Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Białostoczek jak wieś. Konie, krowy, stodoły i chlewiki - historia osiedla

Adam Czesław Dobroński [email protected]
Od lewej Ryszard Malinowski, ojciec Józef Malinowski, matka Bronisława Malinowska
Od lewej Ryszard Malinowski, ojciec Józef Malinowski, matka Bronisława Malinowska
Przesadzam, określając że była to operacja zbrojna, ale przyznacie Państwo sami, że było to bardzo osobliwe zdarzenie i w wiele miesięcy po zakończeniu II wojny światowej w Europie. Opowiedział mi o nim Ryszard Malinowski, patriota białostoczański.

Najpierw nieco o klimatach białostoczańskich w początkach drugiej połowy lat czterdziestych XX wieku. Białostoczek był przedmieściem Białegostoku, jednak pod wieloma względami przypominał dużą wieś. Mieszkańcy trzymali konie, krowy i drobną zwierzynę, oprócz drewnianych domów z ogródkami mieli pola i łąki, stodoły, chlewki, komórki, przybudówki itp.

Sielsko, spokojnie

Znali się tu wszyscy, skorzy byli do wzajemnej pomocy. Białostoczek nie doznał dużych strat wojennych i okupacyjnych, pozostała natomiast pamięć o tragicznym losie Żydów zamkniętych w getcie, a po 16 sierpnia 1943 roku pakowanych do wagonów.

O wojnie przypominały i obsady dwóch sowieckich dział przeciwlotniczych, ustawionych przy ul. Sokólskiej. Określenie ulica należało wówczas uznać za nieco umowne, bo prawie cała Sokólska, poczynając od ul. Suwalskiej aż po skręt w prawo do ul. Białostoczek, pozostawała bez zabudowy. Wyjątek stanowiły m.in. dwa domy przy skrzyżowaniu z Zagumienną, a w jednym z nich (u państwa Cudowskich) kwaterowało dowództwo wspomnianych dział "pelotek".

Dlaczego nie pociągnięto ich na Berlin? Spodziewano się jeszcze desperackich nalotów nieprzyjaciela? Dodać trzeba, że rankiem 27 lipca 1944 roku Sowieci ustawili w tym rejonie również groźne "katiusze". Dokładnie rzecz ujmując, stały one w lasku przy skręcie z Szosy Obwodowej (gen. W. Andersa) na Dziesięciny. Co pewien czas ukazywał się ogień z dysz wylotowych pocisków - rakiet odpalanych na zachód. "Katiusze" jednak szybko zabrano, walki o Białystok trwały krótko. Zaś co się tyczy Sokólskiej, to dodam, że po minięciu ulicy Białostoczek stawała się po prostu wygonem, czyli drogą polną, po której pędzono krowy na wypas.

Była piękna, letnia niedziela

Letnia, czyli lipcowa, lub sierpniowa. Rzecz jednak w tym, że pan Ryszard nie może ustalić, czy był to jeszcze rok 1946, czy też już 1947. Wydaje się, że chyba raczej 1946.

"Wyszedłem od kolegów mieszkających przy ul. Białostoczek, by pójść na rodzinny obiad do domu na Kolonii Białostoczek. Zobaczyłem, że wyszło też na ulicę dwóch towarzyszy - żołnierzy sowieckich ze zrabowanymi ciuchami. Powpychali je za rubaszki, bluzy mundurowe. Przyspieszyłem, by uprzedzić rodzinę o niebezpieczeństwie. Nasz dom nie był jeszcze całkowicie wykończony, brakowało przede wszystkim zabudowań gospodarczych, więc konie stały u sąsiada Władysława Sosnowskiego, tam też ojciec trzymał paszę. Przemknąłem się do domu od podwórza, zamknąłem za sobą drzwi wejściowe i wdrapałem się na strych, by popatrzeć, co robią żołnierze. To był błąd. Oni obserwowali mnie i gdy zobaczyli moją głowę w okienku, to zaraz zaczęli dobijać się do drzwi. Wołali, że tu są partyzanci i by otwierać, a jak nie, to będą wrzucać granaty. Z takimi zbójami nie było żartów.

Ojciec mój miał 45 lat i dużo krzepy. Nie namyślając się chwycił siekierę, wyskoczył przez okno i wymachując "białą bronią" ruszył z flanki do ataku. Sowieci wpadli w panikę, zaczęli krzyczeć: "Towariszcz, nie bij!", po czym rzucili się do ucieczki. Jeden z nich pobiegł na przełaj w kierunku Białki, sforsował pierwsze koryto rzeczki, gdzie woda sięgała tylko do pasa i wskoczył do drugiego. Może nie umiał w ogóle pływać, może mu coś się przydarzyło. Fakt, że utonął, a na powierzchni wody unosiły się skradzione ubrania. Drugi "wyzwoliciel" był sprytniejszy, pobiegł w kierunku mostków i ukrył się u jednego z gospodarzy; nazwisko pominę.

Mój pościg musiał się tu skończyć. Pochwalę się, że goniłem gada na rowerze i to porządnym, takim z treszczotką (wolne, trzeszczące koło), opony balony, kierownica baran, a obręcze drewniane. Luksus. Nie pamiętam tylko marki - Wilk, lub Kamiński, co to mieli przed wojną sklepy w Białymstoku.
Do akcji wchodzą plutony

Wróciłem do domu, ojciec też, obiad wystygł. Coś mnie tknęło, wyglądam przez okno i widzę, jak zmierza w naszym kierunku chyba z pluton sołdatów. Jak na wojnie, uzbrojeni, podochoceni, z wyraźnie określonym celem. To ja znów na rower i szczęśliwie dopadłem do polnej drogi za Białką, nią popędziłem do ul. Jurowieckiej, następnie zakręt w prawo i wyhamowałem przed komendą miejską Milicji Obywatelskiej, w dużym gmachu za Białką, gdzie dziś biegnie Aleja Marszałka J. Piłsudskiego. Złożyłem nerwowo meldunek, pewnie pokrzykiwałem.
Natychmiast uformowała się kolumna ekspedycyjna. Zebrał się plutonik, z bronią, w mundurach wojskowych, z opaskami MO. Ja przodem na rowerze, a oni biegiem za mną. Chyba mieli porachunki z sojusznikami, bo biegli jak wyczynowcy.

Koło domu stała matka i powiedziała, że ojca Ruskie zabrali ze sobą i pomaszerowali ku Szosie Obwodowej. Tam ich dopadli milicjanci. Zanosiło się na ostrą strzelaninę, zostałem na wszelki wypadek trochę z tyłu, by paść w kartofle, jak zaczną świszczeć kule.

Ugadać Rosjan

Nowa wojna jednak nie wybuchła, Rosjanie zwrócili ojca i odmaszerowali do swoich działek przeciwlotniczych. Kilku z nich zbiło tratwę z budulca leżącego na naszym podwórku i wyłowiło topielca. Pewnie napisali rodzinie, że zginął w walce z Giermańcami za pokój w świecie.

Przez tydzień, a może i dwa tygodnie nie mogliśmy mieszkać we własnym domu. Rosjanie go przetrzęśli i chcieli chyba mnie pochwycić, bo robili zasadzki. Nie było innego wyjścia, jak iść na udobruchanie. Rodzice udali się do domu Cudowskich, by pogadać z komandirami. Domyślać się można, że nie poszli z pustymi rękami. Pomogło, na szczęście dom ocalał, nie spłonął.

Co zaś się tyczy ojca, to miał on jeszcze jedną przygodę. Nie wiem za co, ale też towarzysze zaciągnęli go na Warszawską, naprzeciwko wlotu ul. Kościelnej, ta kamienica stoi nadal, ma się dobrze. Ojciec zaczął symulować pilną potrzebę, więc wartownik wyprowadził go na podwórze do drewnianego szaletu. Okazało się, że były tam ruchome deski, więc udało się ojcu uciec i zmylić pogoń. Takie to były czasy, takie przyjaźnie i niepokoje.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny