Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Piotr Borowski wyreżyserował Koniec pieśni - film dokumentalny o śpiewie na Podlasiu

Tomasz Mikulicz
Wyprawa na podlaskie wsie była największą przygodę w moim życiu  – mówi reżyser Piotr Borowski
Wyprawa na podlaskie wsie była największą przygodę w moim życiu – mówi reżyser Piotr Borowski Fot. Wojciech Oksztol
Na początku lat 80. Piotr Borowski i jego przyjaciele artyści wędrowali po podlaskich wsiach z przedstawieniem teatralnym. Ludzie śpiewali im swoje pieśni, a oni je nagrywali. W 2007 roku reżyser powrócił z kasetami i nakręcił film.
Piotr Borowski wyreżyserował Koniec pieśni - film dokumentalny o śpiewie na Podlasiu

Była mroźna zima przełomu 1980 i 1981 roku. Czwórka młodych, kochających teatr artystów wyruszyła, niczym średniowieczni trubadurzy, pokazywać swą sztukę mieszkańcom Podlasia.

- Sadowo, Suchodolina, Reszkowce, Grzebienie, Harasimowicze, Synkowce, Kruszyniany, Bohoniki, Krynki, Grzybowszczyzna i wiele innych - razem około 30 wsi położnych między Puszczą Augustowską, a Knyszyńską. To była trasa naszej wędrówki. Szliśmy pieszo pośród zasp śniegu, ciągnąc za sobą sanki - mówi Piotr Borowski, jeden z członków wyprawy. Dziś znany reżyser teatralny i aktor, wtedy młody artysta kojarzony z grupą teatralną Gardzienice.

Ich ideą było dotrzeć ze sztuką tam, gdzie nigdy jej nie było, gdzie często nie dojeżdżał nawet autobus. Przygotowali awangardowe przedstawienie "Już odchodzimy“, które było swego rodzaju miksem poezji różnych nurtów. Arthur Rimbaud sąsiadował z Adamem Mickiewiczem, itd.
W pierwszej wsi, do której trafili, ludzie byli na początku trochę nieufni. Pytali: czego tu szukają, czy mają pozwolenie.

- Później jednak, kiedy okazało się, że pokazujemy im coś, czego nigdy w życiu nie widzieli, nasze relacje zupełnie się zmieniły - wspomina Borowski. - Mieszkańcy tamtejszych wsi nie byli jeszcze zepsuci przez telewizję. Ich odbiór sztuki był bardzo ciekawy. To prawda, że jej nie rozumieli, ale jednocześnie nie mieli nawyków myślowych, więc akceptowali bardzo szybko nielogiczny rozwój opowieści, oparty raczej na skojarzeniach poetyckich, niż na konsekwentnym postępie akcji. Poddawali się wrażeniom i brali je dosłownie. Byli wdzięczni, że po raz pierwszy ktoś do nich z czymś takim przyjechał.

To właśnie w spontanicznym akcie wdzięczności, miejscowi dali młodym artystom coś, co mieli najcenniejszego - śpiew.

- Było to po jednym ze spektakli. Ludzie wiedzieli, że nie chcemy pieniędzy za występy, postanowili więc nam zaśpiewać. Od razu zorientowaliśmy się, że obcujemy z czymś wyjątkowym. Uderzyła nas siła wspólnoty, która jednoczyła tamtejsze społeczności. Była zima, więc nie mieliśmy możliwości występować na świeżym powietrzu, czy chociażby w stodołach. Spotykaliśmy się więc w domach, gdzie zbierały się całe wsie. Wytworzyła się między nami swego rodzaju więź. Po występie nie pakowaliśmy przecież walizek i nie musieliśmy gdzieś iść. Oni też się nie spieszyli, bo zimą nie trzeba nic siać i orać. Często nasze spotkania trwały do późnej nocy - opowiada Piotr Borowski.

Dodaje, że w większości pieśni były śpiewane w języku, który mieszkańcy wsi nazywali "po prostu“. Takie, które śpiewano podczas wesel, pogrzebów, pieśni wojenne, melodie, które towarzyszyły ludziom podczas prac na roli. Piosenki te nie miały właścicieli.

- Były przekazywane z pokolenia na pokolenie. Kilka razy udało mi się nawet spotkać ich kompozytorów. Ludzie układali teksty, wymyślali melodie - podkreśla Piotr Borowski.

Jedyna trudność, z jaką się stykali młodzi artyści polegała na tym, że niektóre z prezentowanych pieśni były długie, przez co ich teksty były zapominane.

- I to właśnie ten proces przypominania sobie słów był dla nas najbardziej fascynujący. Ktoś śpiewał i w pewnym momencie przerywał, by zacząć się zastanawiać, jak dalsze partie były śpiewane, np. przez jego babcię, którą kiedyś słyszał.

Piotrowi Borowskiemu udało się uchwycić te emocje na taśmach magnetofonowych. W 2007 roku postanowił powrócić do odwiedzonych przed laty miejscowości.

- Moja decyzja była efektem tego, że postawiłem sam przed sobą pytanie: Kiedy tak naprawdę żyłem pełnią życia? Po głębszym zastanowieniu doszedłem do wniosku, że było to podczas tej mojej wyprawy zimowej sprzed prawie trzech dekad. Wtedy to otworzyłem pudełko z kasetami i zacząłem je słuchać. Każda z nich była bardzo dobrze opisana. Podana była nie tylko nazwa wsi, ale nawet, kto śpiewa i ile ma lat. I właśnie wiek tych ludzi zrobił na mnie największe wrażenie. Często powtarzało się: 70, 80, 89 lat. Wtedy pomyślałem, że większość z tych osób z pewnością już nie żyje. Zastanawiałem się, jak tam teraz może być i że może tych pieśni nikt nie nagrał. Postanowiłem więc jeszcze raz wybrać się do tych wsi, odszukać rodziny śpiewających na kasetach osób i zwrócić im ich dziedzictwo.
Piotr Borowski zaznacza, że reakcje na jego wizyty były różne.

- Niektórzy słuchali w milczeniu. Inni komentowali, że już dziś takich pieśni się nie śpiewa, że ta kultura umiera. Była też sytuacja, kiedy córka, słuchając nagrań mówi do matki, że to na pewno nie ona tak ładnie śpiewała. Kiedy po ok. 20. minutach nagrania dochodzi do rozmowy i osoba, która śpiewa, mówi: "Artur, przestań się tak kręcić. Ja tu dla pana nagrywam, a ty mi przeszkadzasz“. Dopiero wtedy córka, matka Artura, wykrzyknęła: "To przecież ty mamo“ - śmieje się Piotr Borowski.

Kiedy wrócił do Warszawy, pomyślał, że skoro w tamtejszej kulturze istniała kiedyś tak nieprawdopodobna wartość, jak ten śpiew, to musi zrobić film o tym, jak to wszystko żyje w dzieciach i wnukach ludzi, którzy w większości już odeszli.

- Odwiedziłem więc wszystkie wsie, w których byłem w latach 80. Kiedy pukałem do drzwi, to pytałem, czy towarzyszący mi operator może kręcić film. Chodziło o to, by uchwycić pierwsze reakcje na przywieziony przeze mnie materiał. Nikt nie odmówił. Siła tych nagrań była tak duża, że ludzie po chwili zapominali w ogóle o obecności kamery. Wszystko przestawało być nagle ważne - opowiada Piotr Borowski.

Na pokaz filmu "Koniec pieśni“ w Muzeum Podlaskim w ratuszu przyszło mnóstwo ludzi. Jeszcze przed rozpoczęciem seansu, jego autor opowiedział taką oto anegdotę: Było to w czasach mojego dorastania, w głębokim PRL-u. Wracałem z ojcem z nabożeństwa i zapytałem z czystej ciekawości, kto rządzi w kościele. Ojciec odpowiedział, że papież, który mieszka daleko w Rzymie. Zapytałem więc, czy kiedyś pojadę do Rzymu i go zobaczę? Tato wypalił: "Nie synku, to się nigdy nie stanie“. Chyba jednak zawstydził się, że tak powiedział, bo kiedy wróciliśmy do domu, ojciec wyjął atlas i pokazał mi mapę Polski. Powiedział, że nie trzeba wyjeżdżać za granicę, by poznać inne kultury. U nas też mieszkają ludzie mówiący innym językiem niż polski, wyznający inne religie niż katolicka. Może jego palec wskazywał okolice Białegostoku? - zastanawia się Piotr Borowski.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny