Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Marcin Daniec: W Białymstoku ustanowiłem rekord

Jerzy Doroszkiewicz
Marcin Daniec
Marcin Daniec ZOOM
Do amfiteatru przyszło 5,5 tysiąca ludzi - za swoje pieniądze, bez żadnego dowożenia autokarami. Nigdy wam tego nie zapomnę. Graliśmy w ulewnym deszczu i nikt nie zwrócił biletu.

Panie Marcinie - ile to już lat na estradzie?

Marcin Daniec: Podam panu dwie daty, żeby zmylić przeciwników. Na scenie - 50 lat, ale zawodowo 33. Od piątego roku życia ciągle w czymś występuję. Przedszkole, szkoła, liceum, na studiach. Miliony imprez. W wojsku - żeby nie sprzątać liści i nie szorować toalet założyłem teatrzyk kukiełkowy. We wrocławskich gazetach miałem nagłówki w gazetach - wodzirej w mundurze. Występowaliśmy w domach dziecka - to była moja inicjatywa, nie jakiś rozkaz. A żeby nie biegać w porannej zaprawie - prowadziłem radiowęzeł. Cały czas występy. Pierwsze honorarium to był tysiąc złotych - a stypendium - 600.

Czyli występowanie było ciekawsze niż trenowanie piłkarzy. W końcu ma Pan uprawnienia.

- Proszę mnie nie prowokować. Co niedziela w kościele dziękuję Panu Bogu, że nie zostałem trenerem, a szło w tym kierunku. To jeden z najbardziej niewdzięcznych zawodów świata. I cały czas dziękuję Opatrzności, że mogę robić to co kocham, czyli występować na scenie i nikt mi nic nie pisze, nie każe o czymś mówić a o czymś milczeć. Trener przygotowuje zawodników wiele miesięcy, potem jest 89 minuta, a jego pupil ładuje w zegar z pięciu metrów. Wtedy można oszaleć i mieć wszystkiego dość.

A słyszał Pan o Jagiellonii?

- Niech mnie pan nie obraża. Śledzę poczynania Jagiellonii od wielu lat. Zawsze mi imponowało, że na mecze drugiej ligi przychodziło trzydzieści tysięcy ludzi, a kiedy Wisła grała w pierwszej lidze - przychodziło 12 tysięcy. To jakiś fenomen, a już od momentu, kiedy zaczęliście lać prawie wszystkich to śledziłem drużynę bardzo poważnie. Przez te sukcesy w Pucharze Polski, poznałem Probierza. No i macie Tomka Frankowskiego. Znamy się z nim od wielu lat i doskonale zdawałem sobie sprawę, że jak on pójdzie do Jagiellonii to będzie wam przyozdabiał ten torcik. I tak się stało. Dla mnie ważne, że Tomek Frankowski jest moim amerykańskim menadżerem.

Poważnie?

- Proszę sobie wyobrazić, pewnego razu wychodzę na scenę w Chicago, a w pierwszym rzędzie, w bardzo dobrym garniturze, siedzi Franek. Oczywiście zgłupiałem. Okazało się, że on nie pojechał z Chicago Fire na mecz wyjazdowy, bo wybrał mój recital. I dwa lata później, to on załatwił mi występ u swojego przyjaciela w Stanach. I wtedy pogadaliśmy. On był zniesmaczony, że tak rzadko gra w tym Chicago. Powiedziałem mu: to po prostu wracaj. Jesteś tak wielkim piłkarzem, że w Polsce będziesz gwiazdą.

Wśród artystów jest wielu kibiców, a jak jest z politykami? Chodzą na mecze, żeby zdobyć głosy?

- Dotychczas prawie żaden polityk nie chodził na mecze, a teraz chodzą. I proszę sobie samemu odpowiedzieć na pytanie. Ale czy to komuś podoba się czy nie - w Białymstoku ustanowiłem mój rekord świata. Do amfiteatru przyszło pięć i pół tysiąca ludzi - za swoje pieniądze, bez żadnego dowożenia publiczności autokarami. Tego nigdy wam nie zapomnę. Graliśmy w ulewnym deszczu i nikt nie zwrócił biletu. A my, chcąc popisać się przed widownią, jak kiedyś Rolling Stonesi, chlapaliśmy się wodą z kałuż. Tylko Stonesi mieli bezprzewodowe mikrofony, a nasze były na kablach i te kable leżały w ogromnych kałużach wody. Ech, czego się nie robi, żeby w Białymstoku popisać się dla takich świetnych widzów.

Wróćmy do satyry - współpraca z Janem Pietrzakiem to była wielka nobilitacja?

- Tak jest. Granie z Pietrzakiem, Gajosem, Fronczewskim, Pszonakiem, Krysią Sienkiewicz - to było mistrzostwo. Cieszę się, że Janek się nigdy na mnie nie obraził, że potem postanowiłem dosłownie i w przenośni grać na swój rachunek.

A gdyby Pietrzak został prezydentem?

- Niewiele brakowało… w jego marzeniach. Może by mi zaproponował funkcję szefa telewizji polskiej? Ale bym się nie zgodził, nie chcę robić czegoś, co ode mnie w stu procentach nie zależy.

Z polityków łatwo żartować?

- Na dobrą sprawę zawsze tak było. Na Zachodzie ludzie dużo wcześniej mieli możliwość dworowania sobie z polityki. Tutaj - kategorycznie nie wolno było mówić. Może tylko używać słowa "oni", lekko mrugnąć do widowni. Podstawowym zajęciem, nie tylko politycznego kabaretu, ale satyryków, żeby w krzywym zwierciadle pokazywać publiczności co robią - jak ich określam - panowie z góry i starać się, żeby to nie był wyłącznie śmiech przez łzy. Jestem zwolennikiem żartów w białych rękawiczkach. W moim kabarecie, to widz domyśla się o kim mówię, nigdy - po nazwiskach. Nie przyszłoby mi nigdy do głowy mówić na przykład o tuszy prezydenta Aleksandra, o kopaniu leżącego, czyli o panu Wałęsie - nigdy w życiu nie umiałbym się zaśmiać z prezydenta świętej pamięci. Co innego zbieranie gaf prezydenta.

Pan, jak Wiesław Gołas z serialu "Droga", wybrał życie w drodze?

- Taki mi się zdarzył fach. Ale - chce uspokoić pana - nie ma mowy o graniu na okrągło. Mam pięcioletnią córeczkę - proszę być spokojnym - jestem jej aktywnym trenerem. Gramy w tenisa, świetnie już pływa, jeździmy na rowerze, chodzimy na wycieczki, zaczęliśmy jeździć na nartach i znakomicie sobie radzi.

Ale ten rowerek to chyba trzykołowy?

- Za dwa tygodnie odkręcamy kółeczka. Wiem też o wszystkim, co dzieje się u mojej dorosłej córki i u zięcia. Nagrywamy dwa finały Euro Show, bo już rok temu miałem zaplanowaną trasę w Stanach. Wrócimy na koncert w Białymstoku. Nie podlizując się białostoczanom, to wyszedł ładny zestaw: Nowy Jork, Chicago i Białystok.
W Chicago na pewno spotka Pan wielu białostoczan.

- Taaak i będę ich pozdrawiał i narzekał, że Frankowskiego ni ma na widowni.

Jak Pan wie, bez niego Jagiellonii "ni ma" - proszę mu wybaczyć.

- Tak. I dlatego chuchajcie i dmuchajcie na niego i starajcie się. Do Białegostoku z osób, z którymi już występowałem tyle razy u was został tylko Tadzio Krok - moim zdaniem jeden z najlepszych śpiewających poetów w Polsce. Rok temu dokonałem transferu i mam w składzie dwójkę bardzo młodych ludzi, szalenie zdolnych i oboje są laureatami "Szansy na sukces". Dojrzałem pewnie i w moim programie jest teraz więcej o polityce, ale też więcej śpiewamy przepięknych piosenek. I będziemy wciągali pół Białegostoku a może i całe miasto do współpracy i do szaleństwa na widowni.

Na scenie daje Pan z siebie wszystko.

- Mam taktykę trenerów radzieckich. Oni mówili: pierwsza część dystansa na maks, a patom na maks i jeszczo niemnożko.

Charoszo i tak do 67 godow rabotać?

-Skolko? Panie, daj pan spokój z tą sześćdziesiątką siódemką. To jest jedna z większych kpin, dziś 40-letnie kobity już nie mają pracy.

Gra Pan w piłkę, jeździ na nartach, pływa, w jakim sporcie chciałby się Pan jeszcze sprawdzić?

- Bardzo mocno myślałem o Formule 1, ale podejrzewam, że to skończy się na spektakularnym wejściu do bolidu i zrobieniu sobie kilku zdjęć i tyle. To jest tak elitarny sport, że pewnie nawet bałbym się ruszyć tym autem. Ale to jest taka magia.

Auto Pan sam prowadzi?

- Oczywiście i jestem jednym z lepszych kierowców, z jakimi pan rozmawiał. Jeżdżę rozsądnie, nie upajam się popularnością i może pan przekazać każdemu policjantowi, jakiego pan zna, że nigdy nie szarżuję, pełna pokora. Mogę nawet zaryzykować powiedzenie, ż policjanci mnie lubią, ale tego nie wykorzystuję.

Pan już się sprawdził kilka razy jako ratownik.

- No tak. Moja córeczka Wiktoria już doskonale wie, że tatuś uratował sześć osób od utonięcia. I mało tego. Pochwalę się panu, że z dwójką uratowanych braci spotkam się za kilka dni w Chicago. Bo oni obaj tam wyemigrowali i często się z nimi spotykam, ale jakoś nie rozmawiamy o tym fakcie. Ale i ja i oni to czujemy.

Jakie to uczucie, kiedy można komuś pomóc, nie tylko poprawić humor żartem?

- Jest duma. To nie ma ceny. Ja byłem świetnie pływającym chłopakiem. Do dziś przepływam 50 metrów w okolicy 30 sekund. Kiedy widzę tych chłopaków, to jest taka duma, bo wiem, że nie byłoby ich na świecie. Nie wracamy w rozmowach, ale jest coś w powietrzu.

Ale to też jest odwaga, bo Pan sporo ryzykuje.

- Tak. Raz było naprawdę groźnie, bo facet, który tonął był ode mnie większy fizycznie i zgodnie z wyświechtanym hasłem, że tonący brzytwy się chwyta - zaczął mnie dusić. I był kłopot. Ale wtedy trzeba przeciwnika zmylić i go jeszcze zaskoczyć od tyłu. Są takie chwyty i ma się panowanie nad gościem. Uratowanie kogoś to jest niczym nie zmierzona duma, satysfakcja bezorderowa. Nigdy nie aspirowałem do medali za ofiarność i odwagę.

Co na pewno rozśmieszy przeciętnego Polaka?

- My śmiejemy się najczęściej z polityków, ze szwagra i z sąsiada. Z siebie najrzadziej.

A co będzie Pan robił, kiedy zacznie się Euro?

- Moja menadżerka wie, że od 8 czerwca mam w kalendarzu zapisane takimi olbrzymimi drukowanymi literami inauguracja Mistrzostw Europy. Chcę, żeby się spełniło moje pięcioletnie marzenie, żeby nasza córeczka z wujkiem Kubą Błaszczykowskim, proszę pamiętać, że wymyśliłem to pięć lat temu, wyszła za rękę na meczu inauguracyjnym Mistrzostw Europy. Później mam wypisane wszystkie mecze polskiej reprezentacji takimi literami, że nie mieszczą się w rubrykach żadne występy do finału mistrzostw. I tylko mam poprzetykane propozycje między ćwierćfinałami, półfinałami i finałem, kiedy nie dzieje się nic.

To kto wygra Euro?

- Odpowiem, żeby mnie pan już później nie dręczył dlaczego Hiszpania. Ale proszę zapisać, że czarnym koniem Mistrzostw będzie Polska. A gdyby było inaczej, to jak pan do mnie zadzwoni, to powiem, że żyję z rozśmieszania ludzi.

Marcin Daniec wystąpi w Białymstoku 19 maja o godz. 19 w sali kina Ton

Czytaj e-wydanie »

Zaplanuj wolny czas - koncerty, kluby, kino, wystawy, sport

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny