Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Oszustwo na wnuczka daje spore pieniądze. Oszustom

Adrian Kuźmiuk
Portret pamięciowy oszusta działającego metodą na wnuczka
Portret pamięciowy oszusta działającego metodą na wnuczka KWP Białystok
Najdziwniejsze w całym tym zjawisku jest to, że ludzie wciąż dają się nabierać. Choć w mediach na okrągło mówi się o kolejnych oszustwach, to osoby starsze nadal tracą majątek całego życia.

Ma 26-28 lat. W ubiegłym tygodniu oszukał dwie osoby. Najpierw podał się za wnuczka. Za drugim razem podszył się pod znajomego. W sumie wyłudził 13 tysięcy złotych. Sporządzono jego portret pamięciowy. Poszukuje go policja.

W ubiegłym roku policja odnotowała w Białymstoku 84 próby wyłudzenia pieniędzy, w tym 61 udanych. Najwięcej straciła kobieta, która przekazała naciągaczom aż 60 tysięcy złotych. W tym roku oszuści próbowali już pięć razy. Udało im się dwukrotnie.

Naciągacze nie pracują tylko przez telefon. Nieraz odwiedzają swoje ofiary w domu. Metody są różne, ale schemat działania pozostaje ten sam.

- Oszust może podszyć się pod pracownika wodociągów, administracji, gazowni, firmy wymieniającej drzwi lub okna, ubezpieczyciela, a nawet pod pracownika ZUS-u - mówi Kamil Tomaszczuk, naczelnik wydziału prewencji komendy miejskiej policji w Białymstoku. - Wchodzi do mieszkania i prosi o jakieś dokumenty, stare faktury, rozliczenia, dowód osobisty. Kiedy domownik zostawia gościa i przechodzi do innego pokoju po dokumenty, oszust przeszukuje szafki, szuflady, miejsca, gdzie mogą być ukryte pieniądze. Zazwyczaj opuszcza mieszkanie z kieszeniami wypchanymi biżuterią i gotówką.

Typowanie ofiary

Naciągacze często wyłudzają też pieniądze na poczet wymiany kuchenki gazowej. Starsze osoby są ufne. Rzadko czytają umowy, nie legitymują oszustów. Nie sprawdzają, czy na klatce schodowej administracja wywiesiła informację, o odwiedzinach ich pracownika w tym dniu. Dlatego ta grupa społeczna najczęściej pada ofiarą naciągaczy.

W zeszłym miesiącu jeden z białostoczan dał się oszukać aż dwa razy, łącznie na 46 tysięcy złotych. Mężczyzna dzwoniący przez telefon przedstawił się jako krewny. Jestem w szpitalu, mówił słabym głosem, potrzebuję gotówki.

Białostoczanin poszedł do banku i przekazał pieniądze koledze krewnego. Tego samego dnia dostał kolejny telefon. Okazało się, że pieniędzy jest za mało. Po raz kolejny udał się do banku i dostarczył drugą część pieniędzy. Wieczorem skontaktował się z rodziną. Dopiero wtedy zorientował się, że został oszukany.

Profesjonaliści potrafią tak zmanipulować swojego rozmówcę, że ten nieświadomie wyjawia fakty ze swojego życia, o których mogą wiedzieć jedynie najbliżsi. Tak działają telefoniczni oszuści.

- Zazwyczaj korzystają z książki telefonicznej - mówi policjant z wydziału do walki z przestępczością przeciwko mieniu. - Potencjalne ofiary typowane są na podstawie imion, które nadawano dzieciom kilkadziesiąt lat temu to jest. Stanisława, Leokadia, Zofia, Edward. Dziennie są w stanie wykonać po 300 połączeń do ludzi w całej Polsce.

Proszą o przesłanie pieniędzy

Podają się przede wszystkim za członków rodziny. Wnuczków, siostrzeńców, a nawet córki. Proszą o przesłanie pieniędzy przekazem błyskawicznym.

- Prowadziliśmy sprawę kobiety, która została oszukana przez rzekomą krewną - mówi policjant. - Zadzwoniła i opowiedziała o ciężkiej sytuacji zdrowotnej w rodzinie. Poprosiła o pieniądze. Rozmówczyni zgodziła się. Poszła na pocztę i wpłaciła pokaźną kwotę, podając imię, nazwisko oraz hasło, które przekazała jej oszustka. Przekaz błyskawiczny polega na tym, że na dowolnej poczcie w Polsce już po chwili od wysłania można odebrać pieniądze. Wystarczy pokazać dowód osobisty i podać hasło.

Od tej sprawy białostoccy policjanci rozpoczęli śledztwo. Szybko okazało się, że to czubek góry lodowej. W całej Polsce trafili na ponad dwadzieścia zdarzeń połączonych z białostockim oszustwem. Zatrzymali sześć osób.

Oszuści nigdy nie odbierają pieniędzy sami. Posługują się ludźmi, z którymi ciężko ich powiązać. Są to przeważnie osoby z marginesu społecznego, które za 300-400 złotych idą do banku z własnym dowodem osobistym po wypłatę gotówki.

- Większość osób, które zatrzymaliśmy to tzw. słupy - mówi funkcjonariusz operacyjny. - Bezdomni korzystający z pomocy społecznej, którzy dali się wykorzystać. Prawdziwi sprawcy to bogaci ludzie jeżdżący drogimi samochodami, trudniący się przestępczością, a oszustwa na wnuczka to jedynie ich dodatkowe źródło utrzymania.

W ubiegłym roku białostoccy policjanci dotarli do oszustów, którzy wyłudzali pieniądze nie tylko w naszym mieście, ale i w całym kraju. Była to dobrze zorganizowana grupa Romów.

- Przywódcy mieszkali w Andrychowie na południu Polski - mówi policjant. - Było to trudne zatrzymanie. Wiedzieliśmy, że ich sąsiedzi wyjdą z domów i będą nam utrudniać prowadzenie czynności. Większość była wcześniej karana. Nie myliliśmy się. Nie chcieli nas wpuścić do domu. Brygada antyterrorystyczna z Krakowa wyważyła drzwi.

Mimo zatrzymania szefów gangu przestępstwa na przelew błyskawiczny są w dalszym ciągu dokonywane. Dlatego sprawa jest cały czas aktualna, a kolejne zatrzymania to tylko kwestia czasu.

Policja współpracuje z księżmi

Białostocka policja prowadzi szereg akcji informacyjnych, aby ostrzec przed oszustami. Regularnie w mediach pojawiają się informacje o kolejnych wyłudzeniach, a funkcjonariusze opowiadają, jak się przed nimi ustrzec.

- Rozpoczęliśmy też współpracę ze spółdzielniami mieszkaniowymi - mówi Kamil Tomaszczuk. - Rozesłaliśmy kilkadziesiąt tysięcy ulotek, które trafiły do mieszkańców osiedli razem z rozliczeniami za wodę. Część ulotek dostali też młodzi ludzie. Wierzymy, że podczas rodzinnych spotkań wspomną o nich swoim rodzicom i dziadkom.

W akcję informacyjną zaangażowali się też dzielnicowi, którzy mają pierwszy kontakt z mieszkańcami. To oni zazwyczaj wiedzą do kogo powinny trafić ulotki. Policjanci przeprowadzili też szereg spotkań profilaktycznych z przedstawicielami m.in. Stowarzyszenia +50, Uniwersytetu III Wieku, z emerytami policyjnymi, kombatantami wojennymi, a także z uczestnikami klubów osiedlowych.

Od niedawna rozpoczęli współpracę również z parafiami.

- Skontaktowaliśmy się z proboszczami, aby poinformowali kolędujących księży o problemie - mówi Kamil Tomaszczuk. - Nieraz księża odwiedzający swoich parafian mają większą siłę perswazji niż policja i łatwiej trafiają do świadomości ludzi. Podczas kolędy przestrzegają o złodziejach i podpowiadają, jak się ustrzec przed nimi.

Policja dociera do starszych białostoczan również przez najmłodszych. Co roku przed Dniem Babci i Dziadka rozsyła przedszkolom laurki do kolorowania. Oprócz obrazków znajdują się na nich ostrzeżenia przed naciągaczami. Dziadkowie dostają od dzieci kolorowe kartki i przy okazji mogą dowiedzieć się o najnowszych sposobach działania oszustów.

Profilaktyka się sprawdza

Dowodem, że policyjne apele nie pozostają bez odzewu, są nieudane próby wyłudzenia pieniędzy. Czasem sami oszukiwani poznają się na blefie, czasem pomoże ktoś trzeci.

- W połowie ubiegłego roku około południa 83-letnia białostoczanka odebrała telefon - wspomina Kamil Tomaszczuk. - W słuchawce usłyszała, że dzwoni jej wnuczka. Kobieta poprosiła o pieniądze na zakup akcji. Pani pobrała ze swojego konta 20 tys. zł. i poszła na pocztę, aby przekazać całą kwotę przekazem pocztowym. Dzięki czujności pracownicy urzędu nie doszło do transakcji. Kobieta przestrzegła staruszkę, że może to być próba oszustwa. To wzbudziło w starszej pani podejrzenie, które po sprawdzeniu się potwierdziło.

Często też oszukiwane osoby nie zgłaszają policji prób wyłudzenia. Dochodzą do wniosku, że był to głupi żart, którym nie ma sensu niepokoić funkcjonariuszy. Wielu nie wierzy też w to, że policjanci odnajdą przestępców. Jednak każdy niepokojący telefon należy zgłosić.

- Jeśli ktoś próbował nas oszukać, niezwłocznie powinniśmy powiadomić o tym policję - mówi Kamil Tomaszczuk. - Dzięki takim zgłoszeniom funkcjonariusze mogą namierzyć telefon oszusta, zatrzymać go na gorącym uczynku, a także zapobiec przestępstwu.

Każdy niepokojący telefon powinniśmy przedyskutować również w rodzinie. Jeśli zadzwoniła wnuczka i poprosiła o pieniądze, należy samemu skontaktować się z nią i sprawdzić, czy rzeczywiście dzwoniła. Za tego rodzaju oszustwa grozi do ośmiu lat pozbawienia wolności.

Wyłudził ode mnie 8 tys. zł.

Maria, 60 lat: Czuję się fatalnie, że tak głupio dałam się nabrać. Nie wiem, jak to się stało. Czy mnie obserwowali, czy wybrali mój numer przez przypadek. W głupi sposób straciłam osiem tysięcy złotych.

Zadzwonił tuż po dziesiątej. Głos miał przyciszony, trochę zdenerwowany.

- Poznajesz? - zapytał.

Z lekkim wahaniem odpowiedziałam: - Henryk, to ty?

I to był mój błąd. Człowiek, który do mnie zadzwonił, uczepił się tego imienia. W tym momencie podszył się pod mojego przyjaciela.

Zapytał, czy mu pomogę. Potrzebował pieniędzy. Właśnie miał wypadek. Uderzył w samochód jakiegoś faceta, a kierowca chce pieniądze za szkody.

Momentami rozłączał się. Mówił, że nie może rozmawiać, bo akurat ten kierowca do niego podchodzi. Potem znów dzwonił. I tak co kilka minut. To wszystko wydawało się bardzo prawdziwe.

- Daj mi czas, nie mam przy sobie tyle pieniędzy. Muszę zadzwonić do męża, pójść do banku, zobaczyć ile mam na koncie - wyjaśniałam.

A on na to: - Nigdzie nie dzwoń, nie mów. To zwykła stłuczka. Załatwimy to bez wzywania policji.

Już wtedy powinnam się zorientować, że coś jest nie tak. Jednak nie brałam tego pod uwagę. Chciałam mu pomóc. Henryka znam od wielu lat. To uczciwy i majętny człowiek. Wiedziałam, że odda mi pieniądze.

Poprosił o 17 tysięcy złotych. Powiedział, że wyśle po nie kolegę, który przywiezie je na miejsce wypadku.

Kiedy tylko wróciłam z banku, natychmiast zadzwonił. Powiedział, że jego kolega czeka niedaleko. Był to młody człowiek. W wieku około 26-28 lat. Gdy do niego podeszłam, rozmawiał przez telefon. Podał mi słuchawkę, a ja wyjaśniłam niby memu przyjacielowi, że mam tylko połowę.

- Nic się nie stało. Daj pieniądze mojemu koledze, a resztę to już on mi pożyczy - on na to.

Miałam czekać w domu, a mój przyjaciel jeszcze tego samego dnia miał wpaść i wszystko wyjaśnić. Ten jego kolega sprawiał wrażenia niepoważnego człowieka. Nawet nie przeliczył pieniędzy. A wyglądał jak szczyl z podwórka. Że też to mnie nie ostrzegło.

Wszystko potoczyło się bardzo szybko. Od pierwszego telefonu, do przekazania pieniędzy minęła zaledwie godzina. Wróciłam do domu i czekałam. Kiedy mąż wrócił z pracy, powiedziałam, że zaraz wpadnie Henryk, aby wyjaśnić sprawę. Minęła godzina, dwie, trzy, w końcu zadzwoniliśmy do niego do domu.

- Dlaczego nie przyjechałeś? - zapytałam.

A on na to: - Jakiej sprawy? Nie umawiałem się z tobą, nie dzwoniłem.

Już wiedziałam, że coś jest nie tak. Natychmiast pojechaliśmy do niego. Okazało się, że o niczym nie wie. Powiedział, że zostałam nabrana. Wtedy pojechaliśmy na policję.

Tyle mówi się o oszustach w telewizji, w radiu, i w prasie. Ale tak naprawdę nikt nie bierze tego pod uwagę, dopóki sam nie zostanie dotknięty tym nieszczęściem. Ja nigdy nie stosowałam się do rad udzielanych przez policję. Bo przecież nie jestem łatwowierna. Nigdy wcześniej nie pożyczałam pieniędzy. Ale kiedy dzwoni przyjaciel w biedzie i prosi o pomoc, to jak mu odmówić.

Ci oszuści zagrali na moich uczuciach. Gdybym znów odebrała taki telefon, pewnie powiedziałabym coś niemiłego, a potem rzuciła słuchawką.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny