Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przyjaźń, która przetrwała prawie 70 lat

Alicja Zielińska [email protected] tel. 85 748 95 45
1950 r. Liceum Handlowe. Od prawej klęczy Frydek Sorko, trzeci ja. Leżą Tadzio Wnorowski i Antoś Wodniak.
1950 r. Liceum Handlowe. Od prawej klęczy Frydek Sorko, trzeci ja. Leżą Tadzio Wnorowski i Antoś Wodniak.
Ja byłem z Bojar, a Frydek Sorko z Wygody. Uczyliśmy się w tej samej szkole. Najpierw w podstawówce nr 10, a potem w handlówce. Siedzieliśmy w jednej ławce i kolegowaliśmy się ze sobą. Chociaż później nasze drogi się rozeszły, to przyjaźń z lat szkolnych przetrwała do dziś - opowiada Waldemar Szliserman.

Pan Waldemar Szliserman, nasz stały współpracownik albumowy tym razem wspomina swego kolegę z lat szkolnych i przy okazji dorzuca garść ciekawostek z minionych lat. Cofnijmy się zatem do 1944 r. - Na zachodzie trwały jeszcze walki, na Białostocczyźnie wojna dobiegała końca. 27 lipca do Białegostoku wkroczyli Sowieci i wyparli Niemców. Dla nas dzieciaków nastąpiła wielka radość, we wrześniu mogliśmy, po latach przerwy rozpocząć naukę. Zostałem przyjęty do Szkoły Powszechnej nr 10 przy ul. Słonimskiej. Uczęszczały tu dzieci z Bojar, Pieczarek, a nawet Grabówki i dużo z Wygody. Niektórzy jak Jurek i Krysia Kropiewniccy z Wasilkowskiej obok cmentarza prawosławnego, mieli kawał drogi. A wówczas wszyscy chodzili piechotą, autobusy nie jeździły. Jako przerośnięty rocznikiem trafiłem do klasy semestralnej IV/V, natomiast w równorzędnej klasie znalazł się Frydek Sorko z Wygody, ja byłem z Bojar. Jeszcze wtedy nie kolegowaliśmy za bardzo, znaliśmy się przelotnie, jak to chłopacy, graliśmy w piłkę na boisku szkolnym, wysypanym czarnym żużlem - po meczu nogi były czarne jak u murzyna.

Przyjaźń zaczęła się, jak podkreśla pan Waldemar, gdy obaj podjęli naukę w Gimnazjum Handlowym, w 1947 r. Popularna handlówka cieszyła się dużym zainteresowaniem wśród młodzieży. Trafiło tu też sporo jego kolegów z Wygody. Danusia Lewandowska, Gienek i potem w następnym roku Romek Malinowski, Jurek Bolszo ze Spacerowej, Jurek i Olek Kramarewicze. Z Frydkiem Sorko Waldek siedział w jednej ławce. Podobni do siebie byli uważani przez niektórych za braci, co - jak przyznaje dziś pan Waldemar, wykorzystywali na lekcjach, bywało, że jeden za drugiego odpowiadał.

- Często odwiedzałem go w domu na Wygodzie, jego bardzo miła mama częstowała mnie czymś smacznym z domowych potraw. Frydek ćwiczył boks, uczył mnie sztuki bokserskiej, ale ja nie nadawałem się do tego i często oberwałem od niego cięgi.

Lubiłem czytać, Frydek posiadał jeszcze sprzed wojny oprawione czasopisma i komiksy, pożyczał mi je. Po nocach świecąc latarką pod kołdrą, czytałem z zapartym tchem pasjonujące przygody Tarzana, czy inne opowieści z Karuzeli.

W szkole pani Sztobrynowa, nasza profesor od polskiego zorganizowała szkolny teatr. Wystawialiśmy m.in. Antygonę - Frydek i ja byliśmy etatowymi dekoratorami sceny. Malowaliśmy papierowe cyprysy i starożytne budowle z tektury.
W 1949 roku lub 50, dokładnie nie pamiętam, władze szkolne postanowiły urządzić dla uczczenia jakiejś ważnej daty (może z okazji Rewolucji Październikowej), międzyszkolne zawody. Był to bieg przełajowy na 10 km. Trasę wyznaczono w lesie w Zwierzyńcu. Nie bardzo nam pasowała taka impreza pod przymusem. Postanowiliśmy jakoś ulżyć sobie w tych zmaganiach. Frydek skrzyknął kolegów z Wygody, aby przyjechali rowerami do Zwierzyńca. Po wystartowaniu, jak przystało na pilnych zawodników, pobiegliśmy kilkaset metrów. Ale w umówionym miejscu na leśnej ścieżce czekali już na nas chłopaki z rowerami. I oczywiście ja, Frydek i Staś Gierdo siedliśmy do nich na ramy i prawie dziewięć kilometrów trasy pokonaliśmy w taki właśnie sposób. Oczywiście byliśmy pierwsi. Odpoczęliśmy na polance, a potem pobiegaliśmy trochę po okolicznych ścieżkach i mocno zasapani dotarliśmy do stolika sędziowskiego. A tu niespodzianka, okazało się, że nasz wynik to prawie rekord świata. Gratulacje, podziękowania i dyplomy, uścisk ręki - jednym słowem sukces. Znalazł się jednak kapuś i wydał nas. Klapa na całej linii. Dyskwalifikacja i dwója z wf. Jednak szybko udało nam się poprawić oceny. Staś Gierdo i Frydek Sorko byli uzdolnieni plastycznie, więc na lekcje geografii wykonywali mapy z gipsu, malowali je, szczególnie Związku Radzieckiego, bo w latach 50. musieliśmy zachwycać się osiągnięciami tego przodującego w świecie kraju.

Frydek miał starszego brata Gienka, niestety zginął on tragicznie. Do dziś pamiętam to straszne zdarzenie. Gienek skoczył z mostu do rzeki w Jurowcach i więcej nie wypłynął. Kiedy ukończyliśmy 18 lat powołano nas do organizacji Służba Polsce. Ubrano w mundury i furażerki, a latem musieliśmy uczestniczyć w różnych czynach społecznych. Ja trafiłem do PGR-u w okolicach Gołdapi, a Frydek pojechał z brygadą gdzieś na odbudowę kraju.

Po wakacjach znowu spotkaliśmy się, już w Liceum Handlowym dla pracujących i ponownie znaleźliśmy się w jednej ławce. Było już znacznie trudniej, bo musieliśmy łączyć naukę z obowiązkami zawodowymi. Ja byłem zatrudniony w spółdzielczości pracy, Frydek w Wytwórni Wódek przy Jurowieckiej.
Władza ludowa jednak nie pozwoliła nam na kontynuowanie spokojnie nauki. Frydek został powołany do wojska, ja dostałem odroczenie zdrowotne (za mało wówczas ważyłem) wojsko dopadło mnie w następnym roku. Takie to były czasy, że nie mogliśmy ukończyć normalnie szkoły. Maturę zdałem dopiero kilka lat później, kiedy byłem już żonaty i miałem syna.

Na szczęście tak się nam ułożyło, że obaj z Frydkiem w wojsku służyliśmy w Warszawie, ja na Żoliborzu (byłem kancelistą), a on na Bielanach (został artylerzystą). Kilkakrotnie go odwiedzałem.

No a później on się ożenił z przemiła sąsiadką Marią, a ja poślubiłem Renię Sienkiewiczównę, z którą uczyłem się w jednej klasie. I tak minęło 58 lat naszego małżeństwa. Sam nie wiem kiedy.
Później z Frydkiem spotykaliśmy się sporadycznie, każdy zajęty był swoimi sprawami. Czasem ja korzystałem z jego pomocy w sprawach służbowych - był szefem działu handlowego w Hucie Szkła, a ja szefem zaopatrzenia w spółdzielczości - początkowo w jednostce szczebla wojewódzkiego, potem w Spółdzielni Pracy Metalowców.

Traf chciał, że po latach znowu los nas zetknął i odżyła przyjaźń. Wróciły wspomnienia, dawne opowieści, w końcu tyle czasu się znamy.

Frydek i jego małżonka Marysia zaprosili nas w gościnę do Białowieży, gdzie ich córka i zięć są właścicielami Hotelu Białowieskiego. Było to niezapomniane spotkanie. Pływaliśmy w basenie, korzystaliśmy z jaccuzzi, jedliśmy różne wyszukane dania, spędzaliśmy miło czas w pięknym ogrodzie. Zaprojektowała go i pielęgnuje Marysia. Jest jej powodem do dumy. Nasze dziewczyny, gdy bliżej się poznały, zaczęły nas porównywać, czy istotnie mamy podobne upodobania i zachowania, było przy tym dużo śmiechu i żartów. Doszliśmy do wspólnego wniosku, jak w piosence dwaj przyjaciele z boiska spotkali się ponownie po latach.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny