Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Marszałek Jarosław Dworzański powinien odwołać Roberto Skolmowskiego

Tomasz Maleta
Marszałek Jarosław Dworzański i dyrektor Roberto Skolmowski pokazują premierowi Donaldowi Tuskowi Operę i Filharmonię Podlaską podczas jego listopadowej wizyty w budynku  przy ul. Odeskiej
Marszałek Jarosław Dworzański i dyrektor Roberto Skolmowski pokazują premierowi Donaldowi Tuskowi Operę i Filharmonię Podlaską podczas jego listopadowej wizyty w budynku przy ul. Odeskiej Anatol Chomicz
Zamiast prowadzić grę pozycyjną marszałek powinien zastosować klasyczną ucieczkę do przodu i odwołać dyrektora. Ten jak najszybciej prostuje swoją sytuację w KRS, a zarząd województwa ponownie powołuje go na szefa instytucji. Pozostaje tylko taki scenariusz wyjaśnić opinii publicznej. I liczyć, że jego najsłabsze ogniwo nie pęknie.

Dynamika, z jaką marszałek Jarosław Dworzański stara się rozstrzygnąć sprawę Cezarego Cieślukowskiego jest odwrotnie proporcjonalna do statyki, jaką wykazuje w sprawie Roberto Skolmowskiego. A przecież oba przypadki mają wspólny mianownik: wniosek Centralnego Biura Antykorupcyjnego o odwołanie zarówno członka zarządu województwa, jak i dyrektora Opery i Filharmonii Podlaskiej. Ten pierwszy miał naruszyć ustawę o pracownikach samorządowych, ten drugi tzw. ustawę antykorupcyjną.

Dysproporcja marszałka w podejściu do obu spraw nie dziwi. Z jednej strony od co najmniej roku Jarosław Dworzański i Cezary Cieślukowski nie darzą się - delikatnie pisząc - sympatią. Publicznie co rusz dają okazję do wzajemnych uszczypliwości. Pikanterii konfliktowi dodaje fakt, że obaj mają rekomendację Platformy Obywatelskiej do zasiadania w zarządzie województwa. Nic dziwnego, że marszałek uzbrojony w arsenał jakim jest wniosek CBA, próbuje po raz kolejny strzelać partyjnym prochem domagając się cofnięcia Cezaremu Cieślukowskiemu legitymizacji do zasiadania we władzach województwa.

Z drugiej strony swoista gra na czas w sprawie dyrektora opery też nie dziwi. Każdemu trudno byłoby pogodzić się z myślą, że trzeba odwołać swojego faworyta. I to przez klasyczny czeski błąd. Podpieranie się opiniami prawników urzędu marszałkowskiego, że wniosek CBA nie jest taki oczywisty, pozwala pozornie zyskiwać na czasie (stąd zapytania do ministra kultury, związków zawodowych i środowisk twórczych). Tyle że przegrane w sądzie sprawy z Marcinem Nałecz-Niesiołowskim pokazują, że już raz urząd marszałkowski poległ na froncie prawnym. Na marginesie rodzi się pytanie: dlaczego urząd marszałkowski sam nie zastosował tzw. tarczy ochronnej i nie sprawdził, czy Roberto Skolmowski może zostać szefem Opery i Filharmonii Podlaskiej? W praktyce złożył tylko oświadczenie, ale właśnie, prawnicy marszałka powinni je zweryfikować. By nie dać pretekstu do takiego wniosku, jak ten złożony przez CBA.

Inna sprawa, że każdy, kto obejmuje jakąkolwiek funkcję publiczną, a wcześniej prowadził działalność gospodarczą, nie powinien pozwolić sobie na narażenie się na podejrzenia. Trzeba mieć pewność, co do swojego statusu. Nie tylko w dokumentach przechowywanych w szufladzie. Tu kłania się zasada wywodząca się z prawa rzymskiego "ignorantia iuris nocet". To nieświadome zaniechanie dało pretekst CBA do złożenia wniosku.

Tłumaczenia dyrektora brzmią nawet sensownie, ale w tym zwarciu - używając terminologii sportowej - zapisy ustawy antykorupcyjnej wskazują na CBA. Co więcej, ta ustawa różnicuje funkcjonariuszy publicznych pod względem sankcji za jej naruszenie. W przypadku niektórych wniosek CBA byłby jedynie podstawą do ich odwołania. W przypadku samorządowców i pracowników kierujących samorządowymi instytucjami prawnymi wniosek CBA jest imperatywem równoznacznym z odwołaniem.
Tak było w sprawie samorządowców z Hajnówki, którzy łączyli funkcje gminne z inną działalnością, w tym społeczną. Tamtejsi radni nie wygasili im mandatu. Tyle że nie miało to najmniejszego znaczenia, bo zrobił to za nich wojewoda. Można się z tym nie zgadzać, ale tak jest. Za taką konstrukcję ustawy antykorupcyjnej i ustawy o CBA funkcjonariusze publiczni wywodzący się z jednostek samorządu terytorialnego powinni "podziękować" tym, którzy odpowiadają za proces stanowienia prawa.

Podobną analogię można wyprowadzić w sprawie dyrektora opery. Nie po raz pierwszy okazuje się też, że prawo nie nadąża za życiem (choć dla dyrektora opery zapewne marne to pocieszenie). Można by nawet rzec: głupie prawo, ale jednak prawo. Dura lex, sed lex. Dlatego zamiast prowadzić grę pozycyjną marszałek powinien zastosować klasyczną ucieczkę do przodu i odwołać dyrektora. Ten w najszybszym z możliwych terminów prostuje swoją sytuację w KRS, a zarząd województwa ponownie powołuje go na dyrektora. Pozostaje tylko taki scenariusz wyjaśnić opinii publicznej. Ale wachlarz interpretacyjny marszałek ma bogaty: zaczynając od tłumaczenia, że dyrektor został w gruncie rzeczy odwołany przez błahostkę, poprzez to, że do tej pory - w opinii marszałka - sprawdził się w swej roli, a kończąc na tym, że władze województwa nie mogą przecież uniemożliwić Podlasianom obcowania z tak wybitnym artystą (ten ostatni argument marszałek już przywoływał wielokrotnie). Tyle że to wydawałoby się optymalne wyjście awaryjne ma jedno słabe ogniwo: niepewność, jak zachowa się środowisko artystyczne. A że potrafi sprawić psikusa przekonaliśmy się w ubiegłym roku podczas wyboru dyrektora Teatru Dramatycznego.

Marszałek chciał przedłużyć umowę ówczesnemu dyrektorowi Piotrowi Dąbrowskiemu i ani myślał o przeprowadzeniu konkursu. Środowiska artystyczne zaprotestowały przeciwko takiej procedurze. Ich sprzeciw zbiegł się w czasie z ogólnopolską akcją "Teatr nie jest produktem/Widz nie jest klientem". Minister kultury Bogdan Zdrojewski zmuszony przez środowiska twórcze do wyrażenia opinii w sprawie fermentu powstałego w innych miastach Polski na kanwie właśnie sposobu obsady dyrektorskich foteli w teatrach, w przypadku białostockiego Dramatu musiał, chciał i zażądał konkursu. I dopiero pod wpływem jego stanowiska marszałek przeprowadził otwarty nabór.

W nich dotychczasowi dyrektorzy są zazwyczaj faworytami. Zwłaszcza wtedy, gdy cieszą się poparciem organizatora konkursu. Tyle że czasami zdarzają się zaskakujące rozstrzygnięcia. Tak jak wiosną ubiegłego roku w Teatrze Dramatycznym. I nie ma na razie żadnej gwarancji, że w przypadku rozpisanego z konieczności konkursu na szefa Opery i Filharmonii Podlaskiej, nie będzie podobnie. Zwłaszcza jeśli środowisko artystyczne upomni się o swoją podmiotowość. I dlatego perspektywa wydawałoby się prostego wyjścia awaryjnego z sytuacji po wniosku CBA jawi się niczym upiór w operze.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny