Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Byliśmy już na liście do zesłania

Alicja Zielińska
Od lewej: 1. Jeszcze przed wojną. Ja z bratem Lucjanem i rodzice Bolesława i Stanisław Ciuchtowie. 2. Podczas nauki w gimnazjum w 1946 roku. 3. Z koleżankami z Liceum Pedagogicznego w Białymstoku w 1950 roku. 4. Na wycieczce w Wieliczce w 1948 roku.
Od lewej: 1. Jeszcze przed wojną. Ja z bratem Lucjanem i rodzice Bolesława i Stanisław Ciuchtowie. 2. Podczas nauki w gimnazjum w 1946 roku. 3. Z koleżankami z Liceum Pedagogicznego w Białymstoku w 1950 roku. 4. Na wycieczce w Wieliczce w 1948 roku.
Stanisław Ciuchta pochodził z Małopolski. Był sierotą, odsłużył wojsko, zdobył zawód drogomistrza i za pracą trafił pod Siemiatycze. W Czartajewie poznał narzeczoną. I został na Podlasiu na zawsze. W czasie wojny aresztowany przez NKWD za działalność konspiracyjną w ostatniej chwili uniknął zesłania do obozu pracy, a rodzina wywózki na Syberię.

Rodzice mieli tylko dwa hektary ziemi, sad i małe gospodarstwo przydomowe, ale dobrze nam się powodziło - opowiada Czesława Borowska. - Było nas dwoje, ja i brat. Mama zajmowała się domem. Tata nadzorował budowę mostów, pilnował by drogi były sprawne, dobrze brukowane. Zarabiał, pamiętam jeszcze, 100 zł, dużo, bo z takiej pensji mógł utrzymać z powodzeniem rodzinę.

Bardzo dobrze wspominam swoje dzieciństwo. Jako jedyni we wsi mieliśmy radio na słuchawki, to była nowość, jedyne wtedy okno na świat i źródło informacji.

A czasy zaczynały być niepewne. Miałam dziewięć lat, podsłuchiwałam rozmowy rodziców i z sąsiadami. Od początku 1939 roku napięcie rosło, mówiło się coraz częściej o wojnie, o mobilizacji do wojska. Tata z racji wykonywanego zawodu nie otrzymał powołania. Dostał jednak zadanie dostarczenia kart mobilizacyjnych dla poborowych. Zajęło mu to dwa tygodnie. Jeździł rowerem po okolicznych wsiach. Martwiliśmy się o niego, co je, gdzie śpi, bo nie wracał na noc do domu. Mama, jak wszystkie kobiety szykowała zapasy jedzenia, gromadziła masło, smalec, suszyła chleb na suchary na wypadek, gdyby zaszła konieczność opuszczenia domu. Kończył się piękny, ciepły sierpień. Rodziny, z których młodzi mężczyźni odchodzili z domu były zrozpaczone. Matki płakały, bo dobrze wiedziały, czym jest wojna.

Zaczęła się wojna

Pierwszego września dzieci nie poszły do szkoły. Z radia dowiedzieliśmy się, że Niemcy o świcie bez wypowiedzenia wojny przekroczyli granice Polski. Wiedzieliśmy o bohaterskiej obronie Westerplatte, o lawinie niemieckich czołgów szybko posuwających się w głąb kraju. Samoloty zbombardowały Trójmiasto i pierwsze bomby spadły na stolicę. "Alarm dla miasta Warszawy", "Uwaga, uwaga nadchodzi" - te zdania z radia mocno i na długo utrwaliły się mi w pamięci. Już trzeciego września wojna zbliżyła się do nas. Niemcy zbombardowali Siemiatycze. Centrum, ratusz, część miasta zamieszkała w większości przez Żydów, zostały całkowicie zburzone. Lęk się potęgował. Trzy samoloty wracające z nalotu leciały bardzo nisko, tuż nad naszymi dachami. To było straszne przeżycie.

Ludzie zbierali się w grupki. Prosili tatę o wiadomości z radia. Po trzech tygodniach przez Czartajew przejechały czołgi niemieckie z żołnierzami. Bałam się ich. Niemcy nie pozostali jednak długo.

Pod koniec września w lesie tuż przy wsi zakwaterowały wojska sowieckie. Powstały całe ulice namiotów, kuchnia, pralnia, piekarnia. Las dymił i roznosił różne zapachy. Razem z innymi dziećmi biegałam tam i podglądałam.

NKWD aresztowało tatę

Okres okupacji sowieckiej, chociaż krótki odbił na mojej rodzinie swoje piętno. Okazało się, że mój tata na ile mógł w tych warunkach, poświęcił się w obronie ojczyzny, należał do Związku Walki Zbrojnej, następnie do AK. NKWD szybko go jednak namierzyło. Zimą 1940 roku został aresztowany. Przyszli w nocy. Kilku uzbrojonych żołnierzy z wielkim hukiem i stukaniem w okna wdarło się do domu. Wystraszeni z młodszym bratem zaczęliśmy płakać. Sołdaci odsunęli nas ordynarnie w kąt. Mamie kazali zapakować bieliznę tacie na zmianę. Kiedy tłumaczyła, że właśnie robi pranie, w kuchni stała balia z namoczonym ubraniem, jeden z żołnierzy uderzył ją kolbą karabinu aż upadła w tę balię. Rozkrzyczeliśmy się na dobre. Wreszcie tata z malutką paczuszką został wyprowadzony i wepchnięty na skrzynię ciężarówki, gdzie znajdowało się już kilku naszych sąsiadów.

Rano mama wzięła mnie i poszłyśmy do Siemiatycz dowiedzieć się czegokolwiek o tacie. Na posterunku czekała grupa kobiet. Nikt nie chciał z nimi rozmawiać. Mężczyzn po kilku dniach z siemiatyckiego aresztu przewieziono do twierdzy w Brześciu. Tam w ciężkich warunkach tata przebywał kilka miesięcy.
Mama poszła na piechotę do Brześcia

Mama martwiła się, że nie ma odpowiedniego ubrania i bielizny, że jest głodny. Postanowiła pojechać do Brześcia. Przygotowała ubrania i jedzenie i rozpoczęła starania o pozwolenie na wyjazd. Okazało się, że rodziny aresztowanych przez NKWD nie mają prawa korzystania ze środków transportu. Mama się zdenerwowała i postanowiła iść pieszo. Dobrzy ludzie na drodze podwozili ją furmankami, przyjmowali na noc. Dotarła do twierdzy brzeskiej, ale nie otrzymała widzenia, choć prosiła i błagała. Ulitowano się tylko na tyle, że dostarczono do celi przyniesione przez nią rzeczy. Ta heroiczna wyprawa do taty zajęła mamie dwa tygodnie.

Uniknęliśmy zesłania

Tymczasem w okolicy część rodzin uwięzionych w Brześciu mężczyzn zostało aresztowanych i wywiezionych na Syberię. Obserwowaliśmy z lękiem w nocy przez szparkę w oknie, jak to się odbywało u sąsiadów. Tata właśnie dostał wyrok: za nielegalny udział w organizacji zbrojnej przeciwko armii radzieckiej został skazany na ciężkie roboty na Syberii. Czekał tylko na transport. Każda noc była wyczekiwaniem tego najgorszego. Co z nami będzie, gdzie nas powiozą, co zrobimy bez taty.

I naraz w czerwcu 1941 roku usłyszeliśmy strzały znad Buga, na rzece wtedy przebiegała granica. Zaskoczeni atakiem Niemców Rosjanie uciekali w popłochu, pozostawiając wszystko, nawet broń. Wybuch wojny sowiecko-niemieckiej, w odróżnieniu od 1 września 1939 roku, był dla nas radością i wybawieniem. Uniknęliśmy wywózki na Syberię, a byliśmy, jak się potem okazało w porzuconych dokumentach NKWD jako trzeci na liście. Taty też jeszcze nie wywieźli do obozu pracy. Wrócił szczęśliwie do domu.

20 lat sołtysem

Przyszły kolejne trudne lata, ale byliśmy razem. Po wojnie rodzice bardzo starali się, abyśmy z bratem zdobyli wykształcenie. Jako jedyni we wsi skończyliśmy gimnazjum i potem studia. A w tamtych czasach edukacja nie była łatwa. Codziennie maszerowałam siedem kilometrów, cztery do Siemiatycz i potem jeszcze ze trzy przez miasto, bo gimnazjum znajdowało się na końcu Siemiatycz.

Tata bardzo nas wspierał w nauce, był bardzo oczytany. Pamiętam, że jak jeździł do zarządu drogowego w Bielsku Podlaskim, to przywoził całą teczkę książek. Światła nie było jeszcze, czytał nocami przy lampie naftowej.

Tata miał wielkie poważanie we wsi, ludzie go cenili, najlepszy dowód, że przez 20 lat był sołtysem Czartajewa. Zmarł w 1980 roku, myślę, że wiele osób wciąż go pamięta.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny