Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Warszawska 33. Kiedyś była tu agentura, teraz jest monopolowy

Andrzej Lechowski dyrektor Muzeum Podlaskiego w Białymstoku
Ulica Warszawska w 1919 roku. Po lewej stronie w głębi budynek magistratu. Obok restauracja Hallerczanka. Ze zbiorów K. Sawickiego.
Ulica Warszawska w 1919 roku. Po lewej stronie w głębi budynek magistratu. Obok restauracja Hallerczanka. Ze zbiorów K. Sawickiego.
W skromnym domku przy ul. Warszawskiej, pod numerem 33 przed wojną mieściła się agentura prasy i czasopism. Teraz byśmy nazwali ją salonikiem prasowym. Ale dziś zamiast czasopism jest tam sklep monopolowy.

Białostockim grzechem poniechania jest nieskrywana niechęć do skromnych, małych ale pamiątkowych budynków. Co innego gdy mamy na tapecie okazałe, nowobogackie kamienice. Tymi można się chwalić nic o nich nie wiedząc. One same ładnie wyglądają. W przypadku małych, często lichych domków trzeba się natrudzić, żeby dostrzec w nich skarb. Najczęściej jednak jest już za późno.

Z drżeniem serca patrzeć trzeba na ulicę Warszawską. Pod osiemnastką, o czym niedawno wspomniałem za sprawą duetu Knaup - Karwowski, schowany jest kawał naszej historii. Pod 31 numerem stoi kolejny łakomy "pustostan". Tym bardziej jest on cenny, że za skromnym budynkiem znajduje się całkiem spora działka. Nic tylko blok wkomponować. Z tym domkiem związana jest historia polskiej prasy. Bo właśnie w tym budynku mieściła się redakcja Chaty Polskiej. Pierwszy numer tego tygodnika ukazał się 23 marca 1919 roku. Wytrawna znawczyni dziejów białostockiej prasy, Zofia Sokół pisała, że "było to czasopismo ludowe o charakterze ogólnopolskim i w dziejach czasopiśmiennictwa polskiego okresu międzywojennego zajmuje jedno z czołowych miejsc pod względem treści, ideologii i formy wydawniczej. Tygodnik dążył do wyrobienia społecznego i politycznego chłopa polskiego, do czynnego zaangażowania go w życiu państwowym i wyrobienia w stosunku do zachodzących zmian politycznych. Chłopów - zdaniem wydawnictwa - należy traktować jako równorzędnych partnerów klas rządzących i posiadających, i należy dopuścić ich do współrządzenia państwem". Co by to nie miało znaczyć wówczas, to wydaje się, że i po prawie 100 latach jakby aktualne. W 1923 roku redaktor Chaty Polskiej Jan Olech, podjął decyzję o przeniesieniu redakcji do Warszawy.
W jeszcze skromniejszym domku, tym pod numerem 33 przed wojną mieściła się agentura prasy i czasopism. Teraz byśmy nazwali ją salonikiem prasowym. Czasy się zmieniły obyczaje też. Dziś zamiast czasopism mamy w tym budyneczku sklep monopolowy. Tuż obok, w zburzonym przed kilkunastu laty domu pod numerem 35 mieszkał dr Zygmunt Siemaszko znany działacz białostockiego PCK, a w latach 1927-1931 wiceprzewodniczący rady miejskiej.
Gdy wysilimy nieco naszą wyobraźnię, to zobaczymy, jak to sympatyczny pan doktor przychodził tu po swoje codzienne gazety. Może spotykał się, wymieniając uprzejme ukłony, ze swoim sąsiadem, równie świetnym lekarzem Mikołajem Brühlem. Mógł tu też zaglądać mieszkający pod 27 (to kamienica MPEC-u) prezydent Białegostoku Bolesław Szymański oraz jego zastępca mecenas Maksymilian Ziemilski. Od empecu w kierunku Pałacowej stały jeszcze dwa parterowe domki. W jednym z nich pod numerem 25 moglibyśmy doszukiwać się śladów Antoniego Herliczki nadwornego malarza Jana Klemensa Branickiego. Jego talentowi zawierzył hetman w 1754 roku, a mistrz Antoni przez następne 30 lat ozdabiał białostocką rezydencję. W narożnym budynku pod numerem 23 (oczywiście też parterowym), w 1919 roku powstała restauracja Warszawianka prowadzona przez Stanisława Tawłowicza. Wkrótce przejęta została przez małżeństwo Bielawskich. Wówczas też zmieniła się nazwa na Hallerczankę, która zapewniała, że ma "wytworną kuchnię", korzystali z niej skwapliwie petenci i urzędnicy pobliskiego magistratu. Niby układ wyśmienity, ale w tym przypadku okazał się pasmem kłopotów.

Zaczęły się one w 1922 roku, gdy Bielawska kupiła dom na rogu ulic Kraszewskiego i Starobojarskiej. Był to murowany, piętrowy budynek, w którym mieścił się miejski zakład położniczy. Bielawska zażądała od miasta komornego. Naczelnik wydziału zdrowia dr Bogdan Ostromęcki zbagatelizował całą sprawę, a korespondencję pomiędzy właścicielką a magistratem gdzieś zawieruszył. W efekcie tych urzędniczych poczynań komornego jak nie było tak nie było.
Zirytowana tym Bielawska w styczniu 1924 roku wystąpiła więc do sądu z wnioskiem o eksmisję zakładu. Sprawa była prosta i "z góry przegrana" tylko nie wiadomo przez którą ze stron, bo niespodziewanie dla restauratorki nastąpił kontratak magistratu. Były nim nieustanne kontrole sanitarne wysyłane do Hallerczanki. Zauważono, że "praktyką personelu było wylewanie pomyj i nieczystości na podwórko". Trudno pochwalać takie praktyki, tyle że całe miasto tak robiło, bo nie było przecież kanalizacji!

Inspektorzy nie ustępowali. Walka szła na śmierć i życie. W końcu we wrześniu 1924 roku Bielawska oskarżona o nieprzestrzeganie przepisów sanitarnych stanęła przed sądem. Wyrok był surowy. Trzy dni aresztu. I po co było zaczepiać urząd?

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny