Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dariusz Kiełczewski: Nie wstydźmy się bułki chleba

Tomasz Mikulicz
jest profesorem UwB i WSAP.  Poza "Opowieściami z Chruściela“, wydał dwa tomy poetyckie: “Szkice“ i "Jeśli jest jakieś niebo“.
jest profesorem UwB i WSAP. Poza "Opowieściami z Chruściela“, wydał dwa tomy poetyckie: “Szkice“ i "Jeśli jest jakieś niebo“. Fot. Paweł Malinowski
Skoro Wielkopolanie określają Świętego. Mikołaja mianem Gwiazdora, a Małopolanie zamiast mówić obejrzyj, mówią oglądnij, to my możemy prosić w sklepie bułkę chleba - uważa Dariusz Kiełczewski, uczony, ekonomista, filozof, poeta prozaik, profesor UwB i WSAP.

Opowieści, które zostały wykorzystane w Pańskiej książce były drukowane w piśmie literackim "Kartki". Jak to się stało, że zaczął Pan je pisać?

Dariusz Kiełczewski Geneza "Opowieści z Chruściela" sięga 1985 roku, kiedy to będąc na studiach, spotkałem kolegę Wojtka Korpacza. Obydwaj byliśmy młodymi, ambitnymi ludźmi, którzy próbowali coś pisać i często o tym rozmawiali. To właśnie podczas jednej z takich rozmów Wojtek zasugerował, że - skoro dzieciństwo spędzałem na wsi - powinienem pisać o rzeczywistości jakiejś małej miejscowości. Początkowo odniosłem się do tego pomysłu z rezerwą. Kiedy jednak w 2001 roku zacząłem współpracować z "Kartkami", przyszedł mi do głowy pomysł na zdanie, od którego zacząłem pisać pierwsze opowiadanie.

Wszystko zaczęło się więc od: "Wyszedł Śmigiel przed ganek, charknął, pierdnął i koło domu kowala siwy dym na drodze zobaczył"?

Tak. Pamiętam, że kiedy wymyśliłem to zdanie, pomyślałem, że użyty w nim język jest bardzo dobry do opisania klimatu małych miejscowości. Jest trochę dosadny, trochę liryczny, pozwala na dynamiczną narrację i bardzo kojarzy mi się z językiem ludzi, wśród których mieszkałem.

W Pańskiej książce aż roi się od przeróżnych postaci. Sam je Pan wymyślał, czy może opierał się na jakichś znanych z dzieciństwa pierwowzorach?

Pierwowzory się zdarzają, ale tylko jeżeli chodzi o jakieś podpatrzone sposoby zachowania, nawyki i ekstrawagancje. Dobrym przykładem jest opisana w książce osoba, która ma zwyczaj leżenia na podłodze, czy też elektryk, który prowadzi dość niehigieniczny tryb życia. Zresztą, o wielu tego typu ciekawych rzeczach opowiedziała mi żona, która też wychowywała się na wsi.

Akcja książki dzieje się w latach 70. ubiegłego wieku. Dlaczego akurat wtedy?

Chciałem z jednej strony pokazać portret tradycyjnej wsi, która zmuszona jest funkcjonować w realiach PRL-u, a z drugiej - chodziło o to, by akcja nie działa się w czasach zbyt odległych od lat przedwojennych i wojennych. W książce pojawiają się bowiem postacie lub są wspominane wydarzenia z przeszłości.

A jak według Pana, bohaterowie książki poradzili by sobie w dzisiejszych czasach?

Wydaje mi się, że nie byłoby wielu różnic w zachowaniach. Zmieniły by się chyba tylko rekwizyty. Nie byłoby np. takiej sytuacji jak opisałem w jednej z opowieści, że ktoś kupił sobie jako pierwszy we wsi motor i tak się cieszył, że jeździł nim do tej pory, aż w baku zabrakło benzyny. Dziś miejsce jednośladu zająłby pewnie jakiś sprowadzany zza granicy samochód, ale aż tak wielkiej radości chyba by nie było. To, co było kiedyś odległe, dziś często jest na wyciągnięcie ręki, oczywiste prawie. To i radość mniejsza.

Gdzie właściwie leży Chruściel. Ja znalazłem miejscowość o takiej nazwie w województwie warmińsko- mazurskim.

Czytając recenzje mojej książki dowiedziałem się, że Chruściel leży m.in.: na Podlasiu, Mazowszu i pograniczu polsko- białoruskim. Ludzie z miejscowości, z której pochodzę są z kolei przekonani, że sportretowałem swoje rodzinne strony, czyli wioskę na Kurpiach. Ja bym powiedział, że Chruściel nie jest miejscem w sensie geograficznym, lecz w sensie symbolicznym. Może być wszędzie. Chodzi mi opisanie pewnego nastroju, jaki panuje w takich miejscach i mentalności ich mieszkańców. A nazwa "Chruściel" wzięła się stąd, że to słowo po prostu mi się podoba. W encyklopedii można znaleźć informacje, że chruściele to drobne ptaki, które zamieszkują mokradła. W mojej wsi chruścielem
nazywano nadrzeczne łąki.

Mnie chruściel kojarzy się raczej z leśmianowskim chruśniakiem, w którym można się schować od całego świata.

Może coś w tym jest. Opisywana przeze mnie wieś leży gdzieś na końcu świata, z dala od wielkich miast.

Drukował Pan swoje opowieści w "Kartkach" pod pseudonimem Dzwonka Chruszczuk. Dlaczego?

Kiedy powstawały pierwsze opowieści, istniała pewna rozbieżność między nimi, a charakterem i wymową przygotowywanego przeze mnie tomiku wierszy. Poza tym mam emploi osoby bardzo serio, intelektualisty, a te historie są dość proste, jest w nich wiele humoru, no i akcja toczy się wartko. Anonimowość dała mi bardzo dużą swobodę twórczą. Prawie nikt nie wiedział kto jest autorem tych opowieści, więc mogłem swobodnie pobawić się z formą i poeksperymentować. Później, kiedy zebrałem w całość kilkanaście tekstów, zdałem sobie sprawę, że napisałem je wszystkie takim językiem, jakim zawsze chciałem opowiadać o życiu wsi. Bardzo mi się to spodobało. Poczułem, że te wszystkie opowieści składają się na historię, którą nosiłem w sobie przez lata. Nie widziałem już powodu, dla którego powinienem dalej ukrywać swoje nazwisko.

Może teraz czas pójść krok dalej i np. zrobić adaptację filmową "Opowieści z Chruściela"?

Czemu nie. Jestem pasjonatem kina, a w książce jest mnóstwo scen, które bardzo łatwo byłoby przenieść na wielki ekran. Praktycznie nie trzeba by było pisać scenariusza. Dobrym przykładem jest chyba scena, w której mieszkańcy Chruściela oglądają "Dziecko Rosemary", czyli film o kobiecie, która myśli, że urodziła szatana. Przed ekranem zaraz zaczynają się komentarze o tym jak to kobiety potrafią się zachowywać, kiedy są w ciąży. Myślę też, że bardzo filmowe jest opowiadanie o Stachu Szurmiejko, a taniec Franka Górki na zabawie to już prawie chaplinowska z ducha burleska.

W książce pokazał Pan specyficzny, charakterystyczny też dla Podlasian klimat. Czy myśli Pan, że nasz region może wnieść coś do szeroko pojętej kultury europejskiej, czy powinien raczej poddawać się zachodnim trendom?

Kwestia ta mieści się w ramach dyskusji o przyszłości Unii Europejskiej - czy ma być ona unią ojczyzn, czy też unią regionów? Zdaje się, że przeważa ta ostatnia tendencja. W Polsce widać to na przykładach regionów, które zaczynają się emancypować. Tak jest np. z Kaszubami, czy Śląskiem. Dla mnie to normalne, że takie tradycje się kontynuuje. Jako, że wychowałem się na Kurpiach, znam tamtejsze tańce ludowe, przyśpiewki, piosenki, normalne też było, że na przykład na ważne nabożeństwa przychodzi się w strojach ludowych. Niestety często jest tak, że Polacy mają na tym punkcie kompleksy.
Co ciekawe, występują też u nas regionalizmy lepsze i gorsze. Chodzi mi o to, że jeżeli ktoś mówi np. po góralsku, to jest to przyjmowane bardzo przyjaźnie. Inaczej jest z kolei, kiedy ktoś zaczyna mówić po białostocku.

Nasza "bułka chleba" jest więc traktowana jak obciach?

Niestety, takie mam wrażenie. A przecież, skoro Wielkopolanie określają Świętego Mikołaja mianem Gwiazdora, a Małopolanie zamiast mówić "obejrzyj" - mówią "oglądnij", to my możemy prosić w sklepie "bułkę chleba". Nic strasznego się nie stanie, jeśli ktoś tak powie.

Swoją drogą słyszałem jak jeden z białostockich twórców kultury mówił w prywatnej rozmowie, że będąc w Białymstoku literatem, to i na tą bułkę chleba nie starczy.

Gdybym był tylko literatem, to rzeczywiście mogłoby tak być. Mam wrażenie, że w naszym mieście świat literacki mało kogo obchodzi. Szczególnie dotkliwe jest m.in. to, że nie ma u nas gazet, które drukowałyby regularnie recenzje książek, eseje o kulturze, itd. Do tego dochodzi pewna nieufność do lokalnych autorów. Za często jest tak, że aby jakiś białostocki autor został dostrzeżony przez mieszkańców swojego miasta, musi najpierw osiągnąć sukces w kraju. Dopiero wtedy jest on u nas zauważany.

Może więc warto częściej niż do tej pory promować białostocką literaturę, np. poprzez organizowanie jak największej liczby festiwali?

To jest już robione. Kiedyś tego typu festiwale organizowały "Kartki", teraz robi m.in. to Fabryka Bestsellerów.

Na ostatnim festiwalu Zebrane pierwsze skrzypce grali jednak zaproszeni goście.

I bardzo dobrze. Nie chodzi przecież o zamykanie się w getcie miejscowych autorów, lecz o stworzenie otwartego pola do dyskusji, czy wymiany doświadczeń z twórcami z całego kraju. Pamiętam, że kiedy "Kartki" otworzyły się na kraj, to kilku autorów związanych z tym pismem zaistniało w świadomości czytelników w całej Polsce. Przykładem jest m.in. Katarzyna Zdanowicz, czy Krzysztof Gedroyć.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny