Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Hitlerowcy wprowadzali w Białymstoku swoje porządki

Adam Czesław Dobroński [email protected]
Od lewej Tyszkiewicz (naprawa maszyn do szycia), Heniek (uczeń) i Aleksander Malewicz przed zakładem fryzjerskim przy ul. Mazowieckiej 6 (lata 1952 - 1953).
Od lewej Tyszkiewicz (naprawa maszyn do szycia), Heniek (uczeń) i Aleksander Malewicz przed zakładem fryzjerskim przy ul. Mazowieckiej 6 (lata 1952 - 1953).
Kontynuuję opowieść Mariana Malewicza o swojej rodzinie i własnych przypadkach życiowych. Poprzedni odcinek zakończył się opisem scenek z czasów "pierwszego Sowieta". Dziś o okupacji niemieckiej.

Panowanie czerwonej gwiazdy skończyło się niespodziewanie. 22 czerwca 1941 roku również nad Białymstokiem pokazały się samoloty i nie były to bynajmniej maniowry (manewry), jak twierdzili początkowo oficerowie sowieccy, tylko nalot bombowców niemieckich. Zaczęła się paniczna ucieczka, mieszkańcy mieli szansę ograbić magazyny na Węglówce, gdzie Rosjanie gromadzili zapasy dla wojska. Nie było to zajęcie bezpieczne, Malewicze przypadkowo stali się posiadaczami skrzyni pełnej kakao, skarbu w warunkach okupacji.

Marian wraz z kolegą Zenkiem Treblińskim też przeżyli przygodę. Na placu Wyzwolenia (tu obecnie komenda policji) uciekający pozostawili czołg. Chłopacy zobaczyli w środku lornetkę i weszli, by ją wymontować, uderzali młotkiem w obudowę. Nagle zamknęła się klapa, nie pomagały wołania. W końcu jakiś przechodzeń uwolnił amatorów trofiejnej (zdobycznej) lornetki.

Szczęście miał i Aleksander Malewicz. Oddziały niemieckie podeszły pod Białystok, słychać już było strzelaninę. Mistrz fryzjerski chciał opuścić swój zakład, znajdujący się przy ulicy Sienkiewicza i pójść do domu, ale nie był pewny, czy zamknął klatkę z królikami. Dostał je w prezencie od przedwojennego komendanta więzienia, właśnie dorodna angora powiła tuzin maleństw. Aleksander wrócił na zaplecze, a w tym czasie żołnierz z przejeżdżającego patrolu niemieckiego wrzucił do zakładu przez okno wystawowe granat, posypały się lustra.

Niemcy zarządzili utworzenie getta i Malewicze musieli wyprowadzić się ze Smolnej. Nim to nastąpiło, przez deski w płocie przychodził do nich potajemnie zaprzyjaźniony rzeźnik Arczyk, wymieniano towary za żywność. Nowe lokum przy ul. Złotej 3 mieściło się w domu drewnianym, ale z bardzo wysokimi mieszkaniami i ładnymi piecami. Właśnie na piecu, za gipsowymi gzymsami monter z elektrowni znalazł trzy pistolety i rewolwery. Wydaje się, że zostawili je poprzedni mieszkańcy - Żydzi. Marian zachował dla siebie małą "piątkę", znalazł ją ojciec i wyrzucił do ubikacji, by nie kusić losu.

Zachowanie "nadludzi"

Nowi okupanci szybko pokazali, co znaczy niemiecki ordnung (porządek), choć i wśród nich trafiali się bardziej wyrozumiali dla dzieci. Mój rozmówca zachował w pamięci Austriaka w mundurze Wehrmachtu. Nosił ryngraf z Matką Boską, chłopakom z sąsiedztwa dawał kawę wojskową w kostkach, z cukrem. Okazał powściągliwość nawet wtedy, gdy Marian myszkując w kabinie samochodu ciężarowego zwolnił hamulec ręczny i maszyna stoczyła się w dół, uderzyła w ścianę budynku na tyle mocno, że wypadły dwie szyby.

Bywało jednak gorzej. Po kapitulacji Włoch także w Białymstoku pojawili się internowani żołnierze z kraju słońca. Był mróz, stali pod konwojem na rogu Sienkiewicza i Złotej, fioletowi na twarzach, chyba czekali na wymarsz na pobliską stację kolejową. Budzili żal wielki, więc kobiety z okolicznych domów skrzyknęły się, kupiły kilka "bułek chleba" w pobliskiej piekarni, pokroiły je na porcje. Następnie chłopacy weszli na piętro jednej z kamienic i zrzucali jedzenie z góry, zrobił się zamęt wśród Włochów. Zobaczył to wartownik, wpadł wrzeszcząc do budynku z karabinem, więc trzeba było skakać z balkonu w krzaki.

Bywało i dużo gorzej. Na ul. Łąkowej u Kossakowskich, w okazałym budynku z zielenią kwaterowali oficerowie niemieccy wyższych szarż, rośli, zawsze wyszykowani jak na paradę. Traf chciał, że właśnie grupka chłopców przygotowała "bombkę". Miała długość 10-12 cm, składała się z dwóch części odlanych z ołowiu, w jednej tkwił ruchomy zapalnik. Do środka należało wsypać siarkę zdrapaną z główek zapałek, skręcić górę i dół, umiejętnie rzucić na kamień lub chodnik, a wówczas wystający bolec powodował zapłon i huku było co niemiara.

Koledzy podkusili Mariana, by zdetonował "bombę", gdy w pobliżu przechodził Herr Ofizer. Ten odpiął kaburę i mogła polać się krew. Marian wskoczył do pobliskiego domu, częściowo zrujnowanego, oficer wbiegł za nim. Chłopiec wtulił się w dziurę w piecu, wstrzymał oddech. Niemiec krzyczał, by mały "bandyta" natychmiast zszedł, ale sam obawiał się wspiąć po zniszczonych schodach, bo mogły spaść na głowę cegły i deski, świszczał wiatr. Chłopak przesiedział w kryjówce ze trzy godziny, aż zapadł zmrok, wrócił do domu pobrudzony sadzami. Innego dnia gestapowiec zebrał maluchów, którzy zniszczyli mu suszącą się koszulę, ustawił ich po ścianą i zapowiedział rozstrzelanie. Na szczęście skończyło się na kopniakach.

Okupacyjne dni

Wiadomo, że bywało głodno. Aleksander Malewicz prowadził zakład fryzjerski, miał stały dochód, ale trzeba było wzmocnić budżet hodowlą wspomnianych królików z przeznaczeniem na mięso i delikatną wełnę. Było ich około setki, więc syn musiał codziennie narwać dwa kosze (od ziemniaków) zieleniny. Najwięcej zielska rosło przy torach, koło garbarni. Trzeba tam było jednak uważać na chłopaków z Brazylki, bo słynęli ze swoiście rozumianego honoru. Opowiadano, że jak kto im podpadł, to zmuszali do wejścia na słup lub drzewo i wznoszenia okrzyków "Niech żyje Brazylka!". (Czy ktoś jeszcze pamięta, że była taka dzielnica w Białymstoku za torami?).

Marian za Niemców uczył się na tajnych kompletach, najpierw u pani Goździej, koleżanki jego mamy z ul. Kamiennej, a następnie u pani Jabłońskiej, nauczycielki ze Szkoły Powszechnej nr 5. Nauka odbywała się w mieszkaniu przy ul. Staszica, tuż przy skrzyżowaniu z ul. Koszykową. Grupa liczyła 7-8 uczniaków, zeszyty noszono za pazuchą, wchodziło się do domu pojedynczo patrząc, czy nikt nie widzi. Mimo okupacji mój rozmówca kontynuował zbieranie znaczków. Pieniądze na ten cel od czasu do czasu wydzielał ojciec, towar dostarczała pani Szwejkowska pracująca na poczcie. Powodzeniem cieszyła się m.in. serie "Kongres Wiedeński", długa wehrmachtowska. Po likwidacji getta, jak ucichła strzelanina, kolega namówił Mariana, żeby pójść po znaczki do opuszczonych domów żydowskich. Wyprawa okazała się niebezpieczna i bez sensu.

Zapamiętano dobrze w Białymstoku męczeństwo Żydów wyprowadzonych 16 sierpnia 1943 roku z getta na pola przy torach, gdzie musieli czekać na załadunek do wagonów. W dzień prażyło słońce, noce były już chłodne, dokuczały okrutnie głód i pragnienie. Przy ul. Smolnej jedna z sąsiadek przechowała Żyda, wyszła po wojnie za niego za mąż.

10 lipca 1944 roku miało miejsce ostatnie bombardowanie Białegostoku przez samoloty sowieckie. Malewiczów uprzedzał oficer niemiecki, że trzeba spodziewać się zmasowanego nalotu, więc Aleksander zamówił u stolarza zrobienie pod podłogą piwniczki i w niej schował porcelanę oraz wiadro z cyną. Były tam serwisy ćmielowskie i jeden chiński z cudnymi malowidłami, który przed wojną Żyd chciał wymienić na złoty zegarek. Niestety, dom spłonął, ocalała tylko na pamiątkę jedna sosjerka.
Okupacja szwabska miała się ku końcowi, od wschodu nasilało się pomrukiwanie dział. Kto mógł przypuszczać, że wyzwolenie nie będzie oznaczało końca walki o wolną Polskę i kresu cierpień.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny