Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Katastrofa Kani. Ludzie: Była mgła, a śmigłowiec leciał bez świateł (zdjęcia i wideo)

Marta Gawina
Prawdopodobna trasa lotu śmigłowca Kania straży granicznej
Prawdopodobna trasa lotu śmigłowca Kania straży granicznej Grafika: Marcin Szymaniuk
Do patroli przygranicznych jesteśmy przyzwyczajeni. Ale ten śmigłowiec leciał wyjątkowo nisko. Tuż nad dachami domów. Nagle skręcił na Białoruś. I już nie zawrócił - opowiada Andrzej Pytel ze wsi Klukowicze. Zadzwonił do pograniczników, żeby sprawdzali teren po stronie białoruskiej.

[galeria_glowna]

Było pewnie wpół do szóstej. Wyszedłem na podwórko. Mgła była ogromna. Słyszałem, jak lata helikopter. Zdziwiło mnie, że nie miał świateł. W pewnej chwili warkot silnika zamilkł - wspomina Marian Grzesiński, mieszkaniec miejscowości Klukowicze Kolonia.

Tu do granicy z Białorusią jest zaledwie kilkaset metrów. Dlatego patrole straży granicznej nikogo nie dziwią. Co jakiś czas pojawiają się śmigłowce.

- W sobotę też leciał. Pomyślałam: to niech sobie lata. Wróciłam do swoich zajęć. Do głowy mi nie przyszło, że taka tragedia będzie. Włączyłam telewizor, a tu mówią, że helikopter zaginął - mówi nam jedna z mieszkanek Klukowicz.

Potem we wsi zaczęły pojawiać się pierwsze patrole. Mundurowi rozpytywali okolicznych mieszkańców, czy nie widzieli śmigłowca. - Zaczęli przeczesywać okolicę. Metr po metrze. Widoczność była okropna. Tylko migały światła latarek. Pomagaliśmy, bo lepiej znamy teren - dodaje Andrzej Pytel.

Sam też zadzwonił do straży granicznej.

- Tam pracuje wielu moich kolegów. Mówię im: może śmigłowiec poleciał na białoruską stronę? Bo już nie zawrócił stamtąd - dodaje mężczyzna.

Poszukiwania śmigłowca trwały dziesięć godzin. Blisko 200 osób przeczesywało ponad stuhektarowy teren. Mimo nocy, gęstej mgły nikt nie myślał o przerwaniu akcji. Na początku pomagał im helikopter Nadbużańskiego Oddziału Straży Granicznej. Musiał przerwać lot ze względu na pogodę. W strażnicy w Czeremsze powstał sztab kryzysowy.

Nadzieja była do końca. Straż graniczna przez wiele godzin mówiła tylko o przerwaniu łączności z załogą śmigłowca. Nie padało słowo katastrofa.

- Cały czas szukamy żywych ludzi - mówił także Marcin Janowski, rzecznik podlaskiej straży pożarnej. - W poszukiwaniach, ze względu na pogodę, biorą udział tylko ludzie. Co dwadzieścia metrów idzie osoba z latarką. Tak, by nie tracić ze sobą kontaktu wzrokowego, by nic nie umknęło - wyjaśniał.

Do poszukiwań przyłączali się kolejni ochotnicy. Około pierwszej w nocy z jednostki straży pożarnej w Kleszczelach wyruszyły dwa wozy pełne ludzi. Ich zadaniem było przeszukanie okolicznych łąk i lasów.

W końcu pojawił się trop. To zapach paliwa, który patrol straży granicznej wyczuł tuż przy granicy. Zwrócił na to uwagę stronie białoruskiej. Sygnał potwierdził się. Na polu wśród bali ze słomą leżał wbity w ziemię helikopter.

- Na miejsce tragedii poszło sześć osób. Wśród nich lekarz i ratownik medyczny. Po stronie polskiej czekał wypakowany z karetek sprzęt do przenoszenia rannych - mówi nam jeden ze świadków katastrofy. - Długo nie wracali z miejsca wypadku. A my wierzyliśmy, że załoga śmigłowca jest ranna. Do końca.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny