Karabin rewolwer czy zwykła pałka były głównym argumentem bandziorów. W pierwszej połowie lat dwudziestych ubiegłego stulecia trzeba było mieć dużo szczęścia, ażeby jadąc furmanką z Knyszyna, Supraśla, Wasilkowa czy Zabłudowa nie natknąć się na drodze do Białegostoku na dwóch albo trzech zdesperowanych osobników z jakimiś przedmiotami w rękach, którzy w bardzo oszczędnych słowach domagali się natychmiastowego okupu. Trzeba było mieć też silne nerwy, by z takiego spotkania wyjść bez szwanku.
Szczególnie wiele bandyckich rabunków dokonywali młodzi chłopcy, którzy dopiero co opuścili szeregi wojska po wojnie polsko-bolszewickiej. W 1923 roku nie było dnia, aby miejscowa prasa nie donosiła o rozbojach drogowych. 13 lutego schwytany został niebezpieczny bandyta Roman Dembowski, który upodobał sobie szosę Białystok-Zabłudów i tam dokonywał napadów. Dwa tygodnie później sąd doraźny, mający takie uprawnienia, skazał na karę śmierci Józefa Misiewicza, karanego już w wojsku dezertera, za popełnienie kilkunastu złodziejskich rekwizycji. Sąd apelacyjny wyrok zatwierdził.
Niemile skończyły się wyprawy do Białegostoku kilku mieszkańców Supraśla. Najpierw w lutym 1923 roku uczynny kupiec Kurys zabrał na swoją furkę dwóch pieszych, którzy poprosili o podwiezienie. Sterroryzowany pistoletem stracił na tym interesie 800 tysięcy marek, paltot, a nawet bieliznę. Złoczyńcy pozostawili go całkiem golutkiego, a sami skryli się w lesie.
Z kolei Konstanty Dobrończyk, również supraślanin, usłyszał nagle w okolicach wsi Ogrodniczki ponure wezwanie - pieniądze albo śmierć! Gdy zwlekał z sięgnięciem do kieszeni, został zraniony nożem, bandyci zaś na wszelki wypadek wystrzelili jeszcze na postrach z karabinka. Tym razem strata nie była tak wielka. Wszystkiego 85 tysięcy marek. Ale strach pozostał.
W pierwszych miesiącach 1925 roku policjanci zajmujący się bezpieczeństwem w powiecie białostockim mieli szczególnie dużo pracy. Co i rusz zgłaszali się do nich poszkodowani podróżni.
Na szosie Białystok - Zabłudów obrabowany został z posiadanej gotówki Jankiel Sapirstajn, na tym samym szlaku trzej bandyci zastawili obrzynkami Adolfa Raczko, zabrali pieniądze, kożuch i solidne buty. Była zima, a więc rzeczy bardzo cenione. Gospodarz z Nowosadów musiał więc do swojej wsi drałować po śniegu.
Bandycka szajka została w końcu schwytana. Należeli do niej m. in. Michał Wasilewski, Bolesław Ostaszewski i Józef Zawadzki.
W marcu 1925 roku sąd białostocki skazał ich na bezterminowe ciężkie więzienie. Najgorszym miejscem do odbywania takiej kary był w międzywojennej Polsce niewątpliwie Święty Krzyż.
Niemal dokładnie rok później za swoje bandyckie sprawki odpowiadali bracia Antoni i Zygmunt Piszczatowscy. Wsławili się oni tym, że w ciągu jednego styczniowego dnia na leśnej drodze w okolicach Bielska Podlaskiego dokonali aż dziesięciu napadów rabunkowych. Sąd zafundował im również bezterminową odsiadkę.
W latach trzydziestych szosowi bandyci jakby odpuścili sobie zimowe napady w okolicach Białegostoku. Proceder oczywiście istniał, a nawet przybierał niekiedy dosyć oryginalną formę. Oto na przykład w lipcu 1932 roku w miasteczku Augustowie, koło cmentarza, napadnięta została Stefania Łasieńska, małżonka rotmistrza 1 Pułku Ułanów Krechowieckich. Szła sobie spokojnie i dostrzegła pod cmentarnym murkiem obszarpanego żebraka, który poprosił j o wsparcie. Dała 20 groszy. Ten jednak tym się nie zadowolił. Wstał, uderzył kobietę w twarz i zabrał z koszyka portmonetkę, w której było 100 złotych.
Zgodnie z tradycją wszystkich bandziorów w naszych stronach, obszarpaniec zbiegł natychmiast do lasu.
Czytaj e-wydanie »Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?