Andrzej Chrapowicki i jego syn Filip to nie tylko rodzina, ale także trener i zawodnik. Ich żywiołem jest wspinaczka.
(fot. Archiwum prywatne)
Kiedy Filip zaczynał starty z krajową czołówką, wszyscy śmieli się, gdy mówił, że jest z Białegostoku. Nie ma u nas bowiem żadnego klubu czy organizacji zajmującej się naszą dyscypliną. Ale szybko ironiczne uśmieszki zastąpił szacunek dla jego dokonań i talentu - mówi z satysfakcją Andrzej Chrapowicki.
On pasją wspinaczkową zaraził się już 30 lat temu.
- Gdy po raz pierwszy pojechałem w góry już wiedziałem, że chcę się wspinać. Początki nie były łatwe, bo sprzęt nie należy do tanich, a na dodatek u nas nie było gdzie uprawiać tego sportu. Ale nie poddawałem się - opowiada.
Kiedy urodził się Filip, jego ojciec szybko zaczął zabierać go na skałki, ale nie naciskał, by potomek dzielił jego hobby.
- Pewnie, że marzyłem o tym, by moja pasja przeszła na niego. Ale nie robiłem niczego na siłę. Chciałem, żeby wybrał sam. Spróbowaliśmy judo w klubie przy Politechnice Białostockiej i te treningi bardzo dużo Filipowi dały. Nauczył się dyscypliny i starannego podejścia do zajęć - kontynuuje Chrapowicki senior.
Szybko jednak okazało się, że niedaleko padło jabłko od jabłoni. Białostoczanie jeździli na skałkę do znajomych z Supraśla i Filip połknął bakcyla praktycznie wtedy, kiedy samodzielnie nauczył się chodzić.
- Niestety, tej ściany już nie ma. Szkoda, bo w Supraślu byli przesympatyczni ludzie i wspaniały klimat - mówi Filip.
W Białymstoku wspinać się można jeszcze było w hali SP 43, ale i to jest teraz niemożliwe.
- Budowałem tę ścianę i żal mi, że nie jest wykorzystywana. To tam w latach 80. wykuwaliśmy moc. Ale podobno remont się kończy i jest nadzieja, że będziemy mogli tam wrócić. Chętnie przywrócimy temu miejscu dawny blask i ożywimy je - dorzuca Andrzej.
Trochę jak w zoo
Wspinających się białostoczan można za to zobaczyć w galerii handlowej Alfa, gdzie jak mówią jest całkiem sensowna i profesjonalna skałka.
- Na początku musieliśmy się przyzwyczaić do tego, że ludzie zmierzający na zakupy traktują nas trochę jak w zoo i patrzą z niedowierzaniem na to, co robimy. Czuliśmy się prawie jak zwierzaki na wybiegu. Ale teraz już nie zwracamy na to uwagi - śmieją się panowie Chrapowiccy.
Pomocna w podnoszeniu umiejętności jest też ścianka (fachowo nazywana panelem), którą białostoczanie wybudowali we własnym garażu.
- Nie jest może wysoka, ale na pewno można na niej budować siłę. Poza tym chcemy z tatą podwyższyć ją do czterech metrów - zaznacza Filip.
Wszystko to jednak było zbyt mało, by liczyć się na ogólnokrajowych zawodach.
Kozacy gorzko żałowali
Na Podlasiu nie ma klubów sportowych o tym profilu i dlatego młodszy z Chrapowickich trafił do Warszawy, gdzie podjął treningi w sekcji wspinaczki sportowej "Agama" Uniwersyteckiego Klubu Alpinistycznego.
- Mam możliwość trenowania z rówieśnikami, rywalizowania z nimi, czego mi u nas bardo brakuje. Poza tym fantastyczną sprawą są obozy wspinaczkowe. "Agama" bardzo wiele mi daje i na pewno nie byłbym w tym miejscu gdzie jestem, gdybym do niej nie trafił - zaznacza Chrapowicki junior.
Sukcesy przyszły bardzo szybko. W minionym roku Filip zajął drugie miejsce wśród trzynastolatków w klasyfikacji generalnej Pucharu Polski, pokonując wielu konkurentów, mających znacznie większe doświadczenie we wspinaczce skałkowej.
Do tego na naturalnych skałach pokonuje trasy, budzące lęk u starszych od niego zawodników.
- Ale nie przesadzamy, bo jestem zwolennikiem powolnego odkrywania kart. Nie należy przesadzać, bo i tak mój syn rozwija się bardzo szybko w tym sporcie - mówi z naturalną troską ojciec sportowca. - Wielu kozaków chciało się wypromować za szybko i gorzko tego pożałowali. W tej dyscyplinie nie brak urazów, szczególnie palców. Sama siła często nie wystarczy.
Chrapowiccy starają się połączyć relacje na linii ojciec - syn i szkoleniowiec - zawodnik.
- Tata powtarza, że trenerem jest przez godzinę dziennie, no i wtedy nie ma żadnej taryfy ulgowej, a przez pozostałe ojcem - śmieje się Filip.
Senior wcale nie jest zazdrosny, że uczeń przerasta mistrza.
- O, chwileczkę, chwileczkę, ja też mam spore sukcesy. W oldbojach wygrywam wszystko, co się da - zaznacza z przekąsem. - A tak poważniej, to dzięki Filipowi wielu ludzi związanych z naszym sportem przypomniało sobie też o mnie.
Czego potrzeba, by móc uprawiać wspinaczkę skałkową?
- Wielu rzeczy. Od razu nasuwają się siła, koordynacja, szybkość, odwaga, spryt. Ale to nie wszystko. By dobrze i bezpiecznie się wspinać potrzebny jest też rozsądek i właściwa ocena sytuacji - przekonuje Andrzej.
To była chwila wielkiej grozy. Wrócili na kwaterę zieloni
Góry potrafią być bowiem niebezpieczne. Chrapowiccy przekonali się już o tym.
- To był moment, którego nie zapomina się do końca życia. Asekurowałem syna na dole linami i nawet nie widziałem go zza wystającej skały. Nagle usłyszałem chrzęst i wiedziałem, że to rozpina się rzep mocujący zabezpieczenie. Zamarłem i milion złych myśli przemknęło mi przez głowę - relacjonuje Andrzej Chrapowicki. - Na szczęście czarnego scenariusza nie było. Filip zachował zimną krew i zdołał wskoczyć na jakąś półkę skalną. Długo nie mogliśmy ochłonąć. Wróciliśmy na kwaterę zieloni na twarzach i żona od razu poznała, że stało się coś niedobrego. Nie dało się tego przed nią ukryć. Wtedy przeszło mi przez myśl, że może lepiej z tym skończyć. Ale druga refleksja była taka, że dostaliśmy ostrzeżenie, niejako drugie życie. Nie każdy ma takie szczęście.
- Teraz już wiem, że do każdej czynności trzeba się bardzo przykładać. Góry są groźne. Nie trzeba się ich bać, ale należy szanować - dodaje Filip.
Młody sportowiec aktualnie przeszedł do wyższej kategorii wiekowej i startuje w niej z o rok starszymi konkurentami. To spora różnica i rywale są od niego mocniejsi fizycznie. Jak na razie zatem nie ma większych sukcesów. Ale szybko to się powinno zmienić.
Poza wspinaczką Filip nie może usiedzieć na miejscu i najczęściej spędza czas jeżdżąc na deskorolce.
- Cieszę się, że syn umie połączyć sport z nauką, z którą nie ma większych problemów - zaznacza tata Andrzej.
Młody Podlasianin przyszłość wiąże oczywiście ze wspinaczką, ale raczej nie z tą najpoważniejszą - himalaizmem czy alpinizmem.
- Mogę wejść trasą turystyczną na jakiś szczyt, ale te najwyższe góry mnie nie pociągają. Moim żywiołem są skałki - kończy Filip Chrapowicki.
Czytaj e-wydanie »Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?