Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dojlidy Górne. Sowiecki żołnierz to był żebrak

Adam Czesław Dobroński [email protected] tel. 601 352 414
Przepustka ważna do 31 grudnia 1941 r. do Kombinatu Tekstylnego nr 1, Białystok, ul. Białostoczańska 16 dla Jana (zapisany jako Iwan) Marczuka, przekazana przez syna Aleksego Marczuka. Przeskakując epoki, można uznać, że jest to przepustka do Oddziału TVP, który mieści się w tym właśnie, gruntownie przebudowanym gmachu.
Przepustka ważna do 31 grudnia 1941 r. do Kombinatu Tekstylnego nr 1, Białystok, ul. Białostoczańska 16 dla Jana (zapisany jako Iwan) Marczuka, przekazana przez syna Aleksego Marczuka. Przeskakując epoki, można uznać, że jest to przepustka do Oddziału TVP, który mieści się w tym właśnie, gruntownie przebudowanym gmachu.
Sowieci wszystkiemu się dziwili, na przykład pytano, gdzie u nas są ludzie pracy. Nie mogli sobie wyobrazić, że na wsi to, co posiadamy, to jest nasze. Wcześniej nie rozumiano u nas kolejek. A za okupacji sowieckiej w sklepach mięsnych zamiast kiełbasy i szynek, na wystawach były wymalowane obrazki - opisuje Mieczysław Szóstko.

Z przepastnych szuflad wyjąłem - pora po generalne porządki - ksero pamiętnika Mieczysława Szóstki. Przeleżał długo, a zawiera ciekawe opisy i komentarze. W ogóle o wsi Dojlidy Górne, przyłączonej od 2006 r. piszemy bardzo mało.

Uzdrowienie

Urodziłem się w 1927 r. 19 II. Po ukończeniu 6 miesięcy życia zacząłem chorować i nie wiem, co to była za choroba. Jedni mówią, że szkrufuł, inni egzema. Z opowiadań matki wiem, że cały byłem w ranach. Zawiązywano mi na dłonie ze szmat rękawice, żebym nie rozdzierał sobie rany. Mama chcąc mi nałożyć czystą bieliznę musiała moczyć w ciepłej wodzie, żeby odstało od ciała i ran to, co mam na sobie. Próbowano różnych sposobów i różnych znachorów, ale nic nie pomagało. Mama nieraz opowiadała już jako dorosłemu, że się modliła, żebym nie umarł.
Kiedy miałem sześć lat zawieźli mnie rodzice na odpust do Krypna samochodem. Pamiętam, że to była pierwsza w moim życiu podróż samochodem. Wydawało mi się wtedy, że samochód stoi, a pola, drzewa i miedze uciekają od samochodu. Zostałem w Krypnie ofiarowany do Matki Boskiej i zakupiono mszę i figurkę Pana Jezusa z wosku, jako votum w ofierze na ołtarz. Rodzice się nigdzie nie puszczali, bo cuchnąłem od tych ran i ropień.

Po powrocie z Krypna zauważała mama, że rany zaczynają przysychać i przez dwa lata prawie że zagoiło się całkowicie. W pierwszej klasie miałem jeszcze strupy poza uszami, ale i za jakieś pół roku zagoiło się całkowicie. Do dziś wierzę, że zostałem cudownie uzdrowiony.

Zaczęła się wojna

"Początek wojny, pamiętam jak młodzi chłopcy szli na mobilizację, rozbawieni i weseli, i mówili, że za dwa tygodnie powrócą jako zwycięzcy. Dat nie pamiętam, ale była mobilizacja furmanek. Ojciec zawiózł nowy wóz i konia, jednym słowem wszystko co miał. Wrócił tylko z batem, a bat był z trzciny, to się kupowało w sklepie. A brat pyta ojca, czemu nie oddał bata, to ojciec odpowiedział, że bata nie chcieli, bo i tak się zagubi. Jak młodzi byli weseli i szli z werwą, tak starsi byli bardzo mocno przygnębieni i zatroskani.

Pamiętam, ojciec siał żyto, a ja bronowałem i nadleciał samolot niemiecki, zaczął rzucać bomby na pociąg jadący ze wschodu do Białegostoku. A z miasta zaczęto strzelać do samolotu, więc zawrócił i odleciał. Jakiś czas na wsi było wojsko niemieckie, szczególnie tabory." [Mieczysław został poczęstowany przez żołnierza niemieckiego dropsem. Nie chciał przyjąć, bo mówiono, że Niemcy zrzucają i rozdają różne rzeczy, które po wzięciu do ręki wybuchają].

Niemcy u nas długo nie byli, odeszli, a na ich miejsce przyszli sowieci. Pamiętam, jaka była rażąca różnica między wojskiem niemieckim a sowieckim. Jak niemiecki żołnierz był ubrany i miał dobry sprzęt, dobrą uprząż, wozy, konie, tak sowiecki żołnierz był żebrak. Konie małe włochate, a uprząż też była marna, wodze u koni ze sznurka, lejce ze sznurka, albo z takiej taśmy. Byli usmoleni, czuć ich było dymem. Ubrani też nie byli czysto, płaszcze nie podszyte od dołu, nieraz postrzępione. Buty mieli z dermy, paski u karabinów też były parciane.

Nowe zwyczaje

W browarze w okolicach był urzędnik, który miał duży brzuch, więc jak go zobaczyli żołnierze, to zaczęli krzyczeć jeden drugiemu palcami pokazywać, że to polski pomieszczyk. Wszystkiemu się dziwili, na przykład pytano, gdzie u nas są ludzie pracy. Nie mogli sobie wyobrazić na przykład, że na wsi to, co posiadamy, to jest nasze. Każdy z żołnierzy dążył do kupienia zegarka. Opowiadano, że na rynku nawet dziecięce zabawki - zegarki sprzedano za dobre.
Żydzi zaczęli iść na współpracę z sowietami, naturalnie nie wszyscy, ale dużo, szczególnie biedne. Nawet się obrażali, jak ktoś powiedział - Żyd. Zaczęto zabierać fabryki i zakłady, nawet małe warsztaty. Stawiali swoich dyrektorów i kierowników. Zaczęło brakować żywności, za wszystkim trzeba było stać w kolejkach. Zaczęło się nie kupowanie, a dawanie. W tym okresie powstało powiedzenie, że tam coś dają, to znaczy w kolejce nie sprzedają, a dają. Na przykład pytanie: Co tu dają? Do okupacji sowieckiej nie rozumiano u nas kolejek, jednym słowem kolejki to stwór komunizmu. W sklepach na wystawach mięsnych, to były wymalowane szynki, kiełbasy itp. Do browaru w Dojlidach wożono lód do lodowni do chłodzenia piwa. Za wożenie tego lodu furmanom płacono część pieniędzmi, a część zieloną wódką w dużych gąsiorkach. Później tę wódkę sprzedawano, bo w sklepach było mało, a jak się pokazała, to były ogromne kolejki
Zaczęto na ludzi nakładać ciężary w postaci wywózki drzewa z lasu. Lasy wycinano w najlepsze i każdy miał nakaz, ile ma z tego lasu wywieźć drzewa. (Jeżdżono i na dwa tygodnie, potem zaczęto opłacać ludzi, którzy mieszkali blisko, a ci z kolei nauczyli się przekupywać sowieckich urzędników, by fałszowali zapisy o wykonanej pracy. Podobnie było z wożeniem kamieni). Jednym słowem administracja było mocna sprzedajna.

[W Dojlidach była tylko szkoła 4-klasowa, więc do klas wyższych uczniowie chodzili do szkoły nr 3 przy ul. Gdańskiej. Mieczysław bardzo lubił czytać, ale wieczorami mama mu nie pozwalała, bo trzeba było oszczędzać naftę.]

Zdarzenie nadzwyczajne

[Po wkroczeniu Sowietów, z okupantami zaczęli współpracować i niektórzy miejscowi, jeden z nich powiedział na zebraniu wiejskim, że Polski już nie będzie, a będzie Białoruś]. Na środku wsi mieszkał sołtys i na jego domu była skrzynka pocztowa, gdzie się wrzucało listy, skąd listonosz je zabierał. Do tego miejsca doszła [wracając z tego zebrania] połowa ludu, bo inni już się rozeszli do siebie. Wyżej wspomniany podszedł do tej skrzynki i scyzorykiem wydłubał orłowi, który był wymalowany na tej skrzynce, oczy i powiedział: Dowolno tiebie dziwitsia na tot swiet. I pokazując na dłoń: - Tut mi wołosy wyrastać budiet kak budiet Polsza. (Dosyć tobie patrzeć na ten świat, na dłoni mi włosy wyrosną, jak będzie Polska). Na to starszy już człowiek Szóstko Stanisław powiedział przy ludziach: Och, tobie worony tak oczy wydubajut, jak ty jemu wydziobał. Po prostu nie mógł tego wytrzymać nerwowo i tak to mu się wyrwało. Po wkroczeniu Niemców w 1941 r. nikt nie doniósł, że tak się stało, że ten człowiek był komunistą, bo gdyby Niemcy się dowiedzieli, to by wymordowali całą rodzinę.

W roku 1945, latem przyszli do tego człowieka ludzie ubrani w mundury polskie, w nocy, więc nie chciał otworzyć i powiedział, że bez sołtysa nie otworzy. Przyprowadzili sołtysa (Korolczuk Józef) i dopiero otworzył drzwi. Zabrano go z domu, a później znaleziono w lesie martwego (piszę to z opowiadań, bo w tym czasie byłem w obozie w ZSRR). Później Szóstko Stanisław był ciągany przez UB, ale na szczęście go nie zamknięto.

We wsi starsi ludzie między sobą nie rozmawiali po polsku, a gwarą raczej zbliżoną do rosyjskiego. Pamiętam, jak jeszcze byliśmy mali i do nas schodzili się na pogawędki, więc między sobą zwracali się do dzieci po polsku i stopniowo coraz dalej gwara zaczęła ustępować językowi polskiemu. Gwara pozostała jeszcze po zaborze rosyjskim.
Wywózki

Nadeszły czasy okropne, zaczęli sowieci wywozić na Sybir inteligencję, ludzi zamożnych, policjantów, wojskowych, względnie działaczy polskich. Potwornie się bali ludzie Sybiru, gorzej jak [potem] przymusowych robót do Niemiec. Z naszej wsi nie wywieźli nikogo do czerwca 1941 r. (Autor opisał historię wujka i zarazem chrzestnego, od 10 lat mieszkającego w Wasilkowie, który był ochotnikiem w 1920 roku, a potem policjantem na Polesiu. Miał żonę, 11-letnią córkę i 8-letniego syna. Wracając nocą do domu został zatrzymany przez Żyda, który sprawował wartę na moście. Nie dał się zatrzymać, wrzucił wartownika wraz z karabinem do wody. Ten szczęśliwie dla siebie zatrzymał się na ostrogach przeciwlodowych i wujek postanowił uciekać do Generalnego Gubernatorstwa. Niestety, został złapany na granicy]. Jedyny ślad [po wujku] to taki, że kolejarze przekazali ciotce list z Archangielska, napisany na korze brzozowej, że chyba umrze z głodu i żadnej innej wiadomości od niego nie było, i nie wrócił.

Czytaj e-wydanie »

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny