Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tradycje, zwyczaje i zabobony bożonarodzeniowe

Adam Czesław Dobroński [email protected]
fot. sxc.hu
Szlachcianka gotując barszcz na wigilię (wiliję, wieliję), pilnie baczyła, by nie wykipiał, bo to groziło opadami deszczu w czasie prania. Starszy wiekiem szlachetka spożywając wieczerzę wigilijną, nie kładł łyżki na stół, by go nie dopadły bóle krzyża.

Na te święta czeka się wyjątkowo tęsknie z kilku powodów. Rodziny rozproszone po świecie mają wreszcie szansę się zebrać razem, dzieci otrzymać bomb(k)owe prezenty, wojownicy odłożyć broń, a obżartuchy najeść się do woli. Większość połączy dobra nowina, bo narodził się nam Pan, Zbawiciel świata. Na Podlasiu te narodziny zostaną powtórzone za dwa tygodnie, ale to radość i dla katolików, bo co dwa święta, to nie jedno. Jest, moim zdaniem, jeszcze jeden walor świąt Bożego Narodzenia w wydaniu białostockim. Chyba jednak bardziej teoretyczny niż realny i do tego wątku powrócę.

Tradycje Wschodu

W porze wszelakich świąt łatwiej można dostrzec, skąd przyszliśmy, jakie tradycje składają się na tożsamość naszych domów rodzinnych. Niestety, odchodzą do historii klimaty wschodnie - kresowe. A tam i Boże Narodzenie miało swe niepowtarzalne uroki. Ze szczerą prostotą potrafiono cieszyć się oczekiwaniem na święta, a potem Godami. Już w XVI wieku znano na Wileńszczyźnie betlejemki, czyli szopki z Dzieciątkiem. Chłopcy chodzili z nimi od chaty do chaty, śpiewali - niezupełnie bezinteresownie - kolędy, oczywiście z wileńskim zaśpiewem.

Stopniowo jednak betlejemki zastępowano gwiazdami, tak powstawały małe chodzone teatrzyki z groźnym królem Herodem, śmiesznym Żydem, przeganianą precz śmiercią. Doszedł do tego towarzystwa kozak, jako postać z innej rzeczywistości, a wraz z wolną Polską doszlusowali ułani. Długo też można opowiadać o pysznościach i wonnościach stołów znad Wilii, łałmykach (podarkach) dla każdego inakszych.

Stanisław Mianowski zanotował we wspomnieniach, że w Wigilię "odzywały się w człowieku te lepsze strony jego duszy. Atmosfera robiła się ciepła, serdeczna". Ba, sam Adam Mickiewicz (imieniny 24 grudnia) smętnie pisał w 1820 roku, kiedy to musiał pozostać w Kownie: "Potrzebuję jakiegoś obałamucenia i odurzenia, słuchania jakich rozmów, myślenia o czymś innym, gadania. Wszystko to miałem w Wilnie, a chociaż czułem zmordowanie, wszak byłem weselszy".

Gdyby tak dało się zachować w naszych tradycjach te dawnowileńskie nastroje, spolegliwość ludu Bożego, gaworzenie zamiast wykrzykiwania i przynajmniej w czas świąteczny - w ta pora - zwolnienie tempa w maratonie życia. Była też piękna tradycja świątecznych spacerów po Wilnie, z zachodzeniem do świątyń, aby obaczyć szopki. Kościołów u nas obecnie też wiele, nawet Panienka Ostrobramska z katedry (fary) prawie jak ta z Ostrej Bramy i Jezus Miłosierny jak ten z podominikańskiego Świętego Ducha, a i św. Kazimierza przecież mamy, i św. Jadwigę, i inszych świętych z kresowymi wątkami. To wysilmy się na większą oryginalność kościelnych betlejemek i zjadłszy do syta, ruszajmy na świąteczny spacer!

Bracia szlachta

Do rodów herbowych przyznaje się dziś wielu, ale poznać ich często łatwiej po pieniactwie niż po pielęgnowaniu staropolskich tradycji, w tym związanych ze świętami. Asani - to fakt - lubili celebry, biesiady, toasty. Stanisław Dworakowski, rodem z zaścianka Dworaki-Pikaty pod Sokołami, zapisał i opatrzył komentarzem zwyczaje "ludu wiejskiego na Mazowszu nad Narwią". Nasz etnograf wiedział, co pisał, używając terminu "lud" i wskazując na mazowieckie koneksje, choć był to obszar dawnego (i obecnego) województwa podlaskiego. Przez wieki Mazowszanie ubogacali ziemie leżące na wschód od Łomżyńskiego, teraz ich próbujemy przemianować na Podlasian vel Podlasiaków!

Trochę śmieszą nas tamte świąteczne wróżby i magiczne zaklęcia, mające zapewnić dobre plony w nadchodzącym roku, odpędzić myszy i wszelkie robactwo, zachęcić kury do wysiadywania jaj. "Lud nadnarwiański", niezbyt uczony, ale myślący, dopracował się bardzo szczegółowego zestawu nakazów i zakazów. Szlachcianka gotując barszcz na wigilię (wiliję, wieliję), pilnie baczyła, by nie wykipiał, bo to groziło opadami deszczu w czasie prania. Starszy wiekiem szlachetka spożywając wieczerzę wigilijną, nie kładł łyżki na stół, by go nie dopadły bóle krzyża. A panny miały liczne sposoby na określenie czasu zamążpójścia i kierunku, skąd przybędzie rajek.

Z tych wigilijnych atrybutów zostało nam sianko kładzione pod obrus, puste nakrycie na wigilijnym stole, nieparzysta ilość potraw. Nie ma już żarliwości oczekiwania na pierwszą gwiazdkę, tak bardzo rodzinnego udziału w przygotowaniach do świąt, zespolenia tego, co we własnym domu, z tym, co u sąsiadów, w obejściu, w całej przyrodzie. Na pasterkę nie jeździmy saniami i nie sypiemy ziarna w kościele. To wszystko zrozumiałe, strasznie jednak skrócił się nam czas świętowania, wszak po Wigilii następowały dwudniowe Gody, potem Święte Wieczory z "wigilią tłustą" (31 grudnia), Nowym Rokiem i tak aż po Trzech Króli z powtórką z Wigilii jako biesiadą pożegnalną dla dusz zmarłych.

Pamiętano także o późniejszych świętach: Matki Boskiej Gromnicznej (2 lutego - czas na rozebranie choinki), św. Błażeja (3 lutego - świece "błażejówki" stanowiły najlepszy ratunek na ból gardła), św. Agaty (5 lutego - święcenie soli, chleba i wody, bo "Chleb i sól świętej Agaty broni od ognia chaty"). A zwłaszcza gospodarz pamiętał również o dniu 14 lutego, czyli o św. Walentym, który odpowiednio zachęcony, miał odganiać wróble od zboża.

Bracia w wierze

Różnie bywało na górze, ale sąsiedzi ot tak, po ludzku, szanowali wzajemnie powagę świąt i obrzędy z nimi związane. Prawosławni mogli służyć przykładem, jak należy rzetelnie pościć. Wyznawcy mojżeszowi zadziwiali skrupulatnością w przestrzeganiu zasad szabasu i innych świąt, protestanci okazywali nadzwyczajną troskę o biedniejszych, chorych, cierpiących. Tatarów polskich podziwiano za przechowanie egzotycznych zwyczajów, choć od wieków pozostawali tylko w duchowej łączności z islamem. A razem to była Rzeczpospolita, państwo wielu nacji i wyznań. Prawda, że nie zawsze matka równie troskliwa o wszystkich, ale zawstydzająca inne mocarstwa i państwa Europy zakresem swobód.

W takich warunkach przenikanie kulturowe było naturalnie silne, choć nie zawsze je sobie uświadamiano. Przed laty opowiadałem w towarzystwie Żydów białostockich, jakim to przysmakiem świątecznym jest w moim rodzinnym mieście kugiel, pychota ze staropolską metryką, uszlachetniona (z żeberkami) białostocka babka. Ci grzecznie mnie wysłuchali, pokiwali głowami, byłem dumny z siebie. A potem jeden z nich z dobrotliwym uśmiechem zapytał: "Adam, a skąd taka nazwa, ten twój cymes nad cymesy, ten kugiel". Nim coś wymyśliłem, sąsiad z prawa wyjaśnił: "Kugiel to po żydowsku ziemniak. Ale - dodał przymilnie - ten twój kugiel, to on na pewno lepszy od żydowskiego, bo w naszym były tylko pipki gęsie".

Nie wiem, co zrobią nasi czcigodni hierarchowie, na ile zgodnie brzmieć będą w nadchodzące świąt dzwony kościołów i cerkwi, jakie wzajemne życzenia popłyną od ołtarzy. Wiem natomiast, że w parafii rybołowskiej, tuż przy mojej leśnej chatce, mieszka pani Lidia. Tam mogę pojechać na prawosławne Boże Narodzenie i po prostu cieszyć się wśród tej rodziny. I wciąż mam nadzieję, że posmakuję kisielu owsianego.

Święta po białostocku

Skoro tak bogate i różnorodne były tradycje bożonarodzeniowe w naszym regionie, to powinniśmy promieniować nadzwyczajną mocą w nadchodzące dni, zadziwiać mieszkańców odległych stron, przyciągać ku nam spragnionych przeżycia Godów w klimacie wręcz boskim. Niechby poczuli rodacy, jakie bogactwo dziedziczy pogranicze Korony Polskiej i Wielkiego Księstwa Litewskiego, ziem białoruskich i Prus Wschodnich, terenów nadburzańskich z rusińsko-ukraińskimi dopełnieniami, byłych zaścianków, miasteczek ze śladami Żydów. To właśnie ów wspomniany na wstępie teoretyczny walor świąt po białostocku.

A jak jest w wymiarze realnym? Tak sobie, miło i przyzwoicie, ale pospolicie. Wyróżnik szczególny stanowi wspomniana powtórka świąt wpisanych na stałe, w te same dni "starego" (prawosławnego) i "nowego" (katolickiego) kalendarza. Także wciąż liczniej niż w pozostałych regionach "mieszczanie" wyjeżdżają świętować do rodzinnych wiejskich chat.

Kraków ma konkursy szopek, warszawskie Krakowskie Przedmieście i Nowy Świat to wieczorami kraina czarów z tysiącami mrugających lampek i świetlnymi bukietami. Przyciągają turystów świąteczne imprezy w kurortach górskich, mnożą się oferty biesiadowania w zamkach, dla smakoszów dań specjalnych, amatorów niepowtarzalnych przeżyć z historią w tle, miłośników przyrody. Święta, zwłaszcza końcówka starego i początek nowego roku, to przecież wyśmienita okazja do promowania regionów. Przyznać trzeba, że w województwie podlaskim pojawiło się wiele ciekawych pomysłów owemu promowaniu służących, ale nie na czas zimowy.

A w tak zwanym międzyczasie poddajemy się bez oporu nowoczesności. I u nas z roku na rok ubywa w domach żywych choinek. Zapominamy słów kolęd, a śpiewanie ich w domach to już rzadkość, bo przecież mamy telewizory, supernagrania. Esemesowanie wypiera pisanie kartek świątecznych, a wielkie przedsięwzięcia charytatywne zwolniły nas z niesienia sąsiedzkiej pomocy. Pasterka transmitowana z Watykanu ładniej wygląda od parafialnej, a spacer świąteczny męczy, skoro ma się pod oknem samochód.

Koniec marudzenia, nie będę psuł przedświątecznych nastrojów. Pozostają wspomnienia, a i pomarzyć świątecznie można. Nawet warto!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny