Tomasz Kudaszewicz interesował się lotnictwem prawie od zawsze. Zaczynał od sklejania modeli samolotów, dzięki czemu nabył fachową wiedzę. Teraz jest mistrzem świata w motoparalotniarstwie, sporcie nie tak popularnym jak piłka nożna, ale dającym z pewnością wiele wspaniałych przeżyć.
- Lotnictwo nie jest w Polsce jeszcze tak zauważalne jak w innych w Europie Zachodniej. Myślę jednak, że to się zmieni. Ludzie są coraz bardziej otwarci na nowe sporty ekstremalne i wcześniej, czy później odkryją na czym to polega - przekonuje Tomasz Kudaszewicz.
Białostoczanin ma na swoim koncie wiele sukcesów, wśród których największym jest wywalczenie tytułu mistrza świata w Czechach w 2009 roku. Prymat w kraju potwierdził całkiem niedawno, bo dwa miesiące temu, na zawodach rozegranych w Masłowie koło Kielc.
- Teraz do kolekcji brakuje mi już tylko medalu Olimpiady Lotniczej, rozgrywanej co cztery lata. Rok temu w Turynie byłem bardzo blisko podium, lecz na przeszkodzie stanęła kontuzja. Latałem z ręką w gipsie i ostatecznie zakończyłem zmagania na siódmym miejscu, z niewielką stratą do rywali - opowiada białostocki motoparalotniarz.
37-letni sportowiec udowadnia, że sukcesy na arenie międzynarodowej można święcić bez względu na wiek. Obecnie jest reprezentantem Aeroklubu Polskiego, co oznacza, że jest w kadrze naszego kraju. Na co dzień jest członkiem Towarzystwa Lotniczego w Białymstoku.
- Rozwój zawdzięczam trenerowi Adamowi Paskowi oraz Maćkowi Zaczeniukowi i Sławkowi Turczewskiemu. To bardzo dobrzy fachowcy, od których można wiele się nauczyć - twierdzi Tomasz Kudaszewicz.
Nie byłoby jednak medali i tytułów, gdyby nie predyspozycje samego zawodnika. W tak trudnej dziedzinie sportu, największą rolę odgrywają zmysł przestrzenny, przydatny w konkurencjach nawigacyjnych, odporność na stres i choroby lokomocyjne oraz przede wszystkim odwaga.
- To prawda, spotykam się z wyrazami uznania i słyszę często od znajomych, że oni by do takiej motolotni nie weszli. Zapewniam jednak, że jest to całkiem bezpieczne, choć bywają oczywiście sytuacje trudne i dość ekstremalne - tłumaczy białostoczanin.
Zakłócenia lotu paralotnią to przede wszystkim turbulencje, które występują w powietrzu. Bywa, że maszyna spada w dół kilka metrów, podobnie jak samoloty, które wkraczają w taką strefę. Dla doświadczonego paralotniarza to jednak nie problem. Dużo bardziej niebezpieczne jest zderzenie dwóch frontów atmosferycznych, kiedy można znaleźć się w środku burzy.
- Powiem szczerze, że to jest najgorsze, co się może przytrafić w powietrzu. Motoparalotnia leci z prędkością około 60 kilometrów na godzinę i nie jest łatwo uciec od takiego zderzenia frontów. Przykładowo łatwiej ma dużo szybszy szybowiec i burza nie jest w tym wypadku tak groźna. Dlatego zwracamy szczególną uwagę na wszelkie prognozy pogody, gdyż może to się źle skończyć - wyjaśnia Tomasz Kudaszewicz.
Białostoczanin miał okazję latać w podobnych warunkach w ubiegłym roku na mistrzostwach świata w Czechach. Złoto uzyskane na tej imprezie tym bardziej budzi uznanie.
- Zawody odbywały się w górzystym terenie, dlatego narażeni byliśmy na tzw. rotor, czyli podmuch wiatru ze strony gór. Przez dwie godziny różne prądy powietrza rzucały maszyną i nieraz przyrządy, umieszczone na nogach, miałem przed oczami - wspomina białostocki sportowiec. - Wtakich warunkach ciężko się skupić na mapie - przyznaje.
Białostoczanin chętnie wraca wspomnieniami do 2007 roku, kiedy wywalczył srebrny medal mistrzostw świata w Chinach. Dwa dni przed rozpoczęciem zawodów jego sprzęt uległ awarii i wydawało się, że z tak dalekiej podróży zawodnik wróci z niczym.
- Kiedy wszyscy przygotowywali się w do startu, ja spędzałem godziny w upalnym, pozbawionym powietrza garażu. W końcu pewien Włoch o imieniu Diego pożyczył mi silnik i zażartował, że jeśli wygram to mogę go zatrzymać. Niestety, byłem tylko drugi - śmieje się Tomasz Kudaszewicz.
Paradoksalnie awarie silników w powietrzu nie są tak groźne, jak mogłoby się wydawać. Urządzenie pozbawione napędu obniża wysokość, lecz następuje to stopniowo i jest sporo czasu na znalezienie jakiegoś miejsca do bezpiecznego lądowania.
- Opadanie jest nawet dużo spokojniejsze niż na spadochronie. Szczerze mówiąc, przy lądowaniu często nawet wyłącza się silnik - przyznaje Tomasz Kudaszewicz.
Wbrew pozorom, motoparalotniarsto nie jest takie trudne. Przy odrobinie fantazji i pieniędzy każdy może spróbować swoich sił. Koszty maszyny i ekwipunku oscylują w granicach 20 tysięcy zł. Oczywiście trzeba przejść specjalistyczne szkolenie.
- Oprócz sportowej strony, to naprawdę ciekawa forma rekreacji - zachęca białostoczanin, który w wolnych chwilach lata nad miastem i podziwia Białystok z góry.
Niewykluczone, że jeszcze w tym roku spełni swoje marzenie, jakim jest przelot przez całą Polskę. Przy odrobinie szczęścia jest to możliwe, ale wiele zależy od paliwa, którego zazwyczaj wystarcza na pięć godzin lotu.
- I tutaj w grę wchodzi ekonomia, która jest jedną z konkurencji na mistrzostwach. Krótko mówiąc, chodzi o przelot jak największego dystansu zużywając jak najmniej paliwa. Wykorzystuje się siłę natury - kończy mistrz z Podlasia.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?