Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Muszyc, Backiel, Bartnik - spółdzielnia mieszkaniowa im niestraszna. A prezes ma się wreszcie bać mieszkańców.

Fot. Wojciech Wojtkielewicz
Karierowicze, którzy chcą się wybić kosztem zwykłych ludzi. Liczą, że sami zasiądą w zarządzie – nie owija w bawełnę Andrzej Rojek, prezes Rodziny Kolejowej.
Karierowicze, którzy chcą się wybić kosztem zwykłych ludzi. Liczą, że sami zasiądą w zarządzie – nie owija w bawełnę Andrzej Rojek, prezes Rodziny Kolejowej. Fot. Wojciech Wojtkielewicz
Wiedzą lepiej od prezesów. Toczyli już wojny o śmieci, o walne zgromadzenia, powszechne uwłaszczenia lokatorów. Muszyc, Backiel i Bartnik to trzech społeczników. Chcą przewietrzyć w białostockich spółdzielniach mieszkaniowych. - Taki prezes musi wiedzieć, że jest do ruszenia - mówią.

Mówią o nas, że jesteśmy oszołomy. Ale ja wierzę, że to, co robimy, ma sens i że wcześniej czy później wygramy - uważa Paweł Backiel, członek Białostockiej Spółdzielni Mieszkaniowej i prezes Stowarzyszenia Uwłaszczeniowego. Twierdzi, że reforma skostniałego systemu jest możliwa i dlatego on nazywa oszołomami prezesów.

- Tak, taka jest prawda. To prezesi są oszołomami - powtarza.

Działaczy-spółdzielców pełną gębą jest w Białymstoku trzech: Stanisław Bartnik ze spółdzielni Słoneczny Stok, Eugeniusz Muszyc z Rodziny Kolejowej i Paweł Backiel z BSM.

Znają się na wszystkim. Toczyli już wojny o śmieci, o walne zgromadzenia zamiast przedstawicieli członków czy o powszechne uwłaszczenia lokatorów. I jeszcze wydatki - ma być oszczędniej.

Nic dziwnego, że na spotkanie z prezesami nie umawia się tylu lokatorów, co na zebranie z tymi, jak lubią o sobie mówić, społecznikami. Bywa, że na zbiórce jest nawet setka ludzi. Drugie tyle codziennie do nich dzwoni.

Ale w różnych sprawach i nie wszyscy okazują sympatie. - Jest różnie. Raz dzwonią po radę, innym razem z wyzwiskami - opowiada Stanisław Bartnik, członek rady nadzorczej w spółdzielni Słoneczny Stok.

- Tych pierwszych jest jednak więcej - podkreśla Eugeniusz Muszyc, członek rady nadzorczej Rodziny Kolejowej. - I to nas właśnie nakręca, bo widzimy, że pomagamy ludziom, a oni nas popierają.

- Karierowicze, którzy chcą się wybić kosztem zwykłych ludzi. Liczą, że sami zasiądą w zarządzie - nie owija w bawełnę Andrzej Rojek, prezes Rodziny Kolejowej. Jego zdaniem, tacy pożal się Boże działacze tylko wprowadzają niepokój i burzą wśród mieszkańców poczucie bezpieczeństwa.

- W dodatku błędnie informują - uważa prezes Rojek i opowiada, jak potem tacy skołowani lokatorzy przychodzą do spółdzielni. I tutaj trzeba im wszystko wyjaśniać i wszystko odkręcać. - Karierowicze, nie działacze - powtarza prezes.

- A Boże broń! - oburza się Eugeniusz Muszyc. - Ja prezesem? Nigdy w życiu. A od polityki to mnie wręcz odrzuca. Mam swoją pracę, koledzy mają swoją. Ja tylko czuję potrzebę, żeby działać społecznie. Nie tu, to tam. Teraz działam przy spółdzielni.

To właśnie Eugeniusz Muszyc pierwszy zaczął głośno mówić o tym, że w spółdzielniach mieszkaniowych coś nie gra.

- Kilka lat temu wybrano mnie do rady nadzorczej w Rodzinie Kolejowej - opowiada pan Eugeniusz. - Nie mogłem znieść, że wszystko kręci się tam na wazelinie, a członkowie robią tylko to, co prezes każe. Mnie wybrali ludzie. Nie mógłbym potem w domu w lustro spojrzeć, gdybym dołączył do ich przytakiwania. Musiałem się zbuntować.

Zasypywał posiedzenie pomysłami na zmiany. Najpierw była stanowcza blokada, każdy wniosek odrzucony przez zarząd. Po trochu jednak coś udaje mu się zmieniać. Na przykład zmusił spółdzielnię do rozpisania przetargu na śmieci. Tak wiercił im dziurę w brzuchu, że prezes, jak sam mówił potem: "dla świętego spokoju", przetarg rozpisał. I cena spadła. Zmniejszyła się o dwa złote za osobę.

- To dużo - uważa Muszyc. - Spółdzielnia zaoszczędzi na tym milion złotych rocznie.

- To nie zasługa Muszyca, ale walki między firmami - odpowiada Rojek. - Zresztą to jeszcze nie koniec. Już widać, że firmom oczyszczającym się to nie opłaca. Pracują poniżej kosztów. W końcu padną. Gdyby wywalczyli tańsze śmietnisko, to byłoby coś. A tak to tylko gadanie.

Cały swój wolny czas Muszyc poświęca na to, żeby tworzyć pisma i pozwy. I zasypuje nimi spółdzielnie. A jak to nie pomaga, idzie do sądu. Dlatego na opłacanie procesów przeznacza pensję, jaką otrzymuje w radzie nadzorczej.

- Wolę to zamiast oglądania telewizji - śmieje się Muszyc. - Na przykład jak wstanę rano, napiszę sobie pisemko, żeby nie tracić czasu, i tak jakoś idzie.

- Nic dobrego nie robi. Mąci ludziom w głowach - odcina się prezes Rojek. - Ja uważam, że nasza spółdzielnia świetnie funkcjonuje, żaden pan Muszyc nie jest w stanie jej zaszkodzić.

Trzem panom z osiedla nie chodzi podobno o to, żeby szkodzić spółdzielni. Domagają się swoich praw jako członkowie i robią to wyjątkowo głośno. Przeszkadza im na przykład sposób, w jaki wybiera się prezesa, cicho, za plecami i zawsze "odpowiednią" osobę. Ich zdaniem, to decyzja pracowników i rodzin pracowników, osób, które są od prezesa zależne.

- Po pierwsze, trzeba dać władzę ludziom. Niech oni decydują - mówi Muszyc. - Czego się pan prezes tak boi? Że jak wybory będą powszechne, to może się okazać, że krąg pracowników to za mało, żeby zostać wybranym?

- Prezes nie jest niezniszczalny i nie do ruszenia - dodaje Backiel. - Chodzi tylko o to, aby ludzie ich wybrali i potem ci sami ludzie mogli ich odwołać.

Ze spółdzielcami z całej Polski wymieniają się wyrokami sądowymi przez Internet. Każda wygrana jest szeroko komentowana na forach. Nawet kiedy prywatnie spotykają się na piwie w pubie, rozmawiają o tym, jakby można spółdzielczość w Białymstoku zmienić. Mają rozwiązania na wszystkie lokatorskie bolączki.

- Nam się po prostu nie podoba to, co się dzieje w spółdzielniach. Jakby zarząd stał ponad prawem. Jakby nic ich nie dotyczyło - dodaje Backiel. - To jedyna instytucja, która nie musi organizować przetargów. To jakiś absurd.

Nie poddam się

Także Stanisława Bartnika mieszkańcy wybrali do rady nadzorczej spółdzielni Słoneczny Stok.

- W mojej spółdzielni naprawdę dzieje się dużo dobrego. Ale ja chciałem jeszcze wszystko polepszyć. Przecież można jeszcze bardziej zredukować koszty - mówi Bartnik. - Ja wierzę, że spółdzielczość to powinna być misja, walka z biedą i patologią.

Więc zaczął pisać pisma, roznosić ulotki i głośno mówić o tym, co mu się nie podoba.

- Pozwali mnie za to do sądu. Powiedzieli, że działam na szkodę spółdzielni. Że przez nasze akcje ludzie przestali płacić czynsz i spółdzielnia na tym traci - opowiada Bartnik.

Ale nie zamierza rezygnować. Teraz to on pozywa do sądu swoją spółdzielnię. Bo jego zdaniem, zarząd na walne zgromadzenie wynajął zbyt małą salę, nie wszyscy się pomieścili, nie każdy mógł głosować. Sprawę przegrał, będzie się odwoływał.

- Nie poddam się. Dla mnie ta walka to obowiązek. Nie mogę się wycofać - zaznacza.

- Dla mnie pan Bartnik i jego stowarzyszenie nie jest żadną stroną. Mam na to wyrok sądu i siedem stron uzasadnienia - pokazuje orzeczenie prezes Słonecznego Stoku Jerzy Cywoniuk. - Nie będę ich działań nawet komentował.
Paweł Backiel włączył się jako ostatni z trójki.

- Spotkałem Gienia i wciągnął mnie do tej roboty - mówi Backiel. - Jestem ekonomistą, a spółdzielczość interesowała mnie już na studiach.

Backiel zaczął więc studiować ustawy i prawo spółdzielcze. A im więcej się dowiadywał, tym bardziej zaskakiwało go, jak działa ten mechanizm.

- Spółdzielniom udało się przetrwać bez żadnych zmian przemiany po 1989 roku. Nie zmieniła tego nawet nowelizacja prawa z 2007 roku - wylicza.

Stanisław Hołubowski, prezes Białostockiej Spółdzielni Mieszkaniowej, stara się być dyplomatą: - Nie chcę oceniać ich pracy. Dla mnie brakuje w niej konkretów. Ludzi w spółdzielni jest kilkadziesiąt tysięcy. Są różni. I ze wszystkimi musimy się dogadywać, z panem Backielem też.

Masowe uwłaszczenie

A teraz trójka społeczników walczy o uwłaszczenia, bo tylko do końca roku można zamienić na preferencyjnych warunkach prawo do mieszkania na własnościowe. Im zależy, żeby uwłaszczyło się jak najwięcej osób.

- Jak każdy będzie miał oddzielną własność, to będzie się też można oddzielić od spółdzielni i założyć wspólnotę. Wtedy spółdzielnia będzie musiała walczyć o mieszkańców - podkreśla Backiel.

Ale podobno to nieprawda, że spółdzielnia nie chce uwłaszczenia. - Cały czas rozpatrujemy wnioski - podkreśla prezes Hołubowski.

A prezes Rojek kwituje: - Jakoś do tej pory nikt z uwłaszczonych mieszkańców nie chce się ze spółdzielni wypisać. To, że spółdzielnia przetrwa, jest pewne. Słyszała pani, żeby jakaś upadła?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny