Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zjazd maluchów. Nie ma to jak fiat 126p

Julita Januszkiewicz [email protected] tel. 85 748 95 18
Fani malucha zjechali z Wysokiego Mazowieckiego, Białegostoku i okolic. - Uczyłem się tym autkiem jeździć.

Było to gdzieś pod koniec lat 90. - mówi Grzegorz Perkowski, dyrektor łapskiego Domu Kultury, który zorganizował imprezę. Okazją były dwa fakty. Otóż w tym roku minęło 40 lat odkąd w Fabryce Samochodów Małolitrażowych w Bielsku-Białej zmontowano pierwszego fiata 126p. Natomiast 22 września 2000 roku z linii produkcyjnej zjechał ostatni maluch.

Fiat - ekskluzywny towar

Kazimierz Sakowski na zjazd zabrał książkę gwarancji z 20 grudnia 1991 roku. Tego właśnie dnia stał się szczęśliwym właścicielem fiata. - W tamtych czasach jeżdżenie maluchem to było coś, bo samochodów było jeszcze niewiele, a i kupić sobie auto było ciężko - przyznaje pan Kazimierz.

Potwierdza to Tadeusz Biały. W 1989 roku pracował w łapskich Zakładach Naprawczych Taboru Kolejowego i był bardzo szczęśliwy, kiedy po ośmiu latach doczekał się zamówionego fiata 126p. - Nie wystarczyło podjąć decyzji: "kupuję!". Na auto się czekało - podkreśla pan Tadeusz.

W czasach PRL fiacika można było nabyć w Polmozbycie. Jak wspomina Adam Mikutowicz, obecny jego wiceprezes, w połowie lat 70. fiat 126p kosztował 69 tys. zł, czyli około 20 średnich pensji netto (odpowiednik dzisiejszych 160 tys. zł). Jednak posiadanie gotówki nic nie znaczyło. Liczył się talon, czyli przydział. Tymi zaś dysponowali zwykle dyrektorzy dużych państwowych zakładów, organizacji, związków zawodowych czy sekretarze partii.

- Pamiętam, że dostałem talon w pracy. A ponieważ miałem już malucha, to go sprzedałem. Za te pieniądze kupiłem nowe auto i jeszcze starczyło na regał Karolina - śmieje się pan Andrzej. Maluch był bowiem towarem ekskluzywnym i deficytowym.

- Rocznie fabryka w Tychach produkowała 200 tysięcy sztuk aut rocznie. A myśmy sprzedawali 15 tysięcy - przypomina wiceprezes Adam Mikutowicz.

Najpewniejszym więc sposobem nabycia tego cuda motoryzacji było założenie książeczki przedpłat. A potem pozostawało już tylko czekać aż się zostanie wylosowanym. - W 1982 roku wpłaciłem w banku w Białymstoku 20 tys. złotych tak zwanej przedpłaty. Potem znów wpłacałem raty, aż w końcu po ośmiu latach zostałem powiadomiony, że w Polmozbycie mogę odebrać samochód - opowiada Tadeusz Biały.

Na początku lat 90. popularny był system argentyński. - Polegał na tym, że wpłacało się pieniądze, a raz w miesiącu w grupie następowało losowanie - opowiada pani Anna. - Ja miałam szczęście, bo zostałam wylosowana już po trzech miesiącach. Tyle że jak wybrałam kolor (czerwony!), to auto musiałam odbierać w Warszawie. Oczywiście raty spłacałam do końca. Ale mogłam już jeździć.
Można też było kupić używanego fiata. Jednak na giełdzie kosztował on 110 a nawet 200 tysięcy ówczesnych złotych.

- Niektórzy decydowali się na formę ekspresową, co oznaczało, że mogli stać się szczęśliwymi posiadaczami malucha w ciągu miesiąca. Ale wtedy do aktualnej ceny musieli dopłacić połowę jego wartości - mówi Adam Mikutowicz.

Na rynku właśnie swojego pierwszego fiata w 1981 roku kupił Czesław Kondracikiewicz z Horodnian koło Białegostoku. Dał wtedy za niego 100 tys. złotych.

Jazda maluchem to było wyzwanie

- Fiat 126p był samochodem niezawodnym. Ale nie chodzi o to, że się nie psuł. Wprost przeciwnie - robił to nieustannie - przyznaje pan Czesław. Samochód sprawiał, że jego właściciel zamieniał się w dobrego mechanika.

- Od początku były problemy z częściami. W sklepach ich nie było, trzeba było czekać na dostawę. Często szwankował też hamulec ręczny, więc nieraz milicjanci wlepili mi mandat - śmieje się pan Czesław. Nie zapomni przygody, którą miał w 1983 roku, gdy jechał maluchem do Oświęcimia. Nagle coś zaczęło stukać z tyłu auta. Zaniepokojony zatrzymał się. No tak, tłumik! Oj, te też często się psuły.
Malucha pan Czesław trzymał pod blokiem. Zimą okrywał go watową kurtką, bo przy większych mrozach nie chciał odpalić. W ogóle jazda zimą była ryzykowna, wszak nie było wówczas opon zimowych. Kierowcy musieli uważać, by nie zakopać się w śnieżnych zaspach.

- Ale jeździło się naprawdę super. Mój rekord to 140 kilometrów na godzinę. Czuło się wtedy adrenalinę, aż z opon szedł smród - śmieje się pan Czesław. Po pięciu latach z części z dwóch fiatów skonstruował jeden. I jeździł nim nawet na taryfie.

Poza umiejętnościami każdy kierowca musiał ze sobą wozić potrzebne części.
- Na stałe zamontowałem plastikowe kółko umożliwiające uruchomienie samochodu przez pociągnięcie sznurkiem, podobnie jak piłę spalinową lub łódź - wspomina pan Andrzej.

Turystyczne auto

Fiat 126p był samochodem rodzinnym. Choć mały i niepozorny, to wręcz idealnie nadawał się na wczasy. - Pamiętam, jak na początku lat 90. pojechałem z kolegą do Grecji. Kiedy jechaliśmy przez górskie tunele w dawnej Jugosławii, malucha nie było widać. A to dlatego, że miał on słabe światła, więc trochę się bałem.

Ale za to za dwa dolary przepłynęliśmy promem z naszymi maluchami przez rzekę. Zabawne było też to, że gdy jechaliśmy pod górę, na jedynce i dwójce, ledwo toczyliśmy się, a inne samochody wyprzedzały nas - opowiada Krzysztof Milanowski z Białegostoku.

Dzielny fiacik służył też do zadań o wiele bardziej wymagających. Był na przykład niezawodny podczas przeprowadzek. Pan Andrzej wspomina, że gdy w 1989 roku przeprowadzał się z białostockiego osiedla Antoniuk na Zielone Wzgórza, na dachu malucha przewoził szafę dwudrzwiową. - W tamtych czasach to była norma. Wiele osób tak robiło - uśmiecha się pan Andrzej.

Miłość od pierwszego wejrzenia

Dziś poczciwe, niemal już zabytkowe maluchy bywają obiektami pożądania kolekcjonerów. Ale są osoby, które nim chętnie jeżdżą i sobie to chwalą. Tak jak Marta Kowalewicz-Salej z podbiałostockich Zaścianek. - Mój maluszek chodzi jak żyleta. Jeżdżę nim bez problemów do pracy i po zakupy. A moje dzieci wprost go uwielbiają - zapewnia pani Marta. Czerwonego, przewiązanego białą kokardą malucha z 1992 roku dostała trzy la temu na 35. urodziny. Taki prezent zrobił jej brat.

Uśmiecha się, gdy wspomina swoją pierwszą jazdę fiatem 126. - Uff, nie było łatwo. Kierownica ciężko chodziła. Na początku były też problemy z rozrusznikiem. Mało kto umiał go naprawić - wspomina pani Marta.

Ale nie zniechęciła się. Polubiła swojego maluszka. Tak bardzo, że woli jeździć nim, niż renaultem clio.
- Jest bardzo ekonomiczny i wygodny - przekonuje pani Marta. Ona natomiast siedząc za kierownicą maluszka, wzbudza zainteresowanie innych kierowców. A jej autko jest nie lada atrakcją.

- Ostatnio wiozłam dwie koleżanki, które od lat nie jeździły fiacikiem. Były zachwycone. A koledzy z pracy przynoszą mi różne, stare części samochodowe, bo szkoda im je wyrzucić - dodaje pani Marta.
Tadeuszowi Białemu i Kazimierzowi Sakowskiemu fiaciki służą do dzisiaj. Panowie jeżdżą nimi do kościoła albo do lekarza. I przekonują, że nie zamierzają go zamienić na żaden inny model.

- Owszem zgłaszają się chętni kupcy. Oferują np. 300 złotych. Ale ja nie oddam swego fiata. Bo to moja największa miłość - zapewnia pan Tadeusz.

Pan Kazimierz potakuje, że on również samo kocha swego maluszka. A Czesław Kondracikiewicz trzy lata temu znów kupił używanego fiata 126 p. Nie jeździ nim na co dzień, tylko od święta. Jednak za każdym razem, gdy siada za kierownicą i wyrusza w trasę, to czuje się jakby wrócił do lat swojej młodości.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny