarzyło się to już dwukrotnie. Za pierwszym razem podczas premiery "Korczaka", a ostatnio ewakuować się musieli melomani, którzy przyszli na "Traviatę".

- Było to w ostatnim akcie, akurat w momencie, gdy diwa umierała i bohaterowie wzywali pomocy - opowiada pani Halina. - Na początku z koleżanką myślałyśmy, że alarm i komunikat o ewakuacji, to część scenariusza. Podobną opinie miała pani, z którą razem wychodziłyśmy z Opery.

To nie był scenariusz

- Włączenie się alarmu związane było z wykryciem przez instalację przeciwpożarową ulatniającego się dymu scenicznego na zapleczu budynku - informuje Damian Tanajewski, zastępca dyrektora Opery i Filharmonii Podlaskiej. - Konsekwencją aktywacji alarmu było automatyczne uruchomienie się systemu głosowego ostrzegania o wykrytym zagrożeniu pożarowym.

Tanajewski tłumaczy, że budynek Opery ma najnowocześniejsze systemy bezpieczeństwa mające za zadanie zabezpieczyć życie i zdrowie znajdujących się w niej osób.

- To właśnie priorytet maksymalnego zapewnienia bezpieczeństwa w budynku decyduje o tym, że czujniki instalacji przeciwpożarowej ustawione są w rejestrach najwyższej czułości, aby najskuteczniej i możliwie najwcześniej ostrzegać o pojawiającym się zagrożeniu - przekonuje.

Z drugiej strony przez to już dwukrotnie przerwano wystawianą sztukę.

- Za każdym razem aktywacja alarmu była uzasadniona i związana z efektami dymu scenicznego - tłumaczy. - Podkreślenia wymaga, że dyrekcja Opery niezwłocznie reaguje na wszystkie przypadki aktywacji systemu przeciwpożarowego, tak, aby podobne przypadki nie zdarzały się w przyszłości. Każde włączenie się alarmu powoduje każdorazowo szczegółową analizę zainstalowanych w budynku Opery systemów bezpieczeństwa i obowiązujących w tym zakresie procedur. Dokonują tego zarówno pracownicy Opery, jak i wyspecjalizowanych firm zajmujących się nadzorem nad tymi systemami.

Jednak po pierwszym uruchomieniu alarmu, podczas wystawiania Korczaka sytuacja się nie poprawiła. Nasz Czytelnik, który był na "Traviacie" twierdzi, że procedury ewakuacji nie zadziałały prawidłowo.

- Obserwując przebieg tego alarmu można było odnieść wrażenie, że nigdy wcześniej alarm nie był ćwiczony z pracownikami opery i nikt nie zna obowiązujących procedur - oceni pan Adam. - Spytany pracownik opery nie potrafił powiedzieć co się dzieje i co widz ma robić. Nikt nie panował nad sytuacją. Pracownicy w grupach między sobą wymieniali informacje. Nikt nie kierował ewakuacją. Nikt nie udzielał informacji.

Chaos i zamieszanie

Zarówno za pierwszym, jak i drugim razem alarm okazał się fałszywy. Gdy pracownicy się o tym dowiedzieli, odwołali interwencję straży pożarnej i przerwali ewakuację. Ale zamieszanie było. I to spore.

Wicedyrektor opery bagatelizuje to.

- Od aktywacji alarmu do chwili stwierdzenia, że widzom i pracownikom opery nic nie zagraża, nie minęło wiele czasu - zapewnia. - Trudno odnosić się do subiektywnych wrażeń poszczególnych osób, jednak zaznaczyć trzeba, że postępowanie pracowników i ochrony opery było zgodnie z obowiązującymi w instytucji procedurami bezpieczeństwa, a sam proces odwołania alarmu przebiegł prawidłowo.

Widzowie oceniają zdarzenie inaczej. Byli niezadowoleni, bo zanim ewakuację odwołano, większość osób odebrała już swoje kurtki i płaszcze, a część wyszła z budynku.

- Około stu osób końcówkę przestało w holu. Odważni lub nierozważni, którzy nie opuścili widowni i którzy wrócili z płaszczami mieli możliwość obejrzenia przedstawienia do końca - relacjonuje pan Adam.

Jednak oglądanie końcówki widowiska z płaszczem w ręku i echem alarmu brzmiącym w uszach nie sprzyja doznaniom, jakie przywykliśmy miewać w operze.

- My nie obejrzałyśmy do końca "Traviaty" - skarżą się panie Teresa i Halina z Białegostoku. - Gdy ogłoszono ewakuację, zgodnie z instrukcjami wyszłyśmy z sali, a później z budynku. Siedziałyśmy blisko wyjścia, więc operę opuściłyśmy jako jedne z pierwszych. Nikt do nas nie podszedł i nie powiedział, że alarm został odwołany, nie zakomunikowano też tego przez głośniki
Opera wyraża ubolewanie

Nasze Czytelniczki chciałyby dowiedzieć się, jak skończyła się "Traviata", więc parę dni po zdarzeniu zadzwoniły do opery spytać, czy otrzymają zaproszenie na inny termin albo zwrot biletów. Dopiero wówczas dowiedziały się, że spektakl został dokończony.

- Ale przecież postąpiłyśmy jak należy - twierdzi oburzona pani Teresa. - Gdy jest alarm informujący o zagrożeniu trzeba jak najszybciej opuścić budynek. Gdyby naprawdę wybuchł pożar, a my byśmy zastanawiały się czy dokończyć oglądanie widowiska, mogłybyśmy to przypłacić życiem. Nie rozumiem dlaczego opera nie chce nam tego zrekompensować.

Co na to odpowiada wicedyrektor opery? Otóż wyraża ubolewanie. A co proponuje?

- Jednakże poza głębokim ukłonem w ich stronę, opera nie może inaczej zrekompensować im nieobecności na końcówce czwartego aktu - uważa Damian Tanajewski. - Niemożliwa jest bowiem weryfikacja osób, które rzeczywiście nie pozostały do końca spektaklu, tym bardziej że kończył się on prawie przy kompletnej widowni.

Jest prawo, jest kultura

Według Jarosława Brzozowskiego, białostockiego rzecznika praw konsumentów, opera z punktu widzenia prawa, nie musi zwracać biletów.

- Traktując wystawienie sztuki jako usługę, za którą widz płaci, kupując bilet, to została ona wykonana w całości - mówi. - Oczywiście w sądzie może ktoś przekonywać, że nie został poinformowany o tym, że widowisko zostanie dokończone i wówczas może dochodzić zwrotu kosztów. Ale jak udowodnić, że nie jest jedną z tych osób, które wróciły na salę?

Mimo to, po Europejskim Centrum Sztuki należałoby spodziewać się bardziej kulturalnego zachowania wobec melomanów.

- Naturalnym wydaje się, że widzowie powinni otrzymać zwrot kosztów zakupionych biletów lub zaproszenie na inny termin - komentuje Krzysztof Merkiel z Krakowa.

Władze Opery i Filharmonii Podlaskiej obstają przy swoim. Nie ma mowy nawet o zniżce na inny termin.

Ceny biletów na "Traviatę" wahają się od 35 do 85 zł. Nawet, gdyby po zwrot biletów zgłosiło się sto osób, to w skali 30-milionowego budżetu Opery, nie byłoby to wielkim obciążeniem. W tej sytuacji ważniejszym powinien być wizerunek. Miano Europejskiego Centrum Sztuki zobowiązuje do traktowania gości na europejskim poziomie.

Wyjaśnienie wicedyrektora opery, że złe wrażenie ze spektaklu zostało zatarte brawurowym wykonaniem przez artystów dzieła Verdiego, których kreacje zostały nagrodzone owacjami na stojąco - brzmi nieprzekonująco.

Owacje na stojąco - nie umniejszając talentu aktorom - były poniekąd wymuszone, bo większość widzów po odwołaniu ewakuacji i powrocie na widownię nie zdążyła przed końcowymi owacjami nawet usiąść na swych miejscach.

Czytaj e-wydanie »

Zaplanuj wolny czas - koncerty, kluby, kino, wystawy, sport

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny