Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Krzywiccy - pomogli Żydom, choć groziła im śmierć

Aneta Boruch
Józef Krzywicki przyjedzie do Białegostoku. Tutaj, 15 czerwca odbierze przyznany rodzicom medal Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata.
Józef Krzywicki przyjedzie do Białegostoku. Tutaj, 15 czerwca odbierze przyznany rodzicom medal Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata. Fot. Anatol Chomicz
Bali się o własne dzieci, ale sumienie nie pozwoliło im odmówić. W czasie wojny Anna i Stanisław Krzywiccy ukryli w swoim gospodarstwie trzyosobową rodzinę Trachtenbergów. Za to 15 czerwca zostaną Sprawiedliwymi Wśród Narodów Świata.
Józef Krzywicki z żoną wspominają, że uratowany Leon Trachtenberg był ostatnio chory. Liczą, że w czasie spotkania w Białymstoku będzie okazja dowiedzieć
Józef Krzywicki z żoną wspominają, że uratowany Leon Trachtenberg był ostatnio chory. Liczą, że w czasie spotkania w Białymstoku będzie okazja dowiedzieć się czegoś na ten temat. Fot. Anatol Chomicz

Józef Krzywicki z żoną wspominają, że uratowany Leon Trachtenberg był ostatnio chory. Liczą, że w czasie spotkania w Białymstoku będzie okazja dowiedzieć się czegoś na ten temat.
(fot. Fot. Anatol Chomicz)

Gdy ich zobaczył, przeżegnał się i mówi: co Bóg da to będzie - co wam, to i mnie - wspomina decyzję ojca z czasów wojny Józef Krzywicki. - Rodzice bali się, mama nawet trochę biadoliła, ale jednak przechowali Trachtenbergów.

Rodzice pana Józefa, Anna i Stanisław prowadzili przed wojną gospodarstwo w Dulkowszczyźnie, pięć kilometrów od Lipska. Kupił je jeszcze dziadek. A ponieważ trzeba je było wyposażyć, Stanisław Krzywicki często jeździł na zakupy do Grodna. Po maszyny rolnicze tylko do Leona Trachtenberga.

- Kierat u niego kupił jeszcze za Polski, potem młockarnię - wspomina Józef Krzywicki. - Trachtenberg tak ojca lubił, że tylko jemu pozwalał chodzić po magazynie, nikomu innemu.

Ucieczka

Gdy zaczęła się wojna, Grodno zostało odcięte. Na początku mieszkańcy Lipska i okolic nie mieli żadnej łączności z miastem, ale potem Niemcy pozwolili tam jeździć. Stanisław Krzywicki często woził więc żywność różnym znajomym.

Czasem kilka razy w tygodniu. W dnie wozu zrobił podwójną deskę i tam wkładał jedzenie: chleb, mięso, ziemniaki, masło, sery.

W czasie tych wypraw bywało, i strasznie, i śmiesznie.
- Ojciec miał takiego gniadego konia, który mu podczas tych wypraw wróżył - wspomina śmiejąc się Józef Krzywicki.

Na drodze do Grodna był most, na którym zawsze stali Niemcy. Czasem przeszukiwali przejeżdżające furmanki, a czasem nie. W pewnym miejscu szosa prowadziła pod górkę. - Jeżeli koń w tym miejscu parsknął, to było wiadomo, że coś złego dalej go czeka. A jeżeli nie - można jechać - pamięta pan Józef.
Przesąd przesądem, ale któregoś dnia Krzywicki załadował furę jedzeniem i pojechał. Koń parsknął. Zawrócił do domu i rozładował wóz. Pojechał z powrotem. I widzi, że przeszukują wszystkich. Jego wóz też przetrząsnęli. Ale nic nie znaleźli i puścili. I tak wiele razy było.

Potem Niemcy zamknęli grodzieńskich Żydów w getcie. Ale tam można było jakoś się dostać, dawał chabor dać strażnikom i udawało się porozmawiać z tymi, którzy tam się znaleźli. Ojciec w ten sposób spotykał się z Trachtenbergami dłuższy czas.

Oni siedzieli w getcie razem z dziećmi. Mieli trzech synów. Jeden, żonaty już był w poznańskiem. Z rodzicami zostało dwóch. I Niemcy zabrali tych chłopców, załadowali w pociąg razem z innymi i powieźli. Prawdopodobnie do Majdanka, ale zdołali uciec.

Jak potem opowiadali, zrobili to pod wieczór. Słońce pięknie zachodziło. Pociąg w pewnym momencie jechał pod górkę, a na horyzoncie był lasek. Pociąg zwolnił, wtedy chłopcy wyskoczyli przez okno i zaczęli biec do tego lasku. Niestety, średniego zabili, ale najmłodszy uciekł. I wrócił do rodziców do Grodna. Opowiedział, że wieźli ich na stracenie. Postanowili zniknąć. Przekupili strażników.

Chodziłem z wiaderkiem tylko rano i w nocy

Pan Józef pamięta, że to było wiosną 1943 roku. Akurat urodził się młodszy brat pana Józefa. Krzywiccy zrobili chrzciny.

Rano ojciec pana Józefa wstał i poszedł do koni. Wchodzi do stajni, a tu przed nim trzy osoby padają na kolana i: Krzywicki, ratuj nas!
Trachtenbergowie uciekli z Grodna w piątek, do Krzywickich szli dwa dni. Przeważnie nocami.

W niedzielę nad ranem doszli do Rygałówki, zaszli do jednego z gospodarstw. Okazało się, że przypadkowo mieszkał tam kuzyn Krzywickich. Ten wieczorem przyprowadził ich do gospodarzy, do Dulkowszczyzny. Ale tu zobaczyli, że dużo ludzi jest w domu, śpiewają. Bali się wejść. Kuzyn zamknął ich więc w stajni.
Rano, gdy Stanisław Krzywicki ich zobaczył, w pierwszej chwili nie wiedział, co robić. Miał czwórkę dzieci. Bał się o nie. - Sumienie nie pozwoliło odmówić. Przecież to są ludzie - mówi pan Józef.

Krzywicki postanowił, że przechowa Trachtenbergów. No ale, gdzie tu ich ukryć? Trzeba i mieszkanie dać, i nakarmić.

Gospodarstwo Krzywickich leżało przy szosie z Augustowa do Grodna. Stanisław zdecydował, że ukryje Trochtenbergów w budynku, w którym stały krowy i zrobi im schowek.

Latem było pół biedy, zimą gorzej. Nie mieli ze sobą ciepłych ubrań, więc trzeba im było je dać: kożuchy, pierzyny, kołdry. Gdy się ściemniało, Trachtenbergowie przychodzili do domu, posiedzieli ze wszystkimi, ogrzali się, porozmawiali. Jeden zawsze wtedy stał na czatach.

Pan Józef miał wtedy osiem lat. Wiedział, co się dzieje. Rodzice powiedzieli mu, że to są Żydzi, Niemcy chcą ich pozabijać i my musimy ich strzec. Ale Niemcy mogą przyjechać. Dlatego, jak w pobliżu obory ktoś będzie się szwendał, to ma powiedzieć. A jak dzieci przyjdą do bawić się do niego, to ma nie pozwalać w tamtym miejscu.

- U nas wszystko było umówione. Ja miałem obserwować, czy nikt nie idzie.
No i nakarmić trzeba było codziennie.

- Do karmienia wyznaczony byłem ja - wspomina pan Józef. - Chodziło o to, żeby nie było podejrzenia, że ktoś dorosły za często się w tym miejscu kręci. Zrobili mi specjalne wiaderko, trochę takie poprzyginane, żeby wyglądało na stare. Do środka wstawiało się rondelek z zupą czy czymś innym. I ja, niby, że dla prosiaka niosę. Przeważnie nosiłem im rano śniadanie, a wieczorem kolację.

Z tym karmieniem był problem. Teraz to wszystko można kupić, ale wtedy trzeba było zdobyć. Warzywa, jak to na wiosce, zawsze były, mięso też. Mąki za świecą szukać. Młyny pozamykane.

Słomiane ramki i wieprzek

Trachtenbergowie spędzili w kryjówce u Krzywickich prawie rok. Dla zabicia czasu pletli tam ramki do zdjęć ze słomy i inne przedmioty, ale nic się z tych rzeczy nie zachowało.

Obie rodziny dużo razem przeszły.
- Żeby oni tam nie byli schowani, to tata by nie żył - wspomina pan Józef.

W sąsiedztwie mieszkał pewien człowiek - robić nie lubił, za to pić - bardzo. Pewnego dnia, gdy Krzywicki wprowadzał konie do stajni, ten sąsiad ukrył się za słupkiem i chciał go zastrzelić. Trachtenberg akurat siedział naprzeciwko na górze. Patrzy, że ten sąsiad już mierzy do Krzywickiego! Trachtenberg skoczył prosto na niego z belki, obalił, zabrał mu pistolet. Wredny sąsiad jednak do Niemców nie poszedł, nie doniósł.

W tym czasie, gdy Trachtenbergowie ukrywali się u Krzywickich, Niemcy trzy razy robili rewizję w gospodarstwie. Ale uciekinierów nie znaleźli.

Raz pojawili się z powodu nafty. Ojciec przywiózł z Godna całą beczkę do lampy. Schował w stajni. Znajomy z sąsiedniej wioski poprosił, żeby mu trochę sprzedać. No i Krzywicki sprzedał. Ktoś to podpatrzył i zakablował. Przyszli Niemcy i dalej chlew przetrząsać. Nie znaleźli ani nafty, ani Żydów. Choć już słomę zaczęli zrzucać z góry, i to w tym miejscu, gdzie siedzieli Żydzi. Niemcy stwierdzili: nie, cholera, tu nic nie ma, tu słoma nie była ruszana. I zostawili oborę w spokoju.

Innym razem poszło o mięso. Ojciec miał pozwolenie na ubicie jednego wieprza. Zabił dwa. Niemcy poszli do piwnicy, otworzyli beczki, a tu dwa ogony. Pytają, skąd dwa ogony? To ojciec na to, że jeden to jeszcze ze starego wieprza. Potem na zebraniu sołtysów ten Niemiec mówi: Wy Polacy to cwani. W Dulkowszczyźnie człowiek zabił wieprza, a ten dwa chwosty miał.

Aż nadszedł czerwiec 1944 roku. Sowieci gnali Niemców ze Wschodu. W Dulkowszczyźnie słychać już było wystrzały spod Grodna. Wtedy Krzywicki posadził na furę całą swoją rodzinę i powiózł do Chorużowiec, do siostry. Ale sam wrócił do domu, bo zostali Trachtenbergowie.

Gdy front się zbliżył, trzeba było w końcu uciekać wszystkim. Więc i ukrywających się Żydów przeprowadził do Chorużowiec. Tam była piwnica ogromna, pół wsi w niej się schowało.

- W tym tłoku ich nie widziałem - przypomina Józef Krzywicki. - A może oni w bunkrze na posesji siedzieli?

Tu wszystkich zastało wyzwolenie.

Tata wyszedł z piwnicy i zaczął szukać: gdzie są ci nasi Żydzi. Pytał wszystkich naokoło, ale słyszał: nie, tu ich nie ma. Zaginęli. I tak się w tamtym momencie skończyło.

Po sześciu czy siedmiu latach jakiś mężczyzna przyniósł do Krzywickich karteczkę - Trachtenbergowie są w Białymstoku. Podali adres, żeby tata się zgłosił. Ale wtedy ciągle partyzantka chodziła, co drugą noc: dawaj kontrybucję. No i nie pojechał.

Józef Krzywicki skończył szkołę, poszedł do wojska.

- 26 czerwca 1957 roku zwolnili mnie i jechałem do domu - pamięta dokładnie Krzywicki. - Wysiadłem z autobusu, a ojciec mówi: wiesz jaka niespodzianka. Nasi Żydzi list przysłali. A wiesz gdzie są? W Ameryce.

Potem wiadomości z Ameryki zaczęły przychodzić do regularnie, co miesiąc. - Pisali, że powodzi się im dobrze i żebyśmy napisali, co nam potrzeba, to przyślą. Myśleliśmy, myśleliśmy i wreszcie napisaliśmy, że dobra brzytwa jest potrzebna i maszynka do strzyżenia. Przysłali. Maszynka chodziła gdzieś po ludziach i nie wróciła, a brzytwę jeszcze mam. Chowam na pamiątkę.

Niedawno kontakt trochę się urwał. Dowiedzieli się, że Leon Trachtenberg leży obłożnie chory.

Wnuk Krzywickich coś w internecie po angielsku znalazł - o dziadku było tam wspomniane, i napisane: Dulkowszczyzna. Wreszcie zadzwoniła pani z ambasady Izraela, że Anna i Stanisław Krzywiccy zostaną odznaczeni medalem Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata. To najwyższe izraelskie odznaczenie przyznawane obcokrajowcom przez Instytut Yad Vashem w Jerozolimie. Pan Józef odbierze je 15 czerwca w Białymstoku podczas Festiwalu Kultury Żydowskiej "Zachor - kolor i dźwięk".

- Podczas koncertu galowego w filharmonii - mówi Lucy Lisowska, przedstawicielka gminy żydowskiej w Białymstoku. - Po raz drugi spotka nas taki zaszczyt, bo dwa lata temu, w czasie pierwszej edycji festiwalu medal otrzymali Czesław Dworzańczyk i Czesław Żalek.

Anna i Stanisław Krzywiccy rozmawiali czasem o Trachtenbergach, cieszyli się, że udało się ich uratować. Ale ani oni, ani pan Józef nie chcą używać wielkich słów.

- Nikt do bohaterstwa się nie pisze - mówi Józef Krzywicki. - Rodzice zawsze powtarzali, że spełnili tylko swój chrześcijański obowiązek.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny