Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Prywatne samoloty podlaskich biznesmenów. Zobacz, jak podróżują najbogatsi.

Aneta Boruch
Adam Galas mieszka w Białymstoku, pracuje w Suwałkach i własny samolot po prostu ułatwia mu życie. – Fajnie jest wsiąść, polecieć na drugi koniec Polski i wrócić tego samego dnia – mówi.
Adam Galas mieszka w Białymstoku, pracuje w Suwałkach i własny samolot po prostu ułatwia mu życie. – Fajnie jest wsiąść, polecieć na drugi koniec Polski i wrócić tego samego dnia – mówi. Fot. Archiwum prywatne
To nie fanaberia, ale potrzeba - mówią podlascy przedsiębiorcy, którzy mają własne samoloty i na co dzień nimi podróżują do kontrahentów, ale też na wypoczynek. Aby móc to robić, niejednokrotnie inwestują własne pieniądze w istniejące w naszym regionie lotniska.
Taka maszyna umożliwia nie tylko szybkie dotarcie na rozmowy z kontrahentami, ale też czasem po prostu na weekend  – na zdjęciu Wojciech Strzałkowski
Taka maszyna umożliwia nie tylko szybkie dotarcie na rozmowy z kontrahentami, ale też czasem po prostu na weekend – na zdjęciu Wojciech Strzałkowski z żoną Urszulą i synem Mateuszem Fot. Archiwum prywatne

Taka maszyna umożliwia nie tylko szybkie dotarcie na rozmowy z kontrahentami, ale też czasem po prostu na weekend - na zdjęciu Wojciech Strzałkowski z żoną Urszulą i synem Mateuszem
(fot. Fot. Archiwum prywatne )

Niektórzy lotniczego bakcyla złapali jako dzieci. Sześcioletni Wojtek Strzałkowski wybrał się kiedyś z kolegami na białostockie Krywlany. Fajne, błyszczące, srebrne, głośno warczące samoloty zrobiły na nim ogromne wrażenie. W dodatku któryś z pilotów zapytał, czy chce wsiąść do środka. Wszedł do kabiny i na zawsze zapamiętał zapach lotniczego paliwa. W pierwszej klasie liceum zapisał się do sekcji szybowcowej Aeroklubu. Latać zaczął gdy miał 16 lat. Dorosły już biznesmen Wojciech Strzałkowski najpierw zrobił licencję pilota turystycznego w Polsce. Potem trafił mu się wyjazd do USA, skorzystał więc z okazji, by zdobyć tam licencję amerykańską, także na helikopter. Teraz ma ich w sumie cztery.

Do kontrahentów i na mecze

Przedsiębiorca Cezary Nazar w 2005 roku kupił apartament w Juracie. Przez pierwszy rok jeździł do niego samochodem, ale biorąc pod uwagę polskie drogi zaczął mieć tego dosyć. I wtedy pojawiła się myśl o tym, by kupić samolot. Na początku w planach była Cessna, ale jednak zdecydował się na śmigłowiec. Za pół miliona dolarów kupił więc czteromiejscowego amerykańskiego Robinsona R 44.

- Wynająłem pilota, który stał się jednocześnie moim instruktorem. Przez pierwszy rok latałem z nim i uczyłem się - opowiada Cezary Nazar. - Potem zrobiłem licencję i zacząłem latać samodzielnie. Zrobiłem parę kursów, m.in. jeden francuski i amerykański. Mam też uprawnienia do latania śmigłowcem w nocy, co jest dość wyjątkowe.

Dla Adama Galasa wszystko zaczęło się w USA, gdzie mieszkał przez dziewięć lat i przypatrywał się jak samolot jest tam dla ludzi dostępny i jakie to jest normalne. Lotnisk jest tam bardzo dużo, w takim mieście jak Chicago około dziesięciu.

Zanim wyjechał, zrobił jeszcze licencję pilota w USA. Wrócił do Polski, zajął się biznesem i po paru latach pomyślał, że warto byłoby wykorzystać zdobytą wiedzę. Podróżować trzeba, a samolot służy głównie właśnie do tego. I kupił używany, dwuosobowy, mały samolot, który palił 20 litrów na godzinę, ale za to leciał prawie 200 km na godzinę.

Zaczął podróżować nim do kontrahentów i dostawców, żeby było szybciej. - Fajnie jest wsiąść w nawet mały samolot, polecieć na drugi koniec Polski i wrócić tego samego dnia. To jest dla mnie najpiękniejsze i najpotężniejsze w tym całym lataniu - mówi Adam Galas.

Bardziej potrzeba niż pasja

Cezary Nazar apartamentu w Juracie już nie ma, ale śmigłowiec pozostał. Bo bardzo ułatwia życie. - Jego kupno wynikało tylko i wyłącznie z potrzeby zaoszczędzenia czasu. Mieszkałem w Warszawie, a firmę miałem w Białymstoku. A dzięki niemu od wyjścia z domu do wypicia kawy w białostockim biurze mijała godzina.

Cezary Nazar twierdzi, że śmigłowiec to jego najlepszy zakup. Korzysta z niego bardzo często. Latem nawet dwa razy w tygodniu, teraz rzadziej ze względu na porę roku. Także dla Adama Galasa samolot to bardziej potrzeba niż pasja. Mieszka w Białymstoku, pracuje w Suwałkach, więc samolot po prostu ułatwia mu życie. Lata kilka razy w miesiącu, w sumie 100-200 godzin rocznie.

Przeleciał samodzielnie dwie trzecie świata: od zachodu USA, poprzez Grenlandię, Islandię, Szkocję, do Europy i Polski, i dalej na wschód aż do Kazachstanu.

Przez Atlantyk pokonał trasę, którą kiedyś bombowce aliantów ze Stanów do Anglii przewoziły paliwo, broń i inną pomoc. Leciał wtedy nad samą czapą lodową na Grenlandii. - Widać było NATO --wski radar, który jest przymocowany do lodu - wspomina Adam Galas. - Jest tam lotnisko też na lodzie, a wojskowe samoloty amerykańskie typu Herkules mają płozy przyczepione do kół, żeby móc lądować.

Koszt zakupu a koszt czasu

Czy to drogi środek transportu? Jak w przypadku wszystkich innych rzeczy: domu czy samochodu, to rzecz względna. Wojciech Strzałkowski zaczynał od kupienia z kolegami we czterech udziałów w jednym samolocie, w którym w dodatku na własny koszt wyremontowali wnętrze. Wtedy była to równowartość przeciętnie luksusowego samochodu. Na kolejną używana Seneca wyłożył 100 tys. euro.

Używana 20-letnia Cessna to koszt 40 tysięcy dolarów. Samolot czterooosobowy, oczywiście używany - w granicach 50 tysięcy dolarów. Chcąc mieć Cirrusa trzeba przygotować się na wydatek rzędu 300 tysięcy dolarów. Diamond Aircraft - w granicach 500 tysięcy euro. A za te pieniadze można już kupić uzywany helikopter. Nowy to wydatek rzędu 1,2 mln euro. Górny pułap samolotowych zakupów to nawet 15 milionów dolarów.

Pierwszy samolot kosztował Adama Galasa 180 tysięcy złotych. Ten, którym lata obecnie, czyli Piper, fabrycznie nowy kosztuje ponad milion dolarów. Do tego dochodzą przeglądy i koszty paliwa. Oczywiście, by samemu zasiąść za sterami potrzebne są odpowiednie licencje i szkolenia, które też kosztują.

Podróżujący samolotami biznesmeni oprócz pieniędzy liczą też jednak coś jeszcze. - Godzina lotu śmigłowca kosztuje mnie pięćset dolarów, czyli półtora tysiąca złotych, jeśli samemu jest się pilotem - oblicza Cezary Nazar. - To nie jest mało, ale naprawdę oszczędza czas.

Pasy i światła na koszt własny

Tych, którzy mają własne samoloty i nimi podróżują na Podlasiu jest niewielu. Żeby móc to robić, niejednokrotnie musieli wyłożyć własne pieniądze na podstawowe urządzenia lub dostosowanie istniejących w naszym regionie lądowisk.

Wojciech Strzałkowski wraz z trzema kolegami sami musieli kupić sterowane radiem światła lotnicze na Krywlany. Bo po zmierzchu nie dało się tu lądować. - Kosztowały kilka tysięcy dolarów, ale dużo więcej pochłonęła ich instalacja, czyli kopanie rowów, kładzenie kabli - opowiada Strzałkowski. - Poszło na to w sumie kilkadziesiąt tysięcy złotych. Dzięki temu lądować tu może m.in. pogotowie lotnicze, straż graniczna i inne służby.

Adam Galas teraz ma Pipera Malibu, który rozwija ponad 400 km na godzinę. Nigdy nie był nim na Krywlanach, bo to lotnisko do tego się nie nadaje. - Stan lotniska w Białymstoku nie pozwala na lądowanie tu takim samolotem, czyli szybkim i z chowanym podwoziem - żałuje Galas. Za to w Suwałkach, gdzie znajduje się jego firma, razem z przyjacielem zaorali, wyrównali i ubili pas dla Aeroklubu. Teraz wszyscy mogą korzystać, z co prawda trawiastego, ale liczącego tysiąc metrów pasa o szerokości 50 metrów. Zainwestował w to kilkadziesiąt tysięcy. Co i tak nie uchroniło go od poważnego wypadku. Przez to właśnie, że nie ma porządnego lotniska, choć też z powodu drobnego błędu, dotknął ziemi przed pasem, na zaoranym polu w Suwałkach. Samolot uległ dużemu zniszczeniu, na szczęście nikt na tym nie ucierpiał.

Podlaska czarna dziura

I właśnie stan lotniskowej infrastruktury na Podlasiu jest największą bolączką tych, którzy chcą podróżować drogą powietrzną.

- Podlaskie jest czarną dziurą na świecie w lotnictwie - zżyma się Cezary Nazar. - Jak się patrzy na mapy lotnicze, to w naszym regionie nie ma nic. Nie widziałem drugiego takiego miejsca na świecie. Żeby w takim wielkim mieście jak Białystok nie było miejsca na wylądowanie, to bulwersujące.

Dlatego właśnie Nazar postawił na śmigłowiec - ma tę przewagę nad samolotami, że nie potrzebuje lotniska, można nim wylądować praktycznie w każdych warunkach, niemal na trawniku.

Tych, którzy już latają, boli też, że stan infrastruktury nie zachęca nowych adeptów lotnictwa. - Na pewno gdyby było z tym lepiej, chętnych byłoby dużo więcej, bo wiem, że ludzie szkolą się - mówi Adam Galas. - Wstyd, że podlaskie to jedyne województwo, gdzie nie ma utwardzonego lotniska.

- Żeby latać muszę trzymać własne paliwo u siebie pod firmą albo w zbiorniku w Aeroklubie, żeby móc wrócić do Warszawy - przyznaje Cezary Nazar. - To tragedia.

Wojciech Strzałkowski miał w swoim czasie kilka samolotów, ale w końcu je posprzedawał, bo utrzymywanie ich nie miało sensu w sytuacji, gdy w pobliżu nie ma żadnego porządnego pasa startowego.

- W USA miasto wielkości Białegostoku zazwyczaj dysponuje kilkoma lotniskami. Tam takie miejscowości jak Zabłudów, Choroszcz czy Wasilków mają przynajmniej małe lotnisko, bezpłatne, bo utrzymywane przez miasto - opisuje Strzałkowski. Po to, żeby każdy, kto chce, mógł do nich przylecieć i załatwić sprawę.

- Celem każdego miasta, w którym jest jakieś lotnisko, powinno być udostępnienie mieszkańcom kilometra asfaltowego pasa - przekonuje Adam Galas. - To wystarcza na to, żeby lotnisko mogło działać cały rok i by mogli przylatywać inwestorzy i turyści.

Kilka lat temu Adam Galas na własny koszt zamieszczał w prasie lokalnej ogłoszenia, przekonując decydentów o potrzebie utworzenia w Białymstoku lotniska z prawdziwego zdarzenia. Jak mówi, był to jego protest-song przeciwko poczynaniom polityków. - Duże, ciekawe miasto, jakim jest Białystok, powinno mieć lotnisko, nie ze względu na kilku pasjonatów, którzy mają samoloty i chcą latać, ale dlatego, że ma to sens - tłumaczy Galas. - Jesteśmy w Unii, nie ma granic, można by polecieć z Krywlan do Niemiec, Chorwacji czy Francji. Relatywnie koszt budowy lotniska do zysku z niego jest niesamowity. Nasz region dużo traci, jeśli chodzi o pracodawców, inwestorów. Oni nigdy nie pofatygują się, żeby robić duże biznesy na Podlasiu.

Rok temu Wojciech Strzałkowski spotkał na wakacjach Niemców. W rozmowie wyszło, że Strzałkowski jest z Białegostoku. Niemiec, działający w branży mięsnej, na to: A, znam, bo ja tam do was latam Learjetem. Strzałkowski do niego: Przecież to odrzutowiec, takim u nas nie wylądujesz. A Niemiec na to: Zgadza się, ląduję w Grodnie.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny