Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Trójka szkolna: nauczyciel, rodzic i milicjant na ulicach Białegostoku

Alicja Zielińska
1948 rok. Nasza druga klasa gimnazjum handlowego, jeszcze przy ul. Żółtej.
1948 rok. Nasza druga klasa gimnazjum handlowego, jeszcze przy ul. Żółtej. Fot. ze zbiorów Pana Waldemara Szlisermana
Wieczorem młodzież nie miała wstępu do restauracji, a o dobre zachowanie na ulicach dbały trójki szkolne. Składały się z nauczyciela, jednego z rodziców i milicjanta.

Mieli oni prawo legitymować uczniów, pilnować, czy nikt nie pali papierosów, czy nie daj Boże pije piwo lub wódkę. Groziło za to wyrzucenie ze szkoły - wspomina Waldemar Szliserman.

W 1947 roku skończyłem siedmioletnią szkołę powszechną. Postanowiłem dalej uczyć się w Gimnazjum Handlowym. Egzamin wstępny zdałem celująco i zostałem przyjęty do pierwszej klasy - opowiada pan Waldemar.

Po wojnie szkoła handlowa w Białymstoku mieściła się w starym, zniszczonym budynku na rogu ul. Żółtej i św. Rocha. Było tam ciasno i niewygodnie, ale po jakimś czasie przenieśliśmy się na ul. Warszawską, gdzie teraz jest uniwersytet.

Warunki do nauki znacznie się poprawiły i tam również znajdowało się liceum handlowe.

Moja klasa gimnazjalna była nad filarami. Zawsze kiedy tamtędy idę, to spoglądam na ten budynek z sentymentem.

Mieszkałem na Bojarach. Z domu do szkoły miałem około 6 km. Po wojnie komunikacji w mieście nie było. Poruszały się tylko wojskowe samochody ciężarowe z demobilu i to po głównych ulicach. Były one bardzo przepełnione i jeździli nimi tylko wytrwali i silni.

My młodzi chodziliśmy wszędzie pieszo. Zbierała się nas paczka dziewcząt i chłopców z osiedla i szliśmy. Zawsze było wesoło.

W drodze do szkoły mijaliśmy ruiny spalonego przez Niemców hotelu Ritz. Okna świeciły pustką, bez ram i szyb, wewnątrz pomiędzy piętrami sterczały potężne stalowe belki. Jako punkt honoru, a i z chęci zaimponowania naszym dziewczynom z Bojar, uważaliśmy za konieczne pospacerować sobie po tych belkach na wysokości drugiego piętra. Oczywiście był to szczyt nierozwagi, ale cóż mieliśmy wtedy po 17 lat i trzymały się nas różne głupoty.

Dyrektorem szkoły w tych latach był Józef Humeńczyk, repatriant z Kresów. Klas pierwszych było trzy. Pamiętam taki epizod. Polonistka prof. Sztobrynowa (zamiłowana w literaturze starożytnego Rzymu i Grecji) na pierwszej lekcji chciała się zorientować w poziomie wiedzy swoich uczniów. Pytała więc nas po kolei, jakie czytaliśmy ostatnio książki. Padały różne tytuły. Kolega Mikłaszewicz, nazywany Mikła, powiedział, że przeczytał "Kocią mamę", czym wzbudził wesołość wszystkich, pani profesor również. I od tego dnia zyskał przezwisko Kocia mama.

Naszym wychowawcą był pan Józef Wojtulewski, wspaniały człowiek i pedagog, ogromny przyjaciel młodzieży. Bardzo się starał, abyśmy się rozwijali kulturalnie, uczył nas dobrych manier, zasad zachowania, na specjalnych lekcjach wychowawczych, a czasem i we własnym domu. Jak się zachowywać przy stole, w teatrze, wobec koleżanek. Obowiązkowo chodziliśmy z panią Sztobrynową do nowo otwartego teatru na wszystkie premiery.

Uczyliśmy się księgowości, arytmetyki handlowej, korespondencji biurowej, pisania na maszynie, reklamy, prawa a także stenografii, czyli szybkiego zapisywania dyktowanych tekstów. Były to umowne znaki, kropki, kreski pionowe i ukośne, kółeczka, które zastępowały litery, sylaby, a nawet całe wyrazy.

Następnie cały ten stenogram należało szybko przepisać na maszynie. Mnie najbardziej się podobał przedmiot towaroznawstwa, którego uczył pan Sienkiewicz, wielki humorysta. Wszyscy go lubili.

Na zajęciach z reklamy robiliśmy plakaty, wystawy sklepowe, ćwiczyliśmy kaligrafię i różne wzory pisma drukowanego. A w ramach praktyki chodziliśmy do sklepów dekorować tam okna wystawowe.

Najbliższym moim kolegą był Frydek Sorko, siedziałem z nim w jednej ławce. Przyjaźniłem się też ze Stasiem Gierdo, Jurkiem Bolszo, Antosiem Woźniakiem. Fajne były też dziewczyny z naszej klasy.

Po szkole zbieraliśmy się latem na podwórkach i ganeczkach przed domem i urządzaliśmy koncerty. Najczęściej takie spotkania odbywały się u państwa Malinowskich, Gienek grał na harmonii, a Marian Lewandowski na akordeonie. Nasze koncerty słuchali z przyjemnością sąsiedzi.

W tamtych czasach wszyscy uczniowie chodzili obowiązkowo w czapkach, każda szkoła miała inne nakrycie głowy. Po Czapki odróżniały młodzież uczącą się od pracującej. Gimnazjaliści z naszej szkoły nosili okrągłe czapki aksamitne z zielonym denkiem i otokiem biało-zielonym, natomiast licealiści mieli czapki z denkiem szarym - po studniówce dziewczęta haftowały chłopakom na czapkach różne wzory, najczęściej podkowę na szczęście przed zbliżającą się maturą.

Ogólniaki nosiły granatowe maciejówki, mechaniak brązowe czapki okrągłe, a budowlanka szare.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny