Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Prawdziwa Afryka. Ptaki i myszy wyjedzone, 90 uczniów w klasie. (zdjęcia)

Alicja Zielińska
Tak wygląda nauka. W klasach uczy się po 70 – 90 uczniów.
Tak wygląda nauka. W klasach uczy się po 70 – 90 uczniów.
W Wau nie ma ptaków. Ludzie je wybili, bo nie mieli co jeść. W czasie wojny, która trwała w Sudanie ponad 20 lat jedzono wszystko, nawet myszy.

Salezjanki

Siostra Helena Kamińska z uczniami ze swojej szkoły
Siostra Helena Kamińska z uczniami ze swojej szkoły

Siostra Helena Kamińska z uczniami ze swojej szkoły

Salezjanki

Salezjanki to żeńskie zgromadzenie zakonne Córek Maryi Wspomożycielki Wiernych. Założone we Włoszech w 1872 r. przez św. Jana Bosko i św. Marię Dominikę Mazzarello. W Polsce pierwsze salezjanki przybyły w 1922 r. do Różanegostoku koło Dąbrowy Białostockiej. Dziś siostry pracują w 17 krajach Afryki i 190 krajach świata.

Przez 21 lat pracowała w Kenii, od dwóch lat jest w Sudanie. Siostra Helena Kamińska ze zgromadzenia salezjanek pół swego dorosłego życia spędziła w Afryce.

Wstępując do zakonu, marzyłam o tym, by wyjechać i pracować wśród najbiedniejszych. I stało się. Moje serce jest w Afryce. Jestem szczęśliwa, czuję się tam potrzebna - mówi siostra Helena.

Pochodzi ze wsi Kamińskie Jaśki w gminie Poświętne. Przyjechała do rodziny na urlop. Opowiada o swojej misji, o trudnych warunkach życia w Afryce i o wielkich potrzebach mieszkańców Czarnego Lądu.

- Nasze zgromadzenie z reguły jest misyjne, ale nie wysyła się nikogo na siłę, trzeba samemu wyrazić zgodę - podkreśla siostra Helena Kamińska.

Miejsca nie wskazywała. Przez trzy lata nastawiała się, że będzie to Zambia. Przygotowanie do wyjazdu trwało dwa lata. Rok duchowo w Rzymie i rok w Anglii. Tu poza nauką angielskiego na uniwersytecie w Cambridge, dodatkowo jeszcze z własnej inicjatywy skończyła kurs chorób tropikalnych. Pielęgniarka z wykształcenia wiedziała, że takie umiejętności w Afryce przydadzą się. Bo pracować miała w przychodni, bez lekarza.

Chciała uciekać

Ale zamiast do Zambii otrzymała skierowanie do Kenii. Trafiła do miejscowości Embu, 140 km od Nairobi, stolicy Kenii. Miasto powiatowe, ale na obrzeżach kończył się już asfalt i zaczynał busz.
- Kiedy przed nami jechała ciężarówka, to siostra, która prowadziła samochód, musiała się zatrzymać, gdyż tuman kurzu, jaki się unosił, nie pozwalał dalej jechać - opowiada. - Pracy nie brakowało, do przychodni przychodziło nawet 500 osób dziennie.

Od dwóch lat siostra Helena jest w Sudanie. - Lądując widziałam dużo palm, ucieszyłam się, że jest zieleń. Ale poraziła mnie temperatura. 35 - 37 stopni w nocy, w pokoju. Klimatyzacji nie ma. Przy tym duża wilgotność, więc sauna i solarium w jednym, na okrągło. Chciałam uciekać - przyznaje się.

Po tygodniu szok minął. Oswoiła się i zdecydowała zostać. Jak mówi, zadziałała łaska Boska. I nadszedł taki dzień, kiedy poczuła się szczęśliwa.

- Pomogła modlitwa, poczułam wsparcie Pana Boga. I trwa to do dzisiaj. Mam satysfakcję z tego, co robię. A tu potrzeby są na każdym kroku.

Sudan to jeden z największych krajów Afryki. I jeden z najbiedniejszych. 42 mln ludzi, ale siedem razy większy od Polski. 65 proc. mieszkańców stanowią muzułmanie, 12 proc. katolicy, są też protestanci i prawosławni. Przez ponad 20 lat był targany wojną domową na tle religijnym. Podzielony teraz na Sudan Południowy - uważany za bardziej katolicki i Sudan Północny - muzułmański. Ale granica między nimi nie jest ostatecznie zatwierdzona. Sytuacja chrześcijan nadal jest trudna. W Północnym Sudanie w kościołach nie mogą bić dzwony, na cmentarzach nie można stawiać krzyży, niedziela jest dniem roboczym, wolny od pracy jest piątek.

Miasto bez ptaków

Siostra Helena Kamińska pracuje w Wau. Placówka sióstr salezjanek powstała tu w 1986 r. Wau jest miastem wojewódzkim. 300 tys. mieszkańców. Prawie jak Białystok, ale wygląda zupełnie inaczej. Niska zabudowa, jednopiętrowych budynków tylko parę. Osiedla duże, ale i pełno chatek z gałęzi i trzciny, pokrytych trawą. Postawili je ludzie, którzy powrócili z buszu, gdzie się ukrywali podczas wojny.

Ulice to szerokie miejsca wytyczone na przejazd samochodów, nie utwardzone. Za to zaśmiecone butelkami i plastikowymi torebkami, bo nie ma koszy. Asfalt jest tylko na jednej drodze, którą zbudowano w ubiegłym roku, na przyjazd prezydenta. Nie ma trawy, zieleni. Ani przemysłu. Ludność Wau zajmuje się wypalaniem cegły. Wszystko jest tu sprowadzane z Ugandy albo Kenii. Nie produkuje się nawet masła. Margaryna pojawiła się dopiero w tym roku. Mleko jedynie w proszku. Krów jest dużo - z wielkimi rogami w większym stadzie wyglądają bardzo groźnie - ale dają mało mleka. Kapusta bywa raz na dwa - trzy miesiące, tak samo marchew. Pod dostatkiem tylko pomidorów, ale są bardzo drogie. Żadnych przetworów, z mięsa - wołowe oraz kozie i baranina. Charakterystyczne, ale i smutne - nie słychać też ptaków.
- Poza gołębiami i szarymi wronami, raz tylko widziałam małego kolorowego ptaszka - opowiada siostra Helena. - Ludzie wybili ptaki, żeby zjeść. Podczas wojny nauczyli się jeść wszystko, nawet myszy. W wielu regionach żywią się nimi do dzisiaj.

Siostra Helena rozdaje mieszkańcom Wau żywność z ONZ
Siostra Helena rozdaje mieszkańcom Wau żywność z ONZ

Siostra Helena rozdaje mieszkańcom Wau żywność z ONZ

90 uczniów w klasie

W Wau są dwa ośrodki misyjne zgromadzenia salezjanek. W jednej wspólnocie pracują trzy siostry, w drugiej cztery. Prowadzą dwie szkoły podstawowe, przedszkole oraz przychodnię zdrowia. Siostra Helena Kamińska zajmuje się sprawami finansowymi.

Do jednej szkoły chodzi 1200 dzieci, do drugiej 1800. Klasy są przepełnione, liczą nawet po 70 - 90 uczniów. Wskutek wojny szkoły były zamknięte. Teraz są nadrabiane zaległości w edukacji. Ludzie bardzo doceniają naukę.

- W tym roku, gdy ogłosiliśmy, że będą zapisy do przedszkola, to rodzice czekali całą noc w kolejce na ulicy. Bo jeżeli dziecko będzie przyjęte do przedszkola, to i zostanie w szkole. Ponadto w szkole dzieci dostają posiłek, co też ma ogromne znaczenie, gdyż nierzadko jest to jedyne ciepłe danie w ciągu dnia. Nasiona, które gotujemy z olejem. Dosyć smaczne - podkreśla siostra Helena. - Jedzenie przygotowują siostry również w przychodni, dla matek z małymi dziećmi. Jest to pomoc w ramach międzynarodowego programu żywienia, wspiera nas też UNICEF.

Lekcje w sudańskich szkołach rozpoczynają się 1 kwietnia. W tym roku, z powodu wyborów prezydenckich początek zajęć przesunięto na koniec kwietnia. Wakacje trwają trzy miesiące - styczeń, luty, marzec.

Tylko 44 stopnie

Upały, bieda, trudne warunki życia, ale do Afryki można się przyzwyczaić. Można ją pokochać - twierdzi siostra Helena. - Pierwszego tygodnia już o godzinie 10 z rana byłam wykończona, nie miałam na nic sił.

W tej chwili wytrzymuje cały dzień bez odpoczynku. Przyznaje, że bywają momenty przygnębiające, ale nie ze względu na pracę czy ludzi, tylko na klimat. Zwłaszcza w porze suszy, kiedy ziemia jest spalona słońcem, a wszystko wokół szare.

- Przed wyjazdem, o godzinie 22 spojrzałam na termometr za oknem, i były tylko 44 stopnie. Kiedy powieje wiatr, to nie chłodzi, a bucha żarem. Woda w kranach jest tak gorąca, że nie sposób jej używać. Żeby się umyć, napuszczamy do wiadra i czekamy aż ostygnie. Są dni, że na słońce można patrzeć wprost gołym okiem, taki wokół kurz. Podczas burzy piaskowej widoczność spada do trzech metrów. Pora deszczowa to kwiecień, maj i czerwiec. Wtedy deszcz pada taki silny, że zwala z nóg.

- Ale przez dwa lata mego pobytu w Sudanie deszczu było bardzo mało. Poza tym, jak to w Afryce. Dużo komarów, mrówek, węży - wylicza. - Do domów wkradają się skorpiony, trzeba na nie uważać, bo ukąszenia są bardzo bolesne, z szoku można umrzeć.

Pan Bóg upomniał się o mnie

Droga do zakonu Heleny Kamińskiej nie była prosta. Miała już zawód. Pracowała w szpitalu w Łapach, potem w przychodni zdrowia w Brzozowie. I wydawało się, że pracy pielęgniarki pozostanie wierna. Ale przyjechał na rekolekcje ks. Ireneusz Chmielewski, salezjanin oraz siostra nazaretanka. Mówili o powołaniach.

- I Pan Bóg zaczął pukać do mnie - uśmiecha się. - O zakonie myślałam wcześniej, ale jak to bywa, gdy się nie dorzuca drzew, ogień gaśnie. Wtedy jednak nastąpiła decydująca chwila. Płakałam, zmagałam się ze sobą, ale Pan Bóg upomniał się o mnie. I zwyciężył.

12 stycznia 1976 roku wstąpiła do zakonu. Wybrała zgromadzenie sióstr salezjanek w Pogrzebieniu koło Raciborza. Rodzicom jednak o swojej decyzji powiedziała dopiero dwa tygodnie przed wyjazdem do zakonu. - Mama rozpaczała. Bo to decyzja na całe życie. I bardzo odpowiedzialna. Ale potem była ze mnie dumna. A ja po latach wiem, że mój wybór był słuszny - mówi siostra Helena. Jak długo potrwa jej misja w Afryce, nie wie. Właśnie się dowiedziała, że ma jechać do Etiopii.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny