Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kiedy rezerwa szła do cywila. Pamiątkowe chusty w Muzeum Wojska Polskiego.

Aneta Boruch
Każda chusta jest jedyna i niepowtarzalna, bo każdy żołnierz starał się namalować na niej coś innego - mówi Jerzy Mrówczyński.
Każda chusta jest jedyna i niepowtarzalna, bo każdy żołnierz starał się namalować na niej coś innego - mówi Jerzy Mrówczyński. Fot. Wojciech Wojtkielewicz
Dawni żołnierze odkurzają swoje pamiątkowe chusty i niosą je do Muzeum Wojska w Białymstoku. Nie wszystkie robiono z prześcieradeł. Są tacy, co na chustę pocięli nawet spadochron.

Przez dziesiątki lat nie mógł się bez niej obyć żaden rezerwista, opuszczający szeregi jednostki wojskowej. Mniejsza lub większa, malowana, haftowana, wykończona frędzlami i pomponami.

Chusta rezerwisty obwieszczała światu, że ten oto szczęściarz ma już wojsko za sobą.

Demonstracja wolności

- Chusta to była demonstracja wolności, pokazanie, że żegnam służbę i dyscyplinę wojskową - mówi białostoczanin Jerzy Mrówczyński, który służbę wojskową pełnił w 6. Pomorskiej Dywizji Powietrzno-Desantowej. - Wychodząc na wolność człowiek po prostu ponownie się rodził.

Mrówczyński służył w Krakowie w latach 1978-80. I wspomina, że za jego czasów chusty były skromniejsze niż ostatnio. Zaczynało się je robić mniej więcej na trzy miesiące przed wyjściem, a dokładnie na 150 dni przed końcem służby, kiedy żołnierz odcinał pierwszy centymetr w metrze.

- Gdy przyszedłem do wojska to rozeszło się po jednostce, że ja bardzo ładnie rysuję i maluję, no i rezerwa poprosiła mnie, żebym im malował te metry - wspomina Mrówczyński. - I miałem przez to fory. Ale chust zrobiłem tylko kilka, bo właściwie każdy żołnierz powinien ją sobie zrobić sam. U nas w jednostce każdy stawiał sobie za punkt honoru, żeby zrobić chustę samemu, wyjść w niej przez bramę i rzucić jeden grosz za siebie.

Na chusty znikło z wojskowych magazynów niejedno prześcieradło czy trójkątna chusta opatrunkowa.

- Moja zrobiona jest z oryginalnego spadochronu, który też został wybrakowany - śmieje się Mrówczyński. - To prawdziwe spadochronowe płótno. Na naszą rezerwę jeden wystarczył, a czterdziestu nas wtedy wychodziło.

Chusta Mrówczyńskiego jest stosunkowo niewielka, ale dość nietypowa, bo malowana dwustronnie. Wykonał ją kredkami. Rysunek trzymał się dobrze, bo najpierw kredkę trzeba było poślinić.

- A potem rysunek utrwalało się octem, żeby kredki nie spłynęły - wspomina Dariusz Jelski, który służył w latach 90-92 w kompanii specjalnej, kolejno w Tczewie, Gdyni i Kołobrzegu. - Pompony robiliśmy sami z włóczki.

Na jednej stronie chusty Mrówczyńskiego znalazł się spadochroniarz, nazwa miejscowości w której odbywało się służbę i lata, czyli Kraków 78-80. A na dole wielki napis: rezerwa. Na chuście nie podał numeru jednostki, co dość często robili inni rezerwiści.

- Bo nasza była dość elitarna i wpajano nam, że wszystko co nas dotyczy jest tajne.

Z tyłu widnieje kolorowy, maskujący spadochron i dwa emblematy macierzystej jednostki. Jeden, fioletowy, w którym chodziło się w jednostce i bordowy, na mundurze wyjściowym.

Jelski na swojej umieścił płetwonurka i "gapę", czyli odznakę skoczka spadochronowego. A do tego obowiązkowo musiał być herb miasta, w którym się służyło i herb tego, z którego się pochodzi. Motywy wymyślił sam, ale przyznaje, że dał rysunki do zrobienia koleżance, bo nie ma zdolności plastycznych.

Przed opuszczeniem jednostki koledzy z kompanii wpisali na chuście swoje adresy, żeby była pamiątka, i by można było później się odwiedzać.

- Znam nawet taki przypadek, że chłopak wybrał się do kumpla z wojska i skończyło się tak, że ożenił się z jego siostrą - wspomina dawne czasy Jelski. - Ja sam po trzech latach od wyjścia z wojska wybrałem się do kumpla w Warszawie. Ale ponieważ wtedy nie było jeszcze telefonów komórkowych ani portali typu Nasza Klasa, to z czasem większość tych znajomości urwała się.

Melduję i wychodzę

Chusty były w jednostkach tolerowane, ale półoficjalnie. Kadra oficerska tego nie lubiła, bo powstawały trochę jakby jej na złość. Żołnierz robiąc chustę czekał na radosny moment, kiedy w końcu nie będzie musiał nikogo słuchać.

- U nas wstawaliśmy po obiedzie i na stołówce meldowaliśmy, ile jeszcze czasu zostało do końca - wspomina Mrówczyński. - To było poważne przewinienie, za które dostawało się karę.

A już po opuszczeniu jednostki chusta na ramionach rezerwisty zwracała szczególną uwagę Wojskowej Służby Wewnętrznej, późniejszej żandarmerii wojskowej. Z powodu chust dość często żołnierze zwalniani do rezerwy byli nawet zatrzymywani przez patrole.

Jelski przypomina sobie, że w jego czasach rezerwistów nie wypuszczano z jednostki o jednej godzinie, tylko w mniejszych grupach, w godzinach odjazdu pociągów.

- A w pociągu to już było różnie - przyznaje Jelski. - Jak zebrało się więcej chłopaków, to było trochę tego szaleństwa.

Kawałek życia

Moda na chusty skończyła się wraz z obowiązkowym poborem do wojska. Ale ta tradycja nie poszła w zapomnienie.

Teraz chusty rezerwistów chce u siebie pokazać białostockie Muzeum Wojska Polskiego.

W ramach majowej Nocy Muzeów planuje specjalną wystawę "Do cywila marsz!". Muzeum poprosiło dawnych żołnierzy, by wypożyczyli cenne pamiątki.

Ci chętnie przynoszą i nadsyłają chusty, z którymi wiąże się tyle wspomnień.
Mrówczyński nawet nie wiedział, że chustę jeszcze ma, myślał, że już dawno przepadła. Ale okazało się, że przechowała ją córka. Choć dość mocno nadgryzł ją ząb czasu. Bo jednak 30 lat swoje robi.

- Mam do niej sentyment - mówi Dariusz Jelski. - To jednak było półtora roku wyjęte z życiorysu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny