Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Alianci bombardowali okręty transportujące więźniów

Alicja Zielińska [email protected] tel. 85 748 95 45
Ludzie na oślep rzucali się do wody - czytamy - A jeszcze do tego grupa SS-manów otworzyła ogień z automatów do wybiegających ze wszystkich stron żywych ludzkich pochodni.
Ludzie na oślep rzucali się do wody - czytamy - A jeszcze do tego grupa SS-manów otworzyła ogień z automatów do wybiegających ze wszystkich stron żywych ludzkich pochodni.
W 1945 r. na Morzu Północnym śmierć poniosło 7 tysięcy osób. Byli to więźniowie niemieckich obozów koncentracyjnych.

Wezwanie rzucone przez alianckich lotników zabrzmiało kategorycznie: Wywiesić białą banderę! Płynąć do portu! Kapitulować! Jeden z okrętów zaczął powoli zmieniać kurs. Na jego maszt wspięła się biała flaga. Dwa pozostałe płynęły nadal. Padły pierwsze bomby, a potem alianckie samoloty kolejno pikowały, podrywały się, zakreślały łuk i pikowały na nowo. Statki stanęły w płomieniach. W jednej chwili skotłowane wybuchami bomb morze, pokryło się tłumem ludzkich sylwetek bezradnie walczących z rozszalałym żywiołem. Na Morzu Północnym rozgrywała się jedna z największych tragedii drugiej wojny światowej.

To fragment artykułu z gazety, który przyniosła pani Grażyna Maria Nabokow. Nie pamięta z jakiej. Stary pożółkły papier, miejscami naderwany, podklejony starannie. Przechowuje go jak najcenniejszą pamiątkę. To jedyna wiadomość o ostatnich chwilach życia jej ojca Jana Pozdzieja.

- Tam zginął. Nie ma mogiły, niech przynajmniej pozostanie o nim pamięć, chcę o tym opowiedzieć teraz w dniach Wszystkich Świętych - dodaje.

Rodzice pochodzą z Piotrkowa. Mama była nauczycielką, ojciec (po penitencjarnych studiach) pracował w więziennictwie - zaczyna swoją opowieść pani Grażyna. - Ja się urodziłam się w 1939 r. prawie pod bombami, bo mama, będąc w ciąży ze mną uciekła przed niemieckimi nalotami na wieś i ja tam przyszłam na świat 11 września.

W czasie wojny mama prowadziła tajne nauczanie. Tata działał w konspiracji, należał do AK, w 1942 r. został aresztowany przez gestapo i wywieziony do obozu w Auschwitz. Rodzice więc krótko byli razem, ja ojca nie znałam zupełnie, tyle co ze zdjęć, a i tych niewiele się zachowało.

Jan Pozdziej z Auschwitz trafił do obozu koncentracyjnego w Neuengamme w Niemczech. Kiedy zbliżał się koniec wojny, hitlerowcy postanowili zlikwidować obóz i zatrzeć ślad swojej zbrodniczej działalności. Więźniowie zostali załadowani do bydlęcych wagonów i przewiezieni do Lubeki.

W porcie na nabrzeżu stał 8-tonowy "Athen". Oczekiwał przybyszów. Wewnątrz zgromadzono setki osób, wynędzniałych, którzy przybyli poprzednimi transportami. Wielu już nie żyło. Dołączono 400 nowych skazańców. Rankiem więźniowie zorientowali się, że "Athen" nie wypłynął na pełne morze, lecz przybył do stojącej na redzie "Cap Arcony".

Był to niemiecki luksusowy liniowiec. Zbudowany u Blohma i Vossa w Hamburgu, miał 206 metrów długości i pojemność 27561 ton. Zwodowany 14 maja 1927 r. był uważany za jeden z najpiękniejszych w tamtym czasie statków pasażerskich, na pokładzie znajdował się nawet pełnowymiarowy kort tenisowy. Podróżowali nim najbogatsi pasażerowie oraz emigranci do Ameryki Południowej.

Od 1940 r. został przejęty przez Kriegsmarine i był używany na Morzu Bałtyckim. W 1944 r. rozpoczął przewożenie uchodźców z Prus Wschodnich na zachód. Teraz miał przejąć więźniów. Kapitan początkowo odmawiał, bo statek nie był przygotowany do takiej operacji, ale musiał się ugiąć pod naciskiem SS i 26 kwietnia nastąpił przeładunek. W ciągu następnych dni do Lubeki przybywały nowe transporty więźniów politycznych, aż ich liczba sięgnęła 13 tys.

W artykule ze starej gazety jest szczegółowy opis zdarzeń, które wkrótce nastąpiły. 2 maja 1945 r. po wstrzymaniu działań wojennych na lądzie, dowództwo alianckie wezwało wszystkie jednostki morskie pływające pod banderą III Rzeszy do natychmiastowego zawinięcia do portu. W przeciwnym razie następnego dnia po godz. 14. będą zbombardowane. Dowodzący statkiem "Athen" kapitan Nibmann, znając treść ostrzeżenia Brytyjczyków, wywiesił białą flagę (mimo stacjonowania na pokładzie uzbrojonego oddziału SS i uzbrojonych marynarzy Kriegsmarine), porozumiał się z komendantem portu w Neustadt i zawinął do portu. Dzięki temu uratował życie blisko 2 tys. więźniom.

Pozostałe trzy statki mimo ostrzeżenia aliantów pozostawały na redzie z podniesionymi banderami III Rzeszy, żaden z nich nie posiadał oznaczeń Czerwonego Krzyża. 3 maja samoloty trzech angielskich dywizjonów RAF rozpoczęły atak.

- To była straszna śmierć - mówi pani Nabokow i znowu sięga po gazetę. "Bombowce nadlatywały nad okręty, z przeraźliwym świstem sypnęły się bomby z prowadzącego samolotu. Były celne, trafiły w górny pokład, żelazne belki, drzazgi masztów i fontanny wody skotłowały się nad statkiem. "Cap Arcona" momentalnie stanął w płomieniach. Wybuchła panika. Palący się żywcem więźniowie starali się wydostać na pokłady. Zabici i ranni tamowali im drogę, dym zasłaniał widoczność. Ludzie na oślep rzucali się do wody. A jeszcze do tego grupa SS-manów otworzyła ogień z automatów do wybiegających ze wszystkich stron żywych ludzkich pochodni.
Więźniowie ruszyli jak lawina, zrzucając do morza faszystowskich bandytów. Silniejsi więźniowie wyrywali drzwi, belki, deski i zrzucali je na fale, improwizując w ten sposób łodzie ratunkowe. Większość jednak pozostała na płonącym okręcie, zabrakło im odwagi, lub sił. Ci ginęli w płomieniach".

W morskich odmętach śmierć poniosło 7 tys. osób - więźniów 24 narodowości. Z Polaków uratowao się 378. Taki był koniec pływającego obozu koncentracyjnego w Neuenghamme.

- O ostatnich chwilach życia ojca w obozie opowiedział nam pan Dratwa, który był z nim razem. Przed ewakuacją obozu zachorował na tyfus. Kiedy szykowano transport, został pominięty jak i inni słabi czy chorzy. Opowiadał jak ładowano więźniów. Mój ojciec przyszedł do niego i powiedział: "My już wracamy, pozdrowię twoich. Ale ty się nie martw, na pewno wyzdrowiejesz".

Po wojnie mama długo nie mogła znaleźć pracy. Była szykanowana, ponieważ ojciec należał do AK. Chociaż miała zaświadczenie, że mąż był więźniem politycznym, to tylko przez jakiś czas mogła na mnie pobierać rentę. Szybko jednak ją cofnięto. Czasy stalinowskie były tak podłe, że nawet nie można było o tym mówić. Mama musiała liczyć tylko na siebie. Mimo tych trudności podniosła jeszcze swoje kwalifikacje. Kiedy w Zambrowie uruchomiono zakłady bawełniane, postanowiła, że przyjedzie tu do pracy. Została zatrudniona jako kierowniczka zawodu i nauczycielka szkoleń. Ja miałam wtedy 16 lat i chodziłam już do liceum. Wówczas Zambrów był miastem wojskowych. Koszary pełniły ważną rolę, odbywały się tu wszelkie imprezy, zabawy, uroczystości.

Po jakimś czasie mama otrzymała propozycję stanowiska kierowniczki szkolenia zawodowego w zakładach w Fastach i odtąd Białystok stał się moim miastem rodzinnym.

Mama zmarła w 1991 r., doczekała lepszych czasów, ojcu nie było to dane. Często myślę o jego tragicznym losie, o tym w jak strasznych okolicznościach zginął on i tysiące niewinnych ludzi. Nie ma grobu, symboliczna tablica znajduje się na pomniku rodzinnym. Tam się modlę i tam go wspominam.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny