Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Cztery rauty prezydenta. I niedosyt

Tomasz Maleta
Prezydent wraz z małżonką na raucie w Ogrodach Pałacu Branickich.
Prezydent wraz z małżonką na raucie w Ogrodach Pałacu Branickich. Jerzy Doroszkiewicz
Białostoczanie zawsze potrafili się bawić na balach, zwłaszcza elity miasta. Do legendy przeszły te z lat międzywojennych w hotelu Ritz i w Pałacu Branickich. Przeto nie dziwmy się, że ich spadkobiercy też nie stronią od bankietów i przyjęć albo używając bardziej biurokratycznej terminologii spotkań okolicznościowych. Pod warunkiem, że mają one mocną legitymizację. A z tym jest krucho. Mimo że tych spotkań okolicznościowych przybywa jak grzybów po deszczu. Zwłaszcza w sierpniu.

Ostatnie spotkanie okolicznościowe prezydent Białegostoku wydał 23 czerwca podczas dni miasta. W odnowionym salonie ogrodowym Pałacu Branickich gościło około 280 osób. Mniej więcej tyle samo było na pierwszym tegorocznym, styczniowym raucie. To noworoczne spotkanie, ma legitymizację wynikającą choćby z natury administracyjnej czy wspomnianej tradycji. W szerszym rozumieniu jego umocowanie powinno być wypadkową wyzwań, przed którymi stoi miasto. Nie tylko do końca tej kadencji. Zwłaszcza, że wizja Białegostoku przyjęta w strategii rozwoju 2020 plus z wolna rozmija się z tą, której hołdują władze kraju. I skłaniać do refleksji nad pytaniami: Co jest lepiszczem Białegostoku? Gdzie tkwi i czy w ogóle jest swoisty reaktor, który będzie zasilał w energię społeczną nasze miasto? Czy należy postawić bardziej na niepewny realizm peryferyjny czy zadowolić się współzależnością z centrum kraju, choć ona będzie pod każdym względem niedoskonała. To ważne także dla tych, którym nigdy nie będzie dane być na noworocznym spotkaniu, a którzy też dają miastu swoją przyszłość i wynikające z niej wartości. By było komu za sto lat wspominać dzisiejsze bale, tak jak współczesny Białystok wspomina te przedwojenne.

Nie wiem, czy zgromadzonych w styczniu w Pałacu Branickich przedstawicielom środowisk samorządowych, naukowych, biznesowych, administracyjnych przyświecała taka refleksja. Temu rautowi jednak - jak już wspomniałem - nie sposób odmówić legitymizacji. Próżno takich pierwiastków szukać w bankiecie wydanym podczas dni miasta.

To powinno być wspólne święto białostoczan, bez przywilejów dla kogokolwiek. Zwłaszcza że mieszkańcy potrzebują rozmowy. Nie przemowy z perspektywy sceny czy piedestału (lub objazdowych spotkań prezydenta w klubach osiedlowych), ale pogaduchy przy kafejkowych stolikach. Nie pod krawatem, ale tak na luzie, po ludzku. Przy kwasie chlebowym, smalcu i ogórku, a nawet buzie i białysie tematów do gawędzenia (i nie tylko) na pewno by nie zabrakło.

Taka integracja nadałaby dniom miasta swoistego klimatu. Tym bardziej, że Białystok ma wymarzoną agorę na takie bratanie się: Jarmark na Jana. Do tej pory nasza władza nie wykorzystywała szansy na świąteczne spotkania z mieszkańcami. Wolała się zamykać za drzwiami pałacu na uroczystej sesji lub jak to było w tym roku w pałacowych ogrodach salonowych. Nawet tegoroczny 20. jubileuszowy jarmark nie był dla niej impulsem do zmian. Także swojego wizerunku wśród mieszkańców. Wszak nie ma lepszej okazji od jarmarku do posłuchania tego, co ludzie mają do powiedzenia. Czerwcowy bankiet w odnowionych alejkach bukszpanowych był tylko grą pozorów i umizgów.

Próżno szukać też pierwiastków legitymizujących w trzech z czterech sierpniowych spotkaniach okolicznościowych. Jedynie spotkanie uświetniające wizytę Cyryla I, patriarchy Moskwy, ma mocną ontologię i aksjologię. Bo też pobyt zwierzchnika rosyjskiej Cerkwi prawosławnej będzie bez wątpienia wydarzeniem wyjątkowym w dziejach Białegostoku (w hierarchii ważności ustępującym jedynie wizycie w naszym mieście Jana Pawła II w 1991 roku). Nie tylko ze względu na wymiar religijny, społeczny, wielokulturowy, ale także państwowy. Zwłaszcza, że wizyta w Białymstoku patriarchy Cyryla będzie tuż po jego wspólnej deklaracji z Episkopatem Kościoła rzymskokatolickiego w Polsce o bolesnych sprawach w historii między Polakami i Rosjanami. Takim swoistym, drugim po półwieczu, tyle że wschodnim "wybaczamy i prosimy o wybaczenie".

Stąd podważanie zasadności spotkania okolicznościowego, które władze Białegostoku wydadzą 18 sierpnia, jest niezasadne. W odróżnieniu od trzech pozostałych, przy czym dwa z nich obnażają retorykę o inkorporacji pamięci historycznej w przestrzeni miejskiej rozumianej znacznie szerzej niż tylko administracyjna powinność. To trzecie pokazuje zaś, jak bardzo władza oderwana jest od rzeczywistości.

Pierwsze sierpniowe spotkanie okolicznościowe odbędzie się 15 sierpnia. W rocznicę Cudu nad Wisłą do Pałacyku Gościnnym lub jego ogrodu zaproszono przedstawicieli środowisk kombatanckich i żołnierskich. Święto Wojska Polskiego - jak podkreśla rzeczniczka prezydenta - ma być okazją do integracji władz miasta ze środowiskami kombatanckimi. Po tym jak prezydent Białegostoku zachował się w sprawie legalizacji napisu na Pomniku Bohaterów Ziemi Białostockiej, trudno sobie wyobrazić jeszcze większą integrację.

Problem polega na czym innym. Białystok jest jednym z nielicznych miast w Polsce, w których są podwójne rocznice: 1 września-17 września, 11 listopada-19 lutego, 15 sierpnia-22 sierpnia. Nie chodzi o to, by świętować w opozycji do kalendarium państwowego, ale by w końcu słowa o inkorporacji historii miasta do pamięci białostoczan stały się ciałem a nie tylko ładnie brzmiącym pustosłowiem. Nie da się tego uczciwie i rzetelnie przeprowadzić, jeśli nic się nie zmieni w obchodach wspomnieniowych chociażby bitwy białostockiej.

Była ona ważnym akordem wojny polsko-bolszewickiej. Brygada polskiej piechoty rozbiła znacznie liczniejszą 16. Armię Sowiecką. Czerwonoarmiści tuż przed ucieczką z miasta rozstrzelali 16 białostoczan. Sowieci zdążyli wyprowadzić ich z białostockiego aresztu i przy obecnej ulicy gen. S. Maczka, dokonano egzekucji. Ofiary pochowano we wspólnej mogile. Po paru dniach ciała ekshumowano i pogrzebano na cmentarzach wyznaniowych (wśród ofiar było 11 katolików, trzech żydów, ewangelik i prawosławny). W miejscu tragedii 3 maja 1931 roku wzniesiono pomnik autorstwa Rudolfa Macury.

Od ponad 20 lat co roku przy ul. gen Maczka spotykają się kombatanci, harcerze, władze miasta oraz nieliczni mieszkańcy. W intencji ofiar tamtej wojny odprawiana jest msza. Bo o wydarzeniach sprzed prawie już stu lat nie wolno nam zapomnieć. Gdyby nie tamto zwycięstwo i tamta ofiara, to Marchlewski z Dzierżyńskim na stałe zadomowiliby się już wtedy w Pałacu Branickim. I dlatego wspominając ofiary sierpnia 1920 roku, także te rozstrzelane przez bolszewików w pobliżu dzisiejszego wiaduktu na obwodówce, pamiętajmy, że dały one nam i Europie, 20 lat wolności.
Tylko dlaczego musimy robić to w sztywnym, niezmienionym od lat ceremoniale, który - zwłaszcza młodych ludzi - bardziej zniechęca niż przyciąga. Większości z nich określenie "największa bitwa w dziejach miasta" kojarzy się zapewne z telewizyjnymi pojedynkami tanecznymi na Rynku Kościuszki. Nic dziwnego, bo msza, kwiaty, znicze, werble przyciągają co roku o godz. 17 znacznie mniej białostoczan niż inne imprezy rozpoczynające się o tej samej porze. Może warto iść śladem tak modnych dziś rekonstrukcji historycznych i odtworzyć chociażby jeden z incydentów tamtej wojny, jakim był szturm polskich żołnierzy na Dworzec Poleski. Zniszczony budynek Dworca Fabrycznego i jego zapomniane perony nadają się idealnie na taką rekonstrukcję, która przyciągnęłaby tłumy białostoczan stając się żywą lekcją historii miasta. To tu mogliby się po raz pierwszy dowiedzieć, kim był Józef Marjański, którego imię nosi ulica przy Centralu. I że tu walczył późniejszy bohater Armii Krajowej Emil Fieldorf Nil. W szkole nie ma na to czasu ani miejsca, media też nie wypełnią do końca tej roli. W sierpniu zazwyczaj bardzo ubogim pod względem wydarzeń miejskich taka inscenizacja zapewne byłaby też dużą atrakcją dla osób spędzających wakacje w Białymstoku. Zarazem nic nie stoi na przeszkodzie, by nadal - jak co roku - przy pomniku na obwodówce odprawiana była msza, w innych miejscach składano kwiaty.

W tym roku na taką rekonstrukcję jest już za późno. Ale mamy wystarczająco dużo czasu, by za rok rocznica zwycięstwa była świętowana w przestrzeni miasta trochę inaczej. A już na pewno za 8 lat - w 100. rocznicę zwycięstwa w bitwie białostockiej. O rekwizyty nie powinniśmy się zbytnio martwić. Wszak w ostatnim czasie nakręcono serial o wojnie polsko-bolszewickiej. Muzeum Wojska mogłoby je wypożyczyć.

Inspiratorem przeniesienia akcentów sierpniowej rocznicy mogłoby być właśnie to muzeum, które w ostatnich latach odżyło na nowo i stara się wiele zrobić, by białostoczanie poznawali dzieje miasta nie tylko przez pryzmat oręża. Warto zrobić coś jeszcze. A urzędnicy nie powinni czekać, aż ktoś do nich wystąpi z wnioskiem o dotację na rekonstrukcję. Skoro innym, znacznie mniejszym miastom udają się takie plenerowe lekcje historii, to może i u nas też tak będzie. Integracji mieszkańców wokół ważnego wydarzenia historycznego. I nie potrzeba do tego żadnego rautu. Podobnie jak tegorocznego przyjęcia w rocznicę powstania w białostockim getcie.

Od kilku lata Białystok odnajduje też korzenie żydowskiej przeszłości. Bo ma rację Andrzej Lechowski, szef Muzeum Podlaskiego, pisząc, że Białystok bez tego wszystkiego, bez swoich Żydów, stał się miastem o wiele uboższym. I stanie się miastem banalnym, gdy nie będziemy pielęgnować w pamięci obrazu żydowskiego Białegostoku.

Podobnie jak innych kultur, tradycji, religii, sąsiedztwa. Bliskiej odmienności, która uczy tolerancji. I nawet jeśli są to inicjatywy skierowane na przekonywanie przekonanych do wielokulturowości, to na pewno warte pochwały i potrzebne.

Zarazem nie sposób odnieść wrażenia, że proces ten jest dość hermetyczny, ograniczony do czynników oficjalnych i administracyjnych. Większość białostoczan jest poza tym nurtem. Nie może być jednak inaczej, skoro miasto nie wykorzystuje tak podstawowego narzędzia, jakim jest kultura masowa. To przez nią najłatwiej przywrócić pamięć i rozbudzić zainteresowanie, które będzie wolne od negatywnych zachowań z pogranicza ksenofobii i rasizmu. Przecież białostocki Zachor, festiwal pamięci o żydowskiej przeszłości miasta, mógłby być tym, czym dziś jest festiwal żydowski na krakowskim Kazimierzu. Tam początki także nie były łatwe, ale dziś nikt już chyba sobie nie wyobraża czerwca w Krakowie bez Szalomu na Szerokiej. To taki swoisty żydowski Woodstock - osadzony w tradycji Kazimierza, ale nie stroniący od herezji Nowego Jorku i Tel-Avivu. W przestrzeni publicznej, a nie ograniczonej czterema ścianami. Bo taka otwartość uczy tolerancji.

Tymczasem białostocki Zachor traktowany jest trochę po macoszemu. W zeszłym roku bawili się na nim nieliczni, a dzień wcześniej tysiące na tanecznej bitwie jednej ze stacji komercyjnej przy znaczącym wsparciu finansowym miasta. W tym roku Zachor został w ogóle wypchnięty z Rynku Kościuszki. Krakowski przykład pokazuje jak da się wszystko pogodzić. I dlatego skoro władze miasta organizują spotkanie okolicznościowe w 69. rocznicę zrywu ludności żydowskiej, to niech stanie się ono zaczynem do refleksji nad masową inkorporacją tej części dziedzictwa a nie tylko ograniczoną do gabinetów kilku instytucji czy spotkań przy kawiarnianym stole.

Ostatni sierpniowy raut zaplanowano pod koniec wakacji. Okazją będzie 21. rocznica powołania straży miejskiej. Nie chodzi o to, że nie jest to okrągły jubileusz. W końcu nieraz byliśmy świadkami jak nawet całkiem kanciate rocznice potrafiono w życiu publicznym świętować ponad miarę. Paradoks polega na tym, że ten rok nie był dobrym czasem w dziejach białostockiej straży miejskiej. Jedenastu jej funkcjonariuszy usłyszało zarzuty prokuratorskie. Oczywiście w polskim prawie obowiązuje zasada domniemania niewinności i osoby takie nie powinny być traktowane jak trędowate. Ale historia z mandatami wystawionymi z fotoradaru jest wystarczają przesłanką, by nie organizować fety na cześć straży miejskiej. Tym bardziej że cała formacja cieszy się bardzo ograniczonym zaufaniem białostoczan. Większość z nich widzi w strażniku funkcjonariusza, który szybciej pognębi niż pomoże czy doradzi. Wielu wyraża wątpliwość w dalszy sens istnienia straży miejskiej. I dlatego zamiast przyjęcia okolicznościowego powinna być raczej refleksja nad przyszłością straży.

Zawarty w tytule tego artykułu niedosyt odnosi się nie tylko do słabej aksjologii większości tegorocznych spotkań okolicznościowych. Od dwóch lat w trzeciej dekadzie sierpnia Marta Zajkowska i jej Fundacja Zbiory zapraszała Białystok na tańce. Tym jednym popołudniem w roku Białystok wracał do czasów dawnych potańcówek pod chmurką. Spontaniczna, żywiołowa zabawa z piknikową atmosferą w tle nadawała niesamowitego klimatu niedzielnym tańcom. Co więcej, to właśnie te potańcówki pokazały jak wspólna zabawa w miejscu publicznym może integrować mieszkańców. Tu cenzusem nie był ani wiek, ani status społeczny, ani majątkowy czy też specjalne zaproszenie lub bilet kupiony za niebotyczną cenę. Każdy kto miał ochotę wchodził na dechy i się bawił. Nie stronili od tego też kibice wracający z meczu. Komu nie starczyło miejsca na podeście lub się zmęczył, siadał na trawniku i dyskutował z sąsiadem.

Póki co, lepszego wzorca integracji w oparciu o wspólną zabawę, miasto nie doczekało się.
Jednak w tym roku Marta Zajkowska nie zaprosi białostoczan na tańce, bo wyjechała nie tylko z miasta. Podobnie układają się losy wielu białostoczan. Ale to obowiązkiem kardynalnym służb miejskim powinno być zorganizowanie kolejnej edycji tańców w parku pałacowym. Nie przynosi ujmy czerpanie z dobrych, choć obywatelskich i społecznych wzorców. Chwały dodaje podtrzymanie przy życiu tego właśnie publicznego i otwartego dla mieszkańców swoistego rautu. Tym bardziej, że nie trzeba nowelizować budżetu czy ogłaszać przetargu, bo impreza ta nie wymaga w praktyce żadnych pieniędzy. Podest można zapewne wyszperać w zasobach mienia komunalnego, tak samo jak nagłośnienie z magazynów miejskich instytucji kulturalnych. Podejrzewam, że i każdy zespół zagrałby prawie za darmo, jeśli nie gratis.

Może w przyszłym rok wróci do miasta Marta Zajkowska i znowu wystąpi o skromną dotację na potańcówkę, może poprosi o nią ktoś inny. Jednak w tym roku powinność ta spoczywa na służbach miejskich. Tak bowiem kształtuje się partnerstwo samorządowo-obywatelskie oparte na spotkaniu i rozmowie z mieszkańcami. To w tym roku Białystok powinien ich zaprosić na tańce. Nie wspominając już o tym, że lepszej okazji do poprawy wizerunku prezydenta trudno sobie wyobrazić. Bo obraz pierwszej pary miasta wchodzącej na podest i zapraszającej mieszkańców do wspólnej zabawy będzie o wiele lepiej odebrany niż ich powitalne wejście podczas czerwcowego rautu w salonie ogrodowym.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny