Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Suwałki. Justyna M.- G., lekarka miała brać pieniądze jako łapówki. Sprawa jest rozwojowa

Helena Wysocka [email protected]
W suwalskim szpitalu oddział nefrologii, mimo zwolnienia lekarki, normalnie funkcjonuje
W suwalskim szpitalu oddział nefrologii, mimo zwolnienia lekarki, normalnie funkcjonuje
Proszę kupić coś sobie na Dzień Kobiet - słychać na taśmie. Tak miała powiedzieć pacjentka do doktor Justyny M.-G. Prokuratura zarzuca, że suwalska lekarka brała łapówki. Co najmniej piętnaście razy. Były to pieniądze.

Czy to wszystko, nie wiadomo. Śledztwo jeszcze trwa, a białostocka policja prosi o kontakt tych, którzy leczyli się u lekarki, albo odwiedzali swoich krewnych na oddziale i wręczali korzyści majątkowe, lub byli do tego nakłaniani. Jednocześnie zapewnia, że jeśli zgłoszą się sami, nie poniosą z tego tytułu żadnych konsekwencji. W innym przypadku też staną przed sądem.

- Trudno ocenić, kiedy śledztwo się zakończy - mówi Andrzej Bura, zastępca prokuratora okręgowego w Białymstoku. - Myślę, że to kwestia kilku tygodni.

Lekarka pracowała w szpitalu, ale to już przeszłość. Kilka tygodni temu została zwolniona. Gdy na posiedzeniu rady ordynatorów dyrektor placówki poinformował o swojej decyzji, rozległy się brawa.

- Takiej sytuacji jeszcze u nas nie było - twierdzi jeden z medyków. - Nikt nie stanął w jej obronie. Choć, trzeba przyznać, solidnie na to pracowała.

Adam Szałanda, szef Szpitala Wojewódzkiego w Suwałkach nie chce się do tych opinii odnosić. Twierdzi tylko, że zwolnienie Justyny M.-G. nie ma związku z prokuratorskimi zarzutami.

- Poza tym, że zbiegło się w czasie - precyzuje. - Lekarka straciła pracę ze względu na konflikty, do których dochodziło na oddziale. Mówiąc inaczej, nikt nie chciał z nią pracować.

Zaczynała leczyć w piwnicy

Justyna M.-G. ma 54 lata. Lekarzem jest od ponad ćwierć wieku. Zawód, jak mówi, wybrał jej ojciec, który przeżywszy II wojnę światową uznał, że życie jest darem najcenniejszym. I chciał, aby córka ten dar chroniła.

Ukończyła studia na Uniwersytecie Gdańskim. Marzyła o pracy w dużym ośrodku akademickim, chciała robić karierę. Los rzucił ją na Suwalszczyznę, w rodzinne strony.

- Zgłosiłam się do tutejszego szpitala, myślałam o pracy na kardiologii, albo na internie - opowiadała niedawno. - Ówczesny dyrektor placówki postawił mi jednak warunek. Zatrudni, jeśli stworzę oddział sztucznej nerki. Przestraszyłam się, próbowałam tłumaczyć, że nie znam się na tym. Byłam bowiem specjalistką od chorób wewnętrznych. Dyrektor pozostał nieugięty. Powiedział: - To się naucz i wyszedł z pokoju.

Łatwo nie było. Justyna M.-G. zaczynała w piwnicy szpitala, gdzie na potrzeby stacji adaptowano kilka pomieszczeń. Pracowała i kształciła się. Oddział powoli zaczął się rozwijać, została jego ordynatorem. Od tego czasu przeprowadziła tysiące zabiegów.

- Jest jednym z najlepszych specjalistów w naszym rejonie - potwierdza dyrektor Szałanda. - Chyba nikt, a na pewno ja, nie ma najmniejszych zastrzeżeń co do fachowości lekarki.

Inni żałują, że nie idzie to w parze z charakterem. Justyna M.-G. jest bowiem wyjątkowo uparta. To z kolei ma dwie strony medalu. Dzięki konsekwencji lekarki, siedem, albo osiem lat temu udało się uratować oddział nefrologii i stacji dializ.

Ówczesny dyrektor szpitala chciał go sprywatyzować. Wtedy ordynator krzyczała najgłośniej. Zarzuciła swojemu szefowi, że chce zarżnąć kurę znoszącą złote jaja. Oddział był bowiem dochodowy. Napisała dziesiątki petycji, poruszyła niebo i ziemię, aby nefrologfia pozostała w strukturach szpitala. I tak się stało. Kierownictwo placówki zrezygnowało ze swoich planów.

Drugą bitwę, cztery lata temu, też wygrała. Wtedy do suwalskiego szpitala trafiła 23-letnia, zarażona wirusem świńskiej grypy kobieta. Matka dwojga małych dzieci. Leżała nieprzytomna, a dr Justyna M.-G., która wówczas pełniła funkcję wicedyrektora szpitala, nie odchodziła od jej łóżka. Podjęła decyzję, że trzeba ściągnąć z Legnicy sztuczne płuco. Dowiedziała się bowiem od Krzysztofa Nowackiego, kolegi po fachu, szefa oddziału zakaźnego, że to jedyny sposób, aby kobietę uratować. I miał rację. Kilka miesięcy później pacjentka wróciła do zdrowia.

- Nie zrobiłam nic nadzwyczajnego - mówiła później lekarka. - To był mój obowiązek.

Ale są też negatywne przykłady jej uporu. Prowadził on do wielu konfliktów, zwłaszcza z pracownikami szpitala.

- Mówiąc najprościej, pani doktor ma trudny charakter - ocenia dyrektor placówki.

Lekarze uciekli na zwolnienia

Ordynator chętnie angażowała się w życie społeczne miasta. Była m.in. założycielem i animatorem Ruchu Światło-Życie, który powstał w Suwałkach. Od 2006 roku, dwukrotnie, kandydowała z list Prawa i Sprawiedliwość do rady miasta. Przed ostatnimi wyborami, dwa lata temu, piosenkę wyborczą "Zgoda na Polskę" śpiewał jej Andrzej Rosiewicz. Choć zajmowała bardzo wysoką, bo drugą pozycję na liście, radną nie została.

Dwukrotnie też w swojej karierze zawodowej pełniła funkcję zastępcy dyrektora suwalskiego szpitala. Odpowiadała za sprawy medyczne. Za pierwszym razem została odwołana przez szefa. Za drugim - złożyła rezygnację. Niektórzy odebrali to jako gest solidarności ze zwolnionym kilka dni wcześniej dyrektorem. Inni - jako obawę, że pod rządami nowego nie dałaby sobie rady.

W szpitalu raczej nie należała do osób lubianych. Zainteresowana upatruje przyczyny w tym, że była zbyt wymagająca. Twierdzi, że nie pozwalała personelowi spać w nocy i dlatego nikt jej nie lubił. Inaczej na sprawę patrzą lekarze.

- Nie liczyła się ze słowami - opowiada jeden z nich. - Zastępcę dyrektora, w obecności pacjentów, wyzwała od najgorszych. Młodszej koleżance po fachu, której ojciec pracował w policji, rzuciła w twarz, że pochodzi z patologicznej rodziny. Też przy pacjentach.

Podobno wykorzystywała okazję, że jest jedynym w regionie nefrologiem i dzięki niej funkcjonuje szpitalny oddział.

- Nie uczyła nikogo, chciała mieć monopol - twierdzą lekarze. - A tak postępować nie można.

- Były też problemy z konsultacjami - dodaje Szałanda. - Lekarze skarżyli się, że pani doktor nie chce ich robić. Wyznacza bardzo odległe terminy. Takie sytuacje trudno tolerować.

Na biurko dyrektora posypały się skargi. W ubiegłym roku część pracowników oddziału złożyła wypowiedzenia z pracy. Niektórzy uciekli na zwolnienia lekarskie. Groziło to zamknięciem oddziału. Dyrektorowi udało się przekonać część personelu, by jeszcze trochę wytrzymał

- Ale coś trzeba było z tym zrobić - zauważa rozmówca.

W ostatnich dniach czerwca dyrektor wręczył Justynie M.-G. wypowiedzenie. Jak mówi, miał do wyboru: zwolnić lekarkę, albo zamknąć oddział. Do tego drugiego rozwiązania nie mógł dopuścić. Zbyt wielu pacjentów pozostałoby bez opieki.

Oskarżyła ją rodzina

Zwolnienie zbiegło się z czasem, kiedy białostocka prokuratura przedstawiła pani ordynator zarzuty. Podejrzewa ją o przyjęcie co najmniej piętnastu korzyści majątkowych.

Śledczy ustalili, że przestępczy proceder trwał od roku 1997 do 2011. Jak wpadli na jego ślad? Zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa przez lekarkę złożyła kilka lat temu matka byłej pacjentki. Kobieta zmarła. Pogrążona w żałobie rodzina twierdziła, że dała lekarce łapówkę. Organy ścigania zdecydowały się na założenie w gabinecie ordynator podsłuchu. Jak długo podsłuchiwano, nie wiadomo. Okrywa to tajemnica śledztwa.

Dowiedzieliśmy się tylko, że są nagrania, które wskazują na przyjmowanie korzyści. Bo jak inaczej można interpretować fakt, że pacjentka mówi do pani doktor: proszę kupić coś sobie na Dzień Kobiet.

Akcja zakończyła się wiosną ubiegłego roku, gdy do gabinetu ordynator wkroczyli robotnicy, by rozpocząć remont. Wtedy odkryli podsłuch i urządzenia zostały zdemontowane.

Pójdzie do sądu

Justyna M.-G. nie zgadza się ze zwolnieniem z pracy. Zapowiada, że będzie się odwoływać do sądu. Jednocześnie informuje różne instytucje, że bez niej oddział nefrologii nie może funkcjonować.

- Taką informację przesłała m.in. do Narodowego Funduszu Zdrowia - dodaje dyr. Szałanda. - Nie jest ona prawdziwa. Mamy odpowiednich specjalistów i pacjentom nic nie zagraża.

Za pośrednictwem poczty elektronicznej poprosiliśmy lekarkę, aby odniosła się do stawianych jej zarzutów. Nie odpowiedziała. W lokalnych mediach twierdziła, że zarzuty są naciągane i mają ją skompromitować. Zapewniała, że udowodni swoją niewinność przed sądem. Przypuszczalnie będzie miała ku temu okazję jeszcze w tym roku.

Czytaj e-wydanie »

Oferty pracy z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny