Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Miasto z partią, partia z miastem

Krzysztof Nyszkowski [email protected]
Prezydent Tadeusz Truskolaski i jego czterej zastępcy: (od prawej) Renata Przygodzka, Aleksander Sosna, Adam Poliński i Andrzej Meyer.
Prezydent Tadeusz Truskolaski i jego czterej zastępcy: (od prawej) Renata Przygodzka, Aleksander Sosna, Adam Poliński i Andrzej Meyer. Wojciech Wojtkielewicz
Ilekroć Tadeusz Truskolaski wspomina o swojej apartyjności, tylekroć trzeba przypominać jak bardzo partyjnym w gruncie rzeczy jest prezydentem. Nawet jeśli nie ma w kieszeni legitymacji.

Centrum Zamenhofa, 2 marca, finał 21. edycji nagrody literackiej prezydenta Białegostoku im. Wiesława Kazaneckiego. Podczas przedstawiania nominowanych książek, prezentowano także ich fragmenty. Ten z "Białego Konia" Michała Androsiuka zakończył cytat, jak Wićka odpowiadał na pytanie, czy wujaszek Wania jest prawosławny, czy katolik: "Ani taki, ani siaki. On jest partyjny. Znaczy …człowiek, który może wszystko".

Chwilę później do tego fragmentu odniósł się prezydent Tadeusz Truskolaski. Powiedział, że gdyby on był partyjny, to nagród wystarczyłoby dla wszystkich nominowanych laureatów.

To podkreślanie przez prezydenta - od początku pierwszej kadencji - jego bezpartyjności wydaje się zrozumiałe. W polskiej rzeczywistości to, co partyjne (zarówno na szczeblu rządowym, jak i samorządowym) nabrało już tak pejoratywnej konotacji, że nic dziwnego, że potencjalni adresaci bronią się jak tylko mogą przed jednoznacznym zaszufladkowaniem. Stąd slogany o ich bezpartyjności, czy szerzej apolityczności. I ten ton w wypowiedziach prezydenta Truskolaskiego też słychać od lat.

Paradoks polega na tym, że w praktyce byliśmy świadkami zupełnie czegoś przeciwnego. Wiosną 2007 roku billboardy prezydenta zalały Białystok. Po stu dniach prezydentury stał się on twarzą kampanii partyjnej w wyborach do sejmiku. Innym przykładem była słynna konferencja prasowa z 2 kwietnia 2008 roku w otoczeniu liderów podlaskich PO i pozycja statysty wobec tłumaczeń marszałka w sprawie wyboru lokalizacji lotniska.

Co prawda prezydent od zawsze podkreślał, że czuje bliski związek ze środowiskiem, które rekomendowało go na urząd, ale zarazem jednak ta - wspomniana chociażby w powyższych przykładach - bliskość, obnażała deklaracje o jego apolityczności. Druga strona tego związku partnerskiego uczucia odwzajemniała, choć nie brakowało sytuacji potocznie określanych jako szorstka przyjaźń. Włącznie z oczekiwaniem graniczącym z politycznym (partyjnym) imperatywem, że prezydent jak najszybciej wstąpi do PO. W najbardziej ostentacyjnej formie tę ansę partii było widać podczas ostatniej kampanii wyborczej do sejmiku. Choć jedynką na liście był Tadeusz Truskolaski, to niektórzy kandydaci PO do samorządu miejskiego jednoznacznie deklarowali na swoich plakatach, że dla nich liderem jest co prawda Tadeusz, ale Arłukowicz.

Po roku drugiej kadencji tych paradoksów trochę przybyło. Już nie tylko przy propozycji nazwy ulicy radni Platformy potrafią zagłosować przeciwko prezydentowi. Odmienne zdanie mieli przy Pozytywnych Wibracjach, nie zgodzili się też na pełną optymalizację szkół w wersji przygotowanej przez magistrat. Znacznie większe jednak znaczenie dla postrzegania prezydentury przez pryzmat partyjności ma desygnowanie prof. Renaty Przygodzkiej na wiceprezydenta Białegostoku.

Formalnie było ono konsekwencją uzupełnienia vacatu w ekipie wiceprezydentów. Nieformalnie - skutkiem umowy dżentelmeńskiej, którą przed laty prezydent zawarł z Platformą Obywatelską. To ona w praktyce otrzymała prawo wskazania dwóch kandydatów na wiceprezydentów. W styczniu ubiegłego roku udało się w miarę szybko znaleźć akceptowanego przez prezydenta następcę Michała Wierzbickiego. W październiku 2010 roku, po zdobyciu przez Tadeusza Arłukowicza mandatu senatorskiego, Platformie znowu przypadło wskazanie kandydata na nowego wiceprezydenta.

Pojawiały się nazwiska, które nawet dla Tadeusza Truskolaskiego były zaskoczeniem. Mimo to jeszcze na początku grudnia, gdy podsumowywał swoje pięciolecie, na pytanie czy ze względu na wyzwania, które czekają chociażby miejską oświatę, nie warto odstąpić od owej dżentelmeńskiej umowy, odpowiedział: "nadal chcę ją honorować".

Tyle że partii wskazania kandydata nadal szło opornie. Ta inercja w gruncie rzeczy ubezwłasnowolniała prezydenta. Wskazanie przez niego prof. Renaty Przygodzkiej z jednoczesnym, nowym podziałem kompetencji wśród wiceprezydentów, było z pozoru takim rebus sic stantibus od pacta sund servanta. Wyjątkową okoliczność, by odstąpić od umowy z PO. Teraz to ona musiała bowiem dostosować się do oczekiwań prezydenta, a nie odwrotnie.

Gdyby tylko na tym się skończyło, to niezależność prezydenta od barw partyjnych byłaby niepodważalnym aksjomatem. Tymczasem rykoszetem otrzymaliśmy plon, który chyba do końca wyjaławia resztki obywatelskiej gleby. Bo okazało się, że objęcie ważnej funkcji w mieście jest możliwie, ale dopiero po zapisaniu się do partii. Taki warunek postawiła pani wiceprezydent partia wspierająca Tadeusza Truskolaskiego. Tym samym odżyły praktyki wydawałoby się ponad dwadzieścia lat temu pogrzebane na wieki. Platforma zaś z obywatelskiej w Białymstoku stała się formalnie partią instytucjonalną. Parafrazując slogan z poprzedniej epoki: miasto z partią, partia z miastem.

W perspektywie podwójnej elekcji w 2014 roku (wybory samorządowe i europejskie) można się spodziewać dalszej instytucjonalizacji. Sprzyjać jej będzie słabość opozycji. PiS wciąż nie ma pomysłu na Białystok, lewica w mieście w praktyce nie istnieje, by nie powiedzieć, że się ukrywa. Ruch Palikota dopiero zaczyna raczkować i dwa lata mogą mu nie wystarczyć, by stanąć na nogi. Z kolei Solidarna Polska nie potrafi w mieście oddzielić się od PiS.

Jednak tym, co najbardziej sprzyja zahermetyzowaniu instytucjonalizacji, jest brak w mieście społecznego podmiotu, który byłby w stanie czegoś wymagać od tworzących ją aktorów, kontrolować ich i rozliczać. Łatwiej dostrzec zagrożenie płynące ze świata wirtualnego niż te ze świata realnego, tlące się tuż za oknem, na ulicy.

Sprzeciwiamy się krępowaniu wolności, zarazem tolerujemy normy i wzorce postępowania, które są znacznie większym zagrożeniem dla procesów demokratycznych np: kierowanie jednostką samorządową przy jednoczesnym reprezentowaniu innych podmiotów lub samorządów gospodarczych, stwarzanie alternatywy urzędnikowi, który został radnym zamiast oczekiwania jasnej deklaracji wyboru jednej z tych opcji, tolerowaniu interesu osobistego czy partyjnego ponad miejski.

Dlatego ilekroć Tadeusz Truskolaski wspomina o swojej apartyjności, tylekroć trzeba przypominać jak bardzo partyjnym w gruncie rzeczy jest prezydentem. Dziś nie trzeba nosić legitymacji w kieszeni, by stać się gwarantem oczekiwanych zachowań. Współczesny partyjny to już zupełnie inny człowiek niż ten z "Białego Konia".

Czytaj e-wydanie »Lokalny portal przedsiębiorców

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny