Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Knyszyn. Karp królewski

Aneta Boruch [email protected] Korzystałam z opracowania: Gmina Knyszyn. Nasza Mała Ojczyzna oraz materiałów Krzysztofa Bagińskiego tel. 85 748
Nawet 400 ton karpia z knyszyńskich stawów co roku trafia na polskie stoły – dorodne okazy pokazuje Karol Wyszkowski
Nawet 400 ton karpia z knyszyńskich stawów co roku trafia na polskie stoły – dorodne okazy pokazuje Karol Wyszkowski Anatol Chomicz
Ryby w Knyszynie hodowane są od XVI wieku, a karp zawsze miał tu pozycję królewską. I tak jest do dziś. Każdego roku ponad 300 ton tego świątecznego przysmaku trafia do naszych sklepów. Bez niego polską Wigilię trudno sobie wyobrazić. A łuska z karpia, wsunięta do portfela, zapewni pomyślność na cały kolejny rok.

Według legendy, wszystko zaczęło się wtedy, gdy diabeł Boruta i Twardowski, który często przebywał na zamku królewskim w Knyszynie, aby przywoływać ducha zmarłej Barbary Radziwiłłówny, założyli się o duszę szlachcica. Czart miał spełnić tylko jeden warunek - wykopać łyżką od zupy staw, a ziemię z niego ponosić do Krakowa i tam usypać z niej kopiec. Musiał też z tego miasta przynieść głaz i zatkać nim dziurę na środku jeziora. Na wykonanie tej pracy miał tylko jedną noc. Jeśli zdążyłby w tym czasie, to Twardowski musiał oddać swą duszę w jego moc. Potem podpisali krwią cyrograf.

Gdy słońce zaszło, diabeł zabrał się do pracy. Twardowski miał nadzieję, że ocali swą duszę, bo Boruta nie wywiąże się na czas z powierzonego mu zadania. Diabeł pracował bez wytchnienia. Gdy zaczęło świtać, staw był wykopany. Należało położyć tylko głaz. Diabeł stanął nad dziurą z kamieniem i wtedy zapiał kogut. Boruta wpadł w wykopany otwór, a głaz go przykrył. Został tam uwięziony na zawsze.
W taki oto sposób szlachcic uratował swoją duszę. Zaczął padać deszcz i staw napełnił się wodą.

400 lat karpia w Knyszynie

Ta sama legenda głosi, że jeśli jakiś śmiałek odważy się podnieść głaz, to woda zleci do środka ziemi, a Boruta będzie wolny. Jednak człowiek ten będzie bardzo żałował swego czynu. Jego dusza na zawsze pozostanie w piekle.

Zbiornik ten został nazwany jeziorem Zygmunta Augusta, ponieważ król, bawiąc w zamku w Knyszynie, chętnie przebywał i polował nad tym zbiornikiem. Potocznie jezioro jest nazywane Stawem Czechowskim, gdyż leży w pobliżu wsi Czechowizna. Po tej historii wśród okolicznej ludności zachował się i krąży do czasów dzisiejszych czterowiersz:

"Staw ten egzystuje od dawnych już czasów,
Pamięta Jagiellonów, panowanie Sasów,
Przetrwał burze dziejowe i Szwedów nawały,
Król Zygmunt go założył, biesy wykopały".

Inna z lokalnych, podknyszyńskich gawęd głosi, że pierwszy rybny staw w tej okolicy wykopali w zamierzchłych czasach sprowadzeni tu czescy jeńcy.

- W średniowieczu Czesi uchodzili za ekspertów od stawów, bo w tym kraju odgrywają one dużą rolę, zwłaszcza jako zbiorniki retencyjne - opowiada Leopold Szostek, prezes Gospodarstwa Rybackiego w Ełku, do którego obecnie należą knyszyńskie stawy. - Ówczesny właściciel stawów - osadnik miał po prostu przydomek Czech. I to on najpierw założył Czechowszczyznę, z której później powstała Czechowizna.

Hodowla ryb w Knyszynie w rzeczywistości jest nieco bardziej prozaiczna. W tych okolicach wybierano torf, glinę i inne materiały. Pozostawały po tym naturalne sadzawki. Wystarczyło tylko do nich wpuścić narybek i staw pełen smakowitych ryb mógł potem spokojnie czekać na przyjazd dworu. A po drugie - przy dworze królewskim hodowano w tamtych czasach mnóstwo koni. Pierwszy staw powstał więc w Knyszynie po to, by było je gdzie poić i by zawsze była dostępna pod ręką świeża ryba.

Z czasem, gdy dwór zaczął się rozrastać i zajmować coraz większy obszar, ten pierwszy zbiornik zaczął nieco przeszkadzać. Zrobiono więc drugi w Czechowiźnie, który ze względu na jego wielkość nazwano jeziorem Zygmunta Augusta. Wykorzystano od razu energię wody - powstał przy nim również młyn.
Tak, czy inaczej, ryby hodowane są tu już od 400 lat. - W pomroce dziejów ginie sprawa, czy polecenie tworzenia stawów wydał sam król Zygmunt August, czy też zrobiła to raczej królowa Bona - opowiada Krzysztof Bagiński, wiceprezes Knyszyńskiego Towarzystwa Regionalnego im. Zygmunta Augusta. - Wiadomo natomiast, że stało się to za czasów starosty knyszyńskiego Piotra Chwalczewskiego, który bardzo zasłużył się zagospodarowując tutejsze dobra.

I to właśnie wówczas w Knyszynie powstało wiele sadzawek przy samym dworze królewskim. Wiele wskazuje na to, że królował w nich właśnie karp, bo warunki w knyszyńskich stawach miał wręcz idealne.

Październikowe żniwa w stawach

Knyszyńska hodowla karpia przetrwała wszystkie zawieruchy dziejowe. A w okresie międzywojennym wręcz kwitła. Wtedy to znanym hodowcą był Henryk Jakacki - został specjalnie zatrudniony przez dzierżawców majątku knyszyńskiego do prowadzenia właśnie hodowli ryb. Zajmował się tym aż do 1939 roku. Jakacki był świetnym fachowcem w tej dziedzinie. A sama hodowla ryb była wtedy bardzo intratna i stanowiła sporą pozycję w dochodach majątku.

Po wojnie knyszyńskie gospodarstwo rybackie, jak i inne majątki rolne, upaństwowiono. Ale przyszedł przełom ustrojowy i w latach 90. PGR-y w Polsce zostały zlikwidowane. W efekcie gospodarstwo przez jakiś czas działało jako spółka pracownicza. Potem zostało kupione i teraz należy do Gospodarstwa Rybackiego z Ełku. Obecnie rybnych stawów w Knyszynie w sumie jest około 70. Są wśród nich zarówno takie dwuarowe, jak i największy staw w Polsce, który liczy 500 hektarów powierzchni.

Jak to zawsze w Knyszynie bywało, nastawione są głównie na hodowlę karpia. A ta zaczyna się trzy lata przed tym, zanim ryba trafi na nasze wigilijne stoły. W pierwszym roku ryba ma około 50 gramów, w drugim dorasta do około 200-300 gramów. A dopiero w trzecim osiąga wagę, która pozwala na jej sprzedaż.

Karpiowe żniwa odbywają się w końcu października. - Wtedy ryby są odławiane i przenoszone do zbiorników, w których zimują - opowiada Leopold Szostek. - A te, które nadają się do sprzedaży, trafiają już do magazynów, czyli mniejszych zbiorników, które są przystosowane do tego, by móc z nich zdjąć lód. Bo w naszych warunkach klimatycznych w tych miesiącach woda już zamarza. Dlatego zbiorniki są wąskie i długie, aby rybę można było z nich wyjąć i sprzedać.

25 października odławiany jest największy w knyszyńskim gospodarstwie i całej Polsce staw. I ryby trafiają do sprzedaży. W zależności od roku knyszyńskie gospodarstwo sprzedaje od 300 do 400 ton karpia.

- Duże transporty wyjeżdżają od nas od października do grudnia - opowiada prezes Szostek. - Tu zostawiamy około 100-200 ton, przeznaczonych na rynek lokalny.

I choć w knyszyńskiej hodowli dostać można także szczupaki, sumy, karasie czy liny, to jednak niekwestionowanym jej królem był i jest karp. Jak podkreśla szef gospodarstwa rybackiego, ma on wyjątkowe walory smakowe, ponieważ hodowany jest wyłącznie na naturalnych pokarmach i dokarmiany zbożem.

- Nie znam nikogo kto powiedziałby, że naszego karpia nie lubi - z dumą mówi Leopold Szostek.

Bardziej chrześcijański niż komunistyczny

A kwestia smaku ma niebagatelne znaczenie przy wybieraniu ryby, zwłaszcza w święta Bożego Narodzenia. Karp zajmuje na naszych stołach wyjątkowe miejsce, bo stoi za nim wielowiekowa tradycja.

- Tradycja to rzecz święta i my staramy się sprostać tym wymaganiom - mówi prezes Szostek.

Nie wiedzieć czemu, przez długie lata pokutował u nas stereotyp, że to ryba z komunistycznym rodowodem.

- Hodowanie karpia w Polsce ma już około tysiąca lat, od czasów chrześcijańskich - kwituje prezes Szostek, sam w branży rybackiej od 40 lat. - Można więc powiedzieć, że to ryba bardziej chrześcijańska niż komunistyczna.

W tej chwili na polskich stołach prym wiedzie karp królewski, który ma różne odmiany - może być niemal pozbawiony łusek, ale też tzw. pełnołuski. Generalnie wolimy teraz produkty, przy których nie trzeba mocno się napracować w domu, czyli stawiamy na rybę z minimalną ilością łusek. Za tym pełnołuskim klienci raczej nie przepadają, bo trudno go oczyścić. Ale jest ceniony przez tych, którzy lubią karpia w galarecie, ponieważ wystarczy pozbawić go łusek i nie trzeba zdejmować skóry. Stanowi niewielką część knyszyńskiej produkcji, około pół procent. Niektórzy twierdzą, że jest smaczniejszy od innych. Są też smakosze, którzy gotują karpia razem z łuską, gdyż ich zdaniem tylko wtedy mięso tej ryby zachowuje najlepszy smak.

- Karp musi mieć trochę łuski - przekonuje Szostek. - Bez łuski to jest mutant, który gorzej rośnie i choruje.
Karp może dorastać nawet do 1,5 metra długości i ważyć grubo ponad 40 kg. Dotychczasowy rekordzista ważył 45 kg!

- Ale generalnie rynek chce, aby było to około półtora kilograma - mówi prezes Szostek.

W kuchni najlepiej sprawdza się karp o wadze do 2,5 kg. Ości wówczas są wyczuwalne i nie stanowi problemu ich usuwanie.

W dzisiejszych latach konsument jest coraz bardziej wygodny i oczekuje karpia w płatach, najlepiej bez ości, czyli takiego już przetworzonego.

- Sądzę więc, że przyszłość będzie taka, że w sklepach będzie właśnie taki przetworzony, bo nikt się z żywym nie zechce bawić - uważa prezes Szostek.

Co sprawi, że nawet ekolodzy, zatroskani losem przedświątecznych karpi, będą mogli spać spokojnie.

Obowiązkowo łuska na szczęście

Pamiętajmy, że łuski świątecznego karpia schowane do portfela wróżą dobrobyt i pomyślność przez cały kolejny rok. Dlatego w domu państwa Szostków Boże Narodzenie bez tej ryby nie istnieje. I to takiej obowiązkowo z łuskami.

- Mnie żona co roku pilnuje, żebym włożył do portfela łuskę karpia - śmieje się Leopold Szostek. - I przyznam, że przynosi mi to szczęście. Polecam więc wszystkim ten zwyczaj.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny