Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przeżyła Holokaust, szuka swoich wybawców

Adam Czesław Dobroński [email protected]
Bycie Żydem oznaczało wyrok - mówi Mira Becker. Fot. ze zbiorów IPN.
Bycie Żydem oznaczało wyrok - mówi Mira Becker. Fot. ze zbiorów IPN.
Chcę znaleźć rodzinę, która mnie uratowała w czasie wojny. To była nadzwyczajna rodzina. Pani Maria i jej syn Zynek zmarli, ale może żyją dzieci Zynka. Chcę im to wszystko opowiedzieć - zadzwoniła ze Stanów Zjednoczonych Mira Becker. Przed 70 laty mieszkała w Białymstoku, przy ul. Lipowej 19.

Halo, tu Kalifornia, czy to Białystok? I mister Dobroński? Tu mówi Mira Becker, 86 lat, prawie 87 lat, też z Białegostoku. To było nadzwyczajne miasto. Że dalej nadzwyczajne? To ja się cieszę, choć ono jest już inne, ja tam dwa razy byłam za komunistów. No, pewnie teraz jest znów inne. A czy pan pamięta Białystok przed wojną? Nie pamięta, to ja trochę opowiem, bo ja mam wielką prośbę, ja chcę znaleźć rodzinę, co mnie uratowała.

To była nadzwyczajna rodzina, nie żyje pani Maria i jej syn Zynek, co miałby 70 i więcej lat, ale może żyją dzieci Zynka. Czy pan mógłby ich znaleźć? Ja zawsze miałam dużo szczęścia...

Tak się zaczął ten niespodziewany monolog, trwał prawie dwie godziny. Mira wkrótce znów ma zadzwonić, bo przecież tyle zostało do opowiedzenia. Poprosiła też o przysłanie książek białostockich. Ma więcej czasu wolnego i ciekawości w sobie. Nikogo nie oskarża, mile brzmiał jej śmiech w słuchawce. I ma potrzebę podziękowania wszystkim, którzy byli dla niej ludźmi.

Mieszkałam przy Lipowej 19

To było dobre miejsce w Białymstoku, wylot ulicy Polnej, blisko kino Modern. Pamiętam starego Tryllinga, bogatego człowieka z fabryką, jego syn został pisarzem w Nowym Jorku. I pamiętam Felę (Felicję) Nowak, co ją zna świat.

Mój ojciec miał biznes, wziął go po swym teściu. Jeździł poza Białystok, pamiętam: Łomża, Wysokie Mazowieckie, Zambrów, skupował skóry, potem je ze wspólnikiem suszył w pokoju, gdzie bardzo śmierdziało. A jak wysuszyli, to wysyłali na Zachód.

Wspólnik z rodziną wyjechał tuż przed wojną do Ameryki. I dobrze zrobił, bo się uratował, a potem to pomógł memu bratu. To cud, że się spotkali w takim wielkim kraju, nie znając adresów. Pewnie i dlatego, że białostoczanie byli nadzwyczaj inteligentni i zaradni.

Zapomniałam nazwisk wielu znajomych, a widzę ich twarze. Z Kupfenbergami spotykaliśmy się na letniku w Ignatkach, z pięciu ich synów ocalał jeden. Z aptekarzem Aronem Kuryckim to i teraz rozmawiamy przez telefon. On jest w Londynie. Dojechał tam przez Syberię, gdzie zostawił kilka palców od ręki. W Londynie - co za sprawa - też miał aptekę. Aleksander Wasilkowski z Londynu to był syn zegarmistrza białostockiego. Alain Newodowski, urodzony w naszym mieście w 1919 roku, doszedł do profesury w Sydney. Gdzie też naszych białostoczan wiatry nie zawiały! A znajdowali się, pomagali sobie i wspominali do dni ostatnich miasto. Czy już mówiłam, że to było nadzwyczajne miasto?

Do synagogi chodziliśmy na Suraską, tylko dziadek był bardziej ortodoksyjny w wierze i miał swoje miejsce modlitw. Brat nauki brał w Gimnazjum Hebrajskim przy Sienkiewicza, mnie wysłali rodzice do Gimnazjum Druskina przy Szlacheckiej. Bardzo mnie lubiła Tamara Szumska, profesor od francuskiego.

Już z Ameryki odnalazłam ją po wojnie w Otwocku. Była bardzo głucha, więc za sto dolarów - skromnie jeszcze wtedy żyliśmy - kupiłam aparat słuchowy i wysłałam. Po trzech miesiącach wrócił list i aparat też, madame Szumska zmarła. Trzeba się spieszyć, dlatego dzwonię do pana z prośbą

W Parku Branickich jeździłam na łyżwach

Wpierw muszę jeszcze powiedzieć, że bardzo lubiłam chodzić do parku przy Pałacu Branickich. A jeszcze bardziej zimą jeździć tam na łyżwach. Moi żydowscy koledzy woleli czytać książki, mało się gimnastykowali. Na łyżwy to ja chodziłam z polskim chłopcem, tylko jego imienia już nie pamiętam. Był starszy może trzy, może cztery lata. Blond włosy, niebieskie oczy, ale ja też byłam blondynką po mamie.

Trzymaliśmy się za ręce, coś tam mówiliśmy sobie i tak tydzień w tydzień. Byłam taka szczęśliwa.

I stało się tak, że po ucieczce z wagonów - jeszcze o tym powiem - wróciłam do Białegostoku, to był już chyba początek września 1943 roku. Poszłam do parku, by się umyć, włosy poprawić. Wstydziłam się, miałam wtedy wszy, chciałam je szybko zniszczyć. A wszędzie Niemcy. Żydów już nie było, powieźli ich do Treblinki, moich kochanych rodziców też.

Szłam koło wzgórza świętego Rocha, miałam plan na ukrycie się. Idę i oczom nie wierzę, widzę chłopaka od łyżew z dwoma kolegami. Jak im powie, to już nic z mojego planu. Idę i nie oddycham. A on uśmiechnął się, zdjął czapkę - wyglądała jak studencka - i ukłonił się mnie bez słów. Pozdrowił mnie jak równą sobie. Nie miałam żadnych praw, nie powinnam żyć, iść chodnikiem. A on zdjął czapkę… To była jedna ze szczęśliwszych chwil w moim życiu. Uwierzyłam, że będzie dobrze.

Czarne zdarzenia

To może jeszcze i o złych przypadkach opowiem. Na naukę prywatną francuskiego chodziłam na ulicę Kilińskiego, do pani Cytkin. Senior uczył chyba matematyki w Gimnazjum Społecznym, miał taką charakterystyczną bródkę, jak Lenin. W ich ogrodzie rósł jaśmin. To też było nadzwyczajne, jak ten jaśmin pachniał.

Junior Cytkin pojechał do Francji i pracował w Air France. Ożenił się z dentystką z Nancy, razem doczekali się córki Michellin. Znałam ją, nadzwyczajnie miła dziewczyna. Mając siedemnaście i pół roku, zakochała się w starszym panu, został jej pierwszym mężczyzną. A potem się okazało, że ma żonę i troje dzieci. Rodzice kazali zerwać, on jednak uprosił, by ukochana pozwoliła na słowa pożegnania. To była wielka miłość. Spotkali się, padły strzały, zabił ją, potem siebie.

Ojciec Michellin wkrótce zmarł z żalu, matka wytłumaczyła sobie, że córkę zabił nie ten, co kochał, a ten, co wziął narkotyki. Taka tragedia. Nikt w Białymstoku o niej nie wiedział. Kto spisze te szczęścia i nieszczęścia mieszkańców. Oni sami już nie powiedzą, już odeszli.

Jak Niemcy założyli getto, to na początku jeszcze mieliśmy szczęście, znajomi dali naszej rodzinie pokoik do zamieszkania. Było blisko i daleko od Lipowej, tuż za murem. Dwanaście, a może piętnaście metrów powierzchni, ale jak własne. Tata pracował w fabryce niemieckiej, posiłki przyrządzała babcia. Karmiła nas, sama nie siadała do stołu. Mówiła, że już się najadła. Wkrótce zmarła. Z głodu, chciała młodszych utrzymać przy życiu. Była zawsze bardzo pracowita i silna. Mówili, że ja się w nią wdałam.

16 sierpnia 1943 roku do getta weszli Niemcy, strzelali, podpalali, sądny dzień. Pognali wszystkich żywych na pola, stąd brali do pociągów. Byłam razem z narzeczonym, dwoje młodych.

Chcieliśmy żyć, mówiło się, że koniec wojny blisko.

Ciąg dalszy nastąpi

Mira Becker zadecydowała o przerwaniu jazdy do komór śmierci. Miała więcej szczęścia od innych i odwagi, do tego szczęście do ludzi, dobry wygląd, znała kilka języków obcych. Ją rodzina przysposobiła na uratowanie się. Udało się, Mira wróciła po dwóch tygodniach do Białegostoku, tu i w pobliskiej wiosce doczekała wolności.
O tym opowiem za tydzień, a w imieniu mojej rozmówczyni proszę o poszukanie wnuków jej wybawców.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny