Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Romuald Mieczkowski: tak naprawdę zawsze był jakiś kryzys...

Aneta Boruch
Romuald Mieczkowski
Romuald Mieczkowski Fot. Archiwum
Mówimy o kryzysie, braku pieniędzy. A tyle przecież rzeczy można zrobić na zasadzie życzliwości koleżeńskiej - z Romualdem Mieczkowskim, poetą, publicystą, rozmawia Aneta Boruch.

Sylwetka

Sylwetka

Romuald Mieczkowski - (ur. 1950) - publicysta prasowy, radiowy i telewizyjny. Od 1989 roku wydaje i redaguje w Wilnie kwartalnik "Znad Wilii", pierwsze niezależne pismo polskie o rodowodzie niepodległościowym. Swoje artykuły i felietony drukował we wszystkich numerach "Znad Wilii", także pod pseudonimem Tomasz Bończa. Współzałożyciel pierwszej na Wschodzie Polskiej Galerii Artystycznej "Znad Wilii" w Wilnie (otwarta 3 maja 1995 roku). Założyciel Galerii Wileńskiej "Znad Wilii" w Warszawie (ul. Okrzei 32). Jest autorem tomików poezji: "W Ostrej Bramie"," Co bym stracił?", "Sennik wileński", "Podłoga w Celi Konrada". Został odznaczony m.in. Krzyżem Kawalerskim Orderu Zasługi Rzeczpospolitej Polskiej (1998), odznaką Zasłużony dla Kultury Polskiej (1997), nagrodą im. Zygmunta Glogera.

Obserwator: Dla Pana Wilno to gród magiczny. Dlaczego?

Romuald Mieczkowski: Gdybym to ja wiedział, dlaczego. Wyróżniam miasta, które mają swoistą tajemniczą otoczkę. Są to miasta artystów, miasta pewnej filozofii. Takich miast jest na świecie chyba niewiele. Może to być Wilno, może to być Kazimierz nad Wisłą, oczywiście Kraków. Takie miasta mają szczególną aureolę, która sprawia, że jest tam dużo tworzywa twórczego. Historia sprawia, że takie grody mają powikłane losy - tak, jak w przypadku Wilna, Lwowa czy Gdańska. Ale z tym trzeba jakoś żyć, z tych powikłanych losów też czerpać natchnienie, wybierać to, co najpiękniejsze, budować dobre sąsiedzkie relacje wśród ich mieszkańców.

Gdzie Pan się urodził? Bo kiedyś powiedział Pan, że przeżył Pan traumę wyrwania z korzeniami.

- Mam kłopot, kiedy wpisuję miejsce swego urodzenia. Bo jest ono dość abstrakcyjne... A urodziłem się kilka lat po wojnie w takiej osadzie, która znajdowała się na rubieżach Wilna - w Fabianiszkach. W moim dzieciństwie miejscowość ta wtopiła się w miasto. Natomiast życie mojej rodziny było związane z Wilnem. W paszporcie miałem, że jestem urodzony w Fabianiszkach, ale tak naprawdę to urodziłem się w szpitalu św. Jakuba w Wilnie. No i w końcu te Fabianiszki znikły, stały się dzielnicą Wilna. Na ziemi moich dziadków zbudowano bloki. Ludzie, którzy w nich mieszkają, nie wiedzą, że przed nimi była tu jakaś inna era. Dlatego jeśli chodzi o miejsce mojego urodzenia, mówię Wilno. A Fabianiszki są moim mitem, miejscem, którego nie ma, miejscem kryjówki pamięci, gdy wspominam sąsiadów, ludzi którzy tam mieszkali. I dlatego narracje, które zebrałem w swojej książce "Objazdowe kino i inne opowiadania wileńskie", to jest hołd oddany tym ludziom.

Pamiętam takie zdarzenie z czasów, gdy chodziłem do szkoły, która mieściła się w domu mojego stryjecznego dziadka. To był rok 1957 czy 1958, trudne warunki, w jednym pomieszczeniu siedziały dwie klasy. Nauczycielka, Teresa Fedorowicz, zapytała o ojczyznę. Ja powiedziałem, że Polska, bo byłem święcie przekonany, że mieszkam w Polsce. I wtedy co starsi zaczęli się śmiać, jedni mówić, że ojczyzną jest Litwa, inni - że Rosja, jeszcze mądrzejsi - że Związek Radziecki. Nauczycielka chusteczką wycierała łzy. Nie rozumiałem powodu jej płaczu. Po latach dowiedziałem się, że straciła chłopaka w AK. Nigdy nie wyszła za mąż.

Rodzice starali się mi to wyjaśnić i nie dali rady. Później przychodziły kolejne kręgi wtajemniczenia - poprzez naukę, służbę w wojsku sowieckim, podróże. A już potem wiedziałem, gdzie mieszkam. Wtedy pojawiło się wielkie marzenie, które mi towarzyszy nadal i któremu pozostałem wierny: Polska. Wiem, że to brzmi górnolotnie. Ale byłem zafascynowany nią już jako uczeń i jej świadomy.

To gdzie Pan teraz czuje, że jest u siebie: w Wilnie czy w Polsce? Gdzie jest Pana ojczyzna?

- Jestem przykładem "klasycznego rozdarcia". Wilno jest bardzo ważne, ale również ważna jest Polska. Kiedyś robiąc rozmowę z Czesławem Miłoszem, zapytałem go, na jakiej emigracji było mu najtrudniej. On się zastanowił i mówi: "A w Warszawie". Coś w tym jest. Bo emigracja to jest stan ducha. Czuję nostalgię do Litwy. Ale tęsknię i do Polski. Polska jest mi bardzo potrzebna. Nawet żałuję, że ja do tej Polski doszedłem tak późno. Moim celem, marzeniem jest, żebym był jednocześnie i obywatelem Litwy, i "normalnym Polakiem", tzn. żeby do mnie stosowano te kryteria obywatelskie z całą surowością, bez zniżki, że jestem "jakiś polonijny" w tych dwóch krajach.

A Polski wciąż się uczę nadal, poznaję wspaniałych ludzi, dzięki temu mam też ciekawy i niezmiernie bogaty materiał twórczy. Będąc w Polsce, prostuję pewne rzeczy. Bo mimo wszystko informacja o Polakach czy Litwinach nie jest pełna. Jest wiele stereotypów. Kiedy mam na przykład spotkania z młodzieżą, to czasami widzę, że otwarcie na globalizację trochę roztopiło jej zainteresowanie Wschodem. On często kojarzy się z biedą, czymś gorszym, a to niesłuszne przekonanie. Poznałem trochę świat, pracowałem nawet w Nowym Jorku w gazecie i im więcej byłem na Zachodzie, tym większy zdobywałem szacunek dla Wschodu. Jak tylko mogę, jadę na Ukrainę, tę peryferyjną, pociąga mnie zagubiona Białoruś, Rosja. Nie tylko dlatego, że tam jeszcze mogą spotkać nas pewne sytuacje nieobliczalne, nowe. Myślę, że jak Wschód rozwiąże swoje problemy i będzie się owocnie rozwijał, to będzie lepiej i dla Europy, i dla świata.

Litewski herb to Pogoń, mamy ją też w herbie Białegostoku. Jak Pan ocenia związki Białegostoku z Wilnem?

- Białystok czy Suwałki powinny mieć znacznie bliższą współpracę z Wilnem, bo to przecież regiony przygraniczne. Jak tylko dokonało się otwarcie granic, to nasze środowiskowe kontakty literackie tam się rozpoczynały. Teraz muszę jednak powiedzieć, że osobiście mam kontakt tylko z Galerią im. Sleńdzińskich, nie licząc kilku prywatnych znajomości.

To co zrobić, żeby te związki zacieśnić?

- Dziś i w Białymstoku, i w Wilnie, i w Warszawie najważniejsza jest jedna rzecz: aktywność. Mówimy o kryzysie, braku pieniędzy. Ale zgódźmy się, zawsze tych pieniędzy nam brakowało, tak naprawdę zawsze był jakiś kryzys. A tyle przecież rzeczy można zrobić na zasadzie barteru, życzliwości koleżeńskiej, choćby spotkania, pleneru. Tak działają Litwini, organizując na przykład plenery w Druskiennikach czy innych miejscowościach, na które zapraszają poetów i tłumaczy z innych krajów, a potem ukazują się książki z pokłosiem konkretnej współpracy. Chodzi o to, ażeby środowiska twórcze nie zamykały się w sobie. Wszystko jest kwestią organizacji. Trzeba się spotykać. Częściowo po to są organizowane już od 16 lat Międzynarodowe Spotkania Poetyckie "Maj nad Wilią". To przedsięwzięcie, które pokazuje, że artyści czy pisarze polscy w Wilnie też mają swoje propozycje. Przy tej okazji zapraszam w ich imieniu twórców z innych krajów. Chcemy pokazywać i niejako wypromować twórców polskich w Wilnie: poetów, ludzi teatru, muzyków, malarzy. Jak oni będą pozostawieni na pastwę siebie, to mogą się zniechęcić swą twórczością w warunkach mniejszości narodowej. Bo problem Polaków na Litwie polega na tym, żeby nie spychać ich do skansenu.

Polacy na Litwie nadal mają problemy z pisownią nazwisk czy pełnieniem funkcji publicznych. Myśli Pan, że uda się to wreszcie załatwić?

- Już sobie nieraz dawałem słowo, że w tej kwestii nie będę się wypowiadał. Bo jak patrzę na swoje wywiady sprzed lat 20, to widzę, że ten koszyk problemów wciąż nie został rozwiązany. I jeszcze wdały się nowe, jak choćby Karta Polaka. Problem z ziemią już sam się załatwił, bo ziemi zaczęło brakować i nie ma już czego zwracać. Pisownia nazwisk to sprawa spektakularna i też wciąż nie do rozwiązania - ja też mam nazwisko zniekształcone. Jak wiadomo, mimo przynależności do Unii Europejskiej i powoływania się na jej standardy i normy prawne, nie da się załatwić napisów polskich miejscowościach, zwarcie zamieszkałych przez Polaków na Wileńszczyźnie. Swoje problemy przeżywa szkolnictwo polskie - nasz pierwszy i ostatni bastion. Nasza twórczość pisarska czasami kończy się na pokoleniu moim i moich kolegów. Nie dlatego, że myśmy dzieci źle wychowali. Tylko dlatego, że młodzież niemająca możliwości pracy nie może pozwolić sobie na społeczne wydawanie czasopism czy książek. Prasa polska na Litwie pozostaje często do poziomie amatorskim, a ja bym chciał, żeby Polacy w Wilnie byli bardziej wykształceni. Inaczej mówiąc, widzę szansę zachowania polskości na Litwie w odbudowie tam elit polskich, wzroście liczby ludzi wykształconych, którzy pozostając Polakami, lojalnymi wobec państwowości litewskiej, pozostaną jej partnerami.

Czy Łatwo jest więc być w Wilnie Polakiem?

- W Wilnie Polacy stanowią 20 procent. Płacą podatki po to, żeby ich dzieci uczyły się po polsku i żeby napisy państwowe były również w ich języku. Polacy znają i szanują język litewski. Połowa absolwentów polskich szkół dostaje się po maturze na wyższe uczelnie litewskie. Dlatego myślę, że przetrwamy na Litwie. Tu są - jak to w życiu bywa - dwa punkty widzenia: pesymistyczny i optymistyczny. Z jednej strony można narzekać, z drugiej - do rozwiązania tych kwestii podchodzić po europejsku. Jestem za tym, żeby żadna krzywda nie działa się ani Litwinom w Polsce, ani Polakom na Litwie. A chcielibyśmy w Wilnie nie tylko naszą przeszłość, ale i przyszłość widzieć w wielokulturowym kontekście, z szacunkiem do naszej wspólnej spuścizny i dzisiejszych planów.

Dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny