Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wspinaczka skałkowa: Filip Chrapowicki odnosi sukcesy

Wojciech Konończuk
Andrzej Chrapowicki i jego syn Filip to nie tylko rodzina, ale także trener i zawodnik. Ich żywiołem jest wspinaczka.
Andrzej Chrapowicki i jego syn Filip to nie tylko rodzina, ale także trener i zawodnik. Ich żywiołem jest wspinaczka. Archiwum prywatne
Wspinaczka skałkowa nie jest sportem ani tanim, ani przyciągającym uwagę tłumu kibiców. Ale dla białostoczan Andrzeja Chrapowickiego i jego syna Filipa stała się życiową pasją. Młodszy z nich odnosi już spore sukcesy.
Filip Chrapowicki ma dopiero 14 lat, ale bez trudu  wspina się na skały, które często budzą lęk jego bardziej doświadczonych kolegów.
Filip Chrapowicki ma dopiero 14 lat, ale bez trudu wspina się na skały, które często budzą lęk jego bardziej doświadczonych kolegów. Archiwum prywatne

Andrzej Chrapowicki i jego syn Filip to nie tylko rodzina, ale także trener i zawodnik. Ich żywiołem jest wspinaczka.
(fot. Archiwum prywatne)

Kiedy Filip zaczynał starty z krajową czołówką, wszyscy śmieli się, gdy mówił, że jest z Białegostoku. Nie ma u nas bowiem żadnego klubu czy organizacji zajmującej się naszą dyscypliną. Ale szybko ironiczne uśmieszki zastąpił szacunek dla jego dokonań i talentu - mówi z satysfakcją Andrzej Chrapowicki.

On pasją wspinaczkową zaraził się już 30 lat temu.

- Gdy po raz pierwszy pojechałem w góry już wiedziałem, że chcę się wspinać. Początki nie były łatwe, bo sprzęt nie należy do tanich, a na dodatek u nas nie było gdzie uprawiać tego sportu. Ale nie poddawałem się - opowiada.

Kiedy urodził się Filip, jego ojciec szybko zaczął zabierać go na skałki, ale nie naciskał, by potomek dzielił jego hobby.

- Pewnie, że marzyłem o tym, by moja pasja przeszła na niego. Ale nie robiłem niczego na siłę. Chciałem, żeby wybrał sam. Spróbowaliśmy judo w klubie przy Politechnice Białostockiej i te treningi bardzo dużo Filipowi dały. Nauczył się dyscypliny i starannego podejścia do zajęć - kontynuuje Chrapowicki senior.

Szybko jednak okazało się, że niedaleko padło jabłko od jabłoni. Białostoczanie jeździli na skałkę do znajomych z Supraśla i Filip połknął bakcyla praktycznie wtedy, kiedy samodzielnie nauczył się chodzić.

- Niestety, tej ściany już nie ma. Szkoda, bo w Supraślu byli przesympatyczni ludzie i wspaniały klimat - mówi Filip.

W Białymstoku wspinać się można jeszcze było w hali SP 43, ale i to jest teraz niemożliwe.

- Budowałem tę ścianę i żal mi, że nie jest wykorzystywana. To tam w latach 80. wykuwaliśmy moc. Ale podobno remont się kończy i jest nadzieja, że będziemy mogli tam wrócić. Chętnie przywrócimy temu miejscu dawny blask i ożywimy je - dorzuca Andrzej.

Trochę jak w zoo

Wspinających się białostoczan można za to zobaczyć w galerii handlowej Alfa, gdzie jak mówią jest całkiem sensowna i profesjonalna skałka.

- Na początku musieliśmy się przyzwyczaić do tego, że ludzie zmierzający na zakupy traktują nas trochę jak w zoo i patrzą z niedowierzaniem na to, co robimy. Czuliśmy się prawie jak zwierzaki na wybiegu. Ale teraz już nie zwracamy na to uwagi - śmieją się panowie Chrapowiccy.
Pomocna w podnoszeniu umiejętności jest też ścianka (fachowo nazywana panelem), którą białostoczanie wybudowali we własnym garażu.

- Nie jest może wysoka, ale na pewno można na niej budować siłę. Poza tym chcemy z tatą podwyższyć ją do czterech metrów - zaznacza Filip.

Wszystko to jednak było zbyt mało, by liczyć się na ogólnokrajowych zawodach.
Kozacy gorzko żałowali

Na Podlasiu nie ma klubów sportowych o tym profilu i dlatego młodszy z Chrapowickich trafił do Warszawy, gdzie podjął treningi w sekcji wspinaczki sportowej "Agama" Uniwersyteckiego Klubu Alpinistycznego.

- Mam możliwość trenowania z rówieśnikami, rywalizowania z nimi, czego mi u nas bardo brakuje. Poza tym fantastyczną sprawą są obozy wspinaczkowe. "Agama" bardzo wiele mi daje i na pewno nie byłbym w tym miejscu gdzie jestem, gdybym do niej nie trafił - zaznacza Chrapowicki junior.

Sukcesy przyszły bardzo szybko. W minionym roku Filip zajął drugie miejsce wśród trzynastolatków w klasyfikacji generalnej Pucharu Polski, pokonując wielu konkurentów, mających znacznie większe doświadczenie we wspinaczce skałkowej.

Do tego na naturalnych skałach pokonuje trasy, budzące lęk u starszych od niego zawodników.

- Ale nie przesadzamy, bo jestem zwolennikiem powolnego odkrywania kart. Nie należy przesadzać, bo i tak mój syn rozwija się bardzo szybko w tym sporcie - mówi z naturalną troską ojciec sportowca. - Wielu kozaków chciało się wypromować za szybko i gorzko tego pożałowali. W tej dyscyplinie nie brak urazów, szczególnie palców. Sama siła często nie wystarczy.

Chrapowiccy starają się połączyć relacje na linii ojciec - syn i szkoleniowiec - zawodnik.

- Tata powtarza, że trenerem jest przez godzinę dziennie, no i wtedy nie ma żadnej taryfy ulgowej, a przez pozostałe ojcem - śmieje się Filip.

Senior wcale nie jest zazdrosny, że uczeń przerasta mistrza.

- O, chwileczkę, chwileczkę, ja też mam spore sukcesy. W oldbojach wygrywam wszystko, co się da - zaznacza z przekąsem. - A tak poważniej, to dzięki Filipowi wielu ludzi związanych z naszym sportem przypomniało sobie też o mnie.

Czego potrzeba, by móc uprawiać wspinaczkę skałkową?

- Wielu rzeczy. Od razu nasuwają się siła, koordynacja, szybkość, odwaga, spryt. Ale to nie wszystko. By dobrze i bezpiecznie się wspinać potrzebny jest też rozsądek i właściwa ocena sytuacji - przekonuje Andrzej.

To była chwila wielkiej grozy. Wrócili na kwaterę zieloni

Góry potrafią być bowiem niebezpieczne. Chrapowiccy przekonali się już o tym.

- To był moment, którego nie zapomina się do końca życia. Asekurowałem syna na dole linami i nawet nie widziałem go zza wystającej skały. Nagle usłyszałem chrzęst i wiedziałem, że to rozpina się rzep mocujący zabezpieczenie. Zamarłem i milion złych myśli przemknęło mi przez głowę - relacjonuje Andrzej Chrapowicki. - Na szczęście czarnego scenariusza nie było. Filip zachował zimną krew i zdołał wskoczyć na jakąś półkę skalną. Długo nie mogliśmy ochłonąć. Wróciliśmy na kwaterę zieloni na twarzach i żona od razu poznała, że stało się coś niedobrego. Nie dało się tego przed nią ukryć. Wtedy przeszło mi przez myśl, że może lepiej z tym skończyć. Ale druga refleksja była taka, że dostaliśmy ostrzeżenie, niejako drugie życie. Nie każdy ma takie szczęście.

- Teraz już wiem, że do każdej czynności trzeba się bardzo przykładać. Góry są groźne. Nie trzeba się ich bać, ale należy szanować - dodaje Filip.

Młody sportowiec aktualnie przeszedł do wyższej kategorii wiekowej i startuje w niej z o rok starszymi konkurentami. To spora różnica i rywale są od niego mocniejsi fizycznie. Jak na razie zatem nie ma większych sukcesów. Ale szybko to się powinno zmienić.

Poza wspinaczką Filip nie może usiedzieć na miejscu i najczęściej spędza czas jeżdżąc na deskorolce.

- Cieszę się, że syn umie połączyć sport z nauką, z którą nie ma większych problemów - zaznacza tata Andrzej.

Młody Podlasianin przyszłość wiąże oczywiście ze wspinaczką, ale raczej nie z tą najpoważniejszą - himalaizmem czy alpinizmem.

- Mogę wejść trasą turystyczną na jakiś szczyt, ale te najwyższe góry mnie nie pociągają. Moim żywiołem są skałki - kończy Filip Chrapowicki.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny