Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Władza powinna słuchać ludzi. Debata na UwB

Tomasz Mikulicz
Uczestnicy debaty na Wydziale Prawa UwB. Przy mikrofonie dr Sławomir Oliwniak, teoretyk prawa i demokracji.
Uczestnicy debaty na Wydziale Prawa UwB. Przy mikrofonie dr Sławomir Oliwniak, teoretyk prawa i demokracji. Tomasz Mikulicz
Szacuje się, że około 200-250 europejskich miast korzysta dziś z partycypacyjnych budżetów. Są to m.in.: Lizbona, Paryż, Berlin i Rzym. Myślę, że ta forma demokracji powinna być wprowadzona również w Białymstoku.

Miasto dla nas czy my dla miasta - pod takim hasłem na Wydziale Prawa Uniwersytetu w Białymstoku odbyła się ostatnio niezwykle ciekawa debata. Zorganizowało ją Koło Naukowe Teorii Społecznych. Już od pierwszych wypowiedzi było wiadomo, że to nie jakaś teoretyczna pogadanka kilku naukowców, ale przedstawienie konkretnych problemów, które zaprzątają nasze miejskie życie publiczne.

- Dobro wspólne to m.in. wspólna przestrzeń publiczna. Niestety, mamy do czynienia z dewastacją części tej przestrzeni, w zakresie chociażby historycznej tkanki Białegostoku. Tak się stało m.in. w przypadku muzeum archidiecezjalnego przy ul .Warszawskiej. Sam się chciałem przykuć łańcuchem, by przeciw temu protestować - zaczął wykładający na UwB dr Sławomir Oliwniak, teoretyk prawa i demokracji.

Twierdził, że irytuje go to, że władze miasta nie potrafią wykorzystać zapału ludzi, którzy chcą robić imprezy kulturalne w magazynie przy ul. Węglowej.

- Do budynku nie doprowadzono nawet wody. Kiedy słyszę, że Białostocki Ośrodek Kultury żąda 700 zł za salę prób od zespołu hip-hopowego, czuję się bardziej niż oburzony. Gdybym to ja był prezydentem miasta, dyrektor BOK-u nie byłby już dyrektorem - podkreślał.

Po tej wypowiedzi posypały się brawa. O zabranie głosu poproszony został socjolog Andrzej Klimczuk, doktorant w Kolegium Ekonomiczno-Społecznym Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie.

- Rewitalizacja przestrzeni publicznej powinna się odbywać m.in. poprzez prowadzenie umiejętnej polityki kulturalnej. Strategia rozwoju miasta do 2020 roku zawiera co prawda rozdział poświęcony kulturze, ale - tak jak zresztą wszystkie pozostałe - jest on zbyt ogólny. Jedynym dokumentem, który próbuje wprowadzić w naszym mieście politykę kulturalną jest wniosek aplikacyjny o status Europejskiej Stolicy Kultury. Niektórzy twierdzą, że był pisany na kolanie. Może i jest w tym trochę prawdy, ale mimo wszystko można tam znaleźć wiele ciekawych pomysłów - mówił Andrzej Klimczuk.

Konrad Wnorowski (jeden z organizatorów debaty) opowiadał zaś o tzw. budżetach partycypacyjnych.

- Pod koniec lat 80. ubiegłego wieku w brazylijskim Porto Alegre wysunięto pomysł, by pewna część budżetu była konsultowana w radach dzielnic. Opinia obywateli była dla władz wiążąca. Urzędnicy nie zawsze przecież wiedzą jakie są najistotniejsze problemy mieszkańców danej dzielnicy. Dzięki temu, że obywatele uczestniczyli w procesie decyzyjnym rosło ich zainteresowanie sprawami publicznymi i zaufanie do władz - mówił Konrad Wnorowski.

Według niego system ten nie rodzi żadnych patologii, bo decyzje podejmowane są jawnie i nie ma możliwości realizacji jakichś prywatnych interesów.

- Szacuje się, że około 200- 250 europejskich miast korzysta dziś z takich budżetów. Są to m.in.: Lizbona, Paryż, Berlin i Rzym. Myślę, że ta forma demokracji powinna być wprowadzona również w Białymstoku. Tym bardziej, że nie narzekamy raczej na brak aktywności mieszkańców - przekonywał Konrad Wnorowski.

Na spotkanie przybyli też przedstawiciele Pogotowia Kulturalno-Społecznego i organizatorzy Up To Date Festival: Patrycjusz Włoskowski oraz Jędrzej Dondziło.

- Bardzo się cieszyliśmy z pierwszych miejskich grantów, za które organizowaliśmy Up To Date. W miarę rozwoju naszych działań i wzrostu kwot dotacji, sprawy zaczęły się komplikować. Pojawiło się pytanie czy to my chcemy za wiele, czy może urząd powinien nas temperować? - mówił Jędrzej Dondziło.
Największym sukcesem Pogotowia było doprowadzenie do wydzierżawienia przez miasto magazynu przy ul. Węglowej.

- Niestety, nadal nie ma tam wody. Jej doprowadzenie to już teraz nasz obowiązek. Będziemy starać się pozyskać pieniądze m.in. z funduszy unijnych. Miasto wydzierżawiło nam budynek i liczy, że sami o niego w stu procentach zadbamy. Da się tu wyczuć atmosferę wycofania, która jest moim zdaniem związana z fiaskiem w staraniu się o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury. Jest to o tyle przykre, że inne miasta, które również nie przeszły pierwszego etapu, kontynuują pracę na rzecz rozwoju kultury - podkreślał Jędrzej Dondziło.

Twierdził, że w Białymstoku jest mnóstwo ludzi, które chcą coś robić.

- W urzędzie miejskim nie ma jednak ani jednego urzędnika, który zaprosiłby takie osoby na spotkanie, zachęcił do działania, itd. - mówił Jędrzej Dondziło.

Patrycjusz Włoskowski zapraszał do magazynu przy ul. Węglowej wszystkich, którzy mają ochotę coś tam zorganizować.

- Węglowa jest i działa. Staramy się robić wszystko by była ona oczkiem kultury w centrum miasta - podkreślał.

Najwięcej emocji w całej debacie wzbudziła sprawa klikania w autobusach i obywatelskiego projektu uchwały, który został niedawno odrzucony głosami białostockich radnych.

- Takiej aktywności białostoczan jak podczas zbierania przez nas podpisów jeszcze nie widziałem. Zgłaszały się do nas całe zakłady pracy - wspominał zaproszony na debatę Krzysztof Pogorzelski, inicjator akcji przeciw klikaniu i przewodniczący Forum Młodych PiS.

Mówił też, że gdy przyniósł do urzędu projekt uchwały z podpisami, dowiedział się, że potrzebna jest opinia radcy prawnego, o czym nie było ani słowa w regulaminie rady miasta.

- Moim zdaniem był to zabieg medialny, dzięki któremu władze chciały przekonać białostoczan, że grupa młodych ludzi nie potrafiła porządnie zająć się akcją. Kolejną sprawą było przedłużanie podjęcia decyzji, tak by radni mogli nad tym głosować w najpóźniejszym z możliwych terminów - przekonywał Krzysztof Pogorzelski.

Twierdził, że podczas dyskusji w sprawie klikania pojawiły się głosy, że 6000 zebranych podpisów to niewiele, jeśli porównamy to z wynikiem wyborczym Tadeusza Truskolaskiego.

- To bardzo groźna retoryka. Są radni, którzy dostają po 1000 głosów. I takie osoby odbierają nam prawo do inicjatywy obywatelskiej. Na sesji rady miasta wytknięto mi, że też kandydowałem na radnego, a akcję zrobiłem po to, by się wypromować. Niektórzy radni mówili później, że gdybym to nie ja zbierał podpisy, to by zagłosowali przeciw klikaniu. Należę do partii opozycyjnej więc odbiera się mi prawo do życia publicznego - mówił Krzysztof Pogorzelski.

Wtórujący mu radny miejski PiS, Rafał Rudnicki twierdził, że do tej pory wierzył, że białostoccy włodarze boją się zorganizowanych grup społecznych.

- Moja wiara uległa osłabieniu. Radni powinni wsłuchiwać się w głos mieszkańców. Podczas sesji niektórzy chwalą po cichu różne pomysły, ale gdy dochodzi do głosowania, posłusznie podnoszą ręce tak jak chce tego partia. Bardzo się cieszę z tego, że Białystok się rozwija. Pamiętajmy jednak o tym, że miasto to nie tylko przestrzeń nieożywiona, ale przede wszystkim ludzie - mówił Rafał Rudnicki.

Obecny na debacie radny PO Mariusz Nahajewski został zarzucony mnóstwem niewygodnych pytań.

- Z klikaniem będzie tak jak z wycinką drzew na Rynku Kościuszki. Wtedy też zbierano podpisy. Drzewa wycięto. Okazało się, że powstała w tym miejscu przestrzeń publiczna, która po pewnym czasie zyskała powszechne uznanie. Dziś ludzie, którzy byli temu przeciwni mówią, że wtedy zbłądzili. Tak samo będzie i tym razem. Korzyści jakie przyniesie wprowadzenie nowoczesnego systemu w komunikacji miejskiej przewyższą uciążliwość związaną z klikaniem. Może za dwa lata Krzysztof Pogorzelski też powie, że błądził - mówił radny.

Po tej wypowiedzi cała sala ryknęła śmiechem. - Wprowadzenie klikania może też zmienić mentalność pasażerów. Dziś przejechanie się na gapę nie jest problemem. Nie da się postawić w każdym autobusie kontrolera - przekonywał Mariusz Nahajewski.

Po jego wypowiedzi zaczęła się druga część spotkania, podczas której każdy mógł zadawać pytania i mówić o swoim punkcie widzenia.

- Przecież karę za to, że nie kliknę zapłacą dopiero wtedy, kiedy w autobusie będzie kontroler. Czyli tak jak do tej pory - podkreślał dr Sławomir Oliwniak.

Mateusz Maciejczuk, student prawa stwierdził, że wprowadzenie klikania narusza zasadę swobody poruszania się.

- Dlaczego pracownicy Białostockiej Komunikacji Miejskiej mają wiedzieć, gdzie i kiedy jadę autobusem? - pytał.

Radny Mariusz Nahajewski tłumaczył, że są inne niż e-karta narzędzia inwigilacji, jak chociażby telefony komórkowe, czy monitoring miejski. Na taką argumentację ostro zareagował dr Sławomir Oliwniak.

- Aby swobodnie poruszać się po mieście, komórkę możemy zostawić w domu. Jaki jest cel zbierania przez miasto informacji o obywatelach ? - pytał doktor.

Mariusz Nahajewski upierał się, że chodzi o precyzyjne określenie, ile osób w określonych godzinach jedzie daną linią. - Dzięki temu wyeliminujemy sytuacje, w których dwuprzegubowym autobusem podróżuje np. 11 osób. Czujniki w drzwiach nie dadzą nam takich danych, że o określonej godzinie do autobusy wsiada sto osób z ulicy Swobodnej, część wysiada w centrum, część na Nowym Mieście, itd. Dane z czujników będą też niedokładne z tego powodu, że ci którzy wysiadają, by przepuścić tych, którzy wchodzą do autobusy będą liczeni dwa razy - tłumaczył radny.

Doktor Sławomir Oliwniak nie jest jednak pewny, czy system jest na tyle bezpieczny, by ktoś nie ukradł danych osobowych.

- Zapewne wcześniej czy później ktoś zwróci się z tym do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego. Sam się nad tym zastanawiałem - mówił.

Krzysztof Pogorzelski zapowiedział, że również rozważy taką opcję.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny