Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Miałem przyjaciół w Afryce

Magdalena Prus [email protected] tel. 085 748 96 59
Sto osiem dni życia na zupełnie innej planecie. To przytrafiło się Konradowi. Białostocki wolontariusz wrócił właśnie z rwandyjskiego raju.
Sto osiem dni życia na zupełnie innej planecie. To przytrafiło się Konradowi. Białostocki wolontariusz wrócił właśnie z rwandyjskiego raju.
Trzy miesiące na Czarnym Lądzie zmieniły jego życie. Poznał ludzi, którzy zarabiają dolara dziennie i są szczęśliwi.

Przed wyjazdem do Rwandy Konrad założył bloga. Pisał go przez cały czas pobytu w Afryce i robi to nadal. To jeden z najczęściej odwiedzanych i komentowanych dzienników internetowych wolontariuszy, których w tym roku wysłało MSZ. Jeżeli chcesz dowiedzieć się więcej o Rwandzie i jej mieszkańcach, zajrzyj na stronę http://konradjestwrwandzie.wordpress.com

Sto osiem dni życia na zupełnie innej planecie. To przytrafiło się Konradowi. Białostocki wolontariusz wrócił właśnie z rwandyjskiego raju. - Tam ludzie nigdy się nie spieszą, a lato trwa bez końca. W Polsce przywitał go śnieg i naburmuszona pani w kiosku. Niech żyje polska rzeczywistość! - pomyślał.

Po pierwsze: ludzie są serdeczni

I Konrad pierwsze dni po powrocie do Białegostoku przeleżał pod kołdrą. Przed wyjazdem na wolontariat organizowany przez MSZ uczestnicy przechodzą najróżniejsze szkolenia. Są starannie przygotowywani na spotkanie z odmienną kulturą. Ale czy ktoś mówił, jak to będzie po powrocie? Bo jak się okazuje, szok kulturowy można przeżyć i we własnym kraju.

- Wcześniej całe moje życie spędziłem w Polsce i nic mi nie przeszkadzało - przyznaje Konrad Karpieszuk. - Oczywiście były jakieś drobiazgi, które irytowały, ale po prostu się z tym żyło. A teraz…

Trzy i pół miesiąca na Czarnym Lądzie może zmienić człowieka. I bynajmniej nie chodzi o opaleniznę.

- Tam zobaczyłem, na czym polega sens życia - mówi Konrad. - Na przykład wczoraj włączyłem telewizję. Jakiś pan przekonywał, jakie to ważne, żeby mężczyzna potrafił tańczyć. A to z perspektywy rwandyjskiej wcale nie jest ważne. Jak zresztą wiele innych rzeczy. Tu myślimy sobie - trzeba kupić iPhona, superciuch, drogi samochód i jestem supergość. A tam ludzie zarabiają dolara dziennie.

I nie czują się z tym nieszczęśliwi. Przeciwnie, mają w sobie tyle radości, że wystarcza na dzielenie się nią z innymi.

- To, czego mi teraz tak bardzo brakuje, to niesamowite relacje między ludźmi - opowiada białostoczanin. - Wszyscy są dla siebie mili, uprzejmi, szanują się nawzajem. Jak leżałem w szpitalu, Paul, kolega z Rwandy, powiedział, że gdyby on był chory, wszyscy sąsiedzi przyszliby go odwiedzić. I zapytał mnie, czy u nas też tak jest.

Po drugie: spóźnienie to nie grzech

Konrad sypie podobnymi przykładami jak z rękawa. Kiedy ktoś robi przyjęcie w domu, to naturalne, że schodzą się wszyscy, którzy akurat przechodzą obok tego domu. Bo każdy ma prawo przyjść, nawet nieznajomy.

- Rwandyjczycy wszędzie się spóźniają - kontynuuje Konrad. - Bo muszą porozmawiać z każdą napotkaną osobą, nawet mało sobie znaną. W Polsce to się nie uda, my wiecznie się spieszymy. Tam nie liczy się na przykład, że masz umówione spotkanie, możesz się spóźnić godzinę lub dwie, możesz w ogóle nie przyjść. Nic się nie stanie. Osoba, z którą jesteś umówiony, nie obrazi się.
Afryka przywodzi na myśl przede wszystkim zabójczą broń - malarię.

- Już do samolotu zabrałem spray przeciw komarom. Myślałem tylko o tym, żeby przed lądowaniem spryskać się nim jak najszybciej - opowiada Konrad. - Po wyjściu z samolotu czekał na mnie Paul, który zabrał mnie do restauracji, gdzie usiedliśmy na tarasie. A ja byłem przerażony, że jestem w krótkim rękawku, że zaraz oblecą mnie komary i złapię malarię. Co się okazało? Że tam nie ma komarów i nikt się tym nie przejmuje. Tylko Europa się trzęsie. Zrezygnowałem też ze spania pod moskitierą, jak miałem w planie. Zatem nie taki diabeł straszny.

Niestety, ten niewielki kraj, wielkością zbliżony do województwa podlaskiego, najczęściej kojarzy się ze strasznym ludobójstwem sprzed kilkunastu lat.

- Bałem się, że jest tam niebezpiecznie, w końcu jechałem w miejsce, gdzie w okrutny sposób milion ludzi wytłukło się na ulicach. A na miejscu nie mogłem uwierzyć, że w tym kraju doszło do ludobójstwa - przyznaje Konrad. - I dodaje, że czuł się tam dużo bezpieczniej niż w Białymstoku.

Przed wyjazdem Konrad pożyczył od kolegi starą komórkę, na wypadek, gdyby ktoś zaczepił go na ulicy z nożem. We wszystkich spodniach wszył sobie kieszonki, żeby ukryć pieniądze. Nigdy ich nie użył - nie było takiej potrzeby. Tam możesz zostawić telefon na stoliku przed domem i sobie gdzieś pójść, jak wrócisz, telefon będzie leżał na swoim miejscu.

- A już biały człowiek traktowany jest w Rwandzie jak król - opowiada Konrad i przytacza pewne zdarzenie. - Wybrałem się do jakiegoś urzędu (mała budka, po brzegi wypełniona przyklejonymi do siebie ciałami), gdzie miałem opłacić wizę. Kolejka ogromna, ale ja nie musiałem czekać, bo jestem muzungu, czyli biały. Strażnik przeprowadził mnie prosto do okienka, a nikt nie protestował. Mam zatem specjalne przywileje. Poczułem się jak w czasach podziału rasowego. Ale to oni sami wywyższają białych. Chcą, żebyśmy czuli się tam dobrze, mieli dobre wspomnienia z ich kraju. Na każdym kroku pomagają, pokazują drogę, nawet wysiadają z własnego autobusu, żeby doprowadzić cię na miejsce.

Po trzecie: czy biały lubi czarnego

Jeden młody Rwandyjczyk zapytał białostockiego wolontariusza, czy my też traktujemy tak czarnych w naszym kraju. Konrad nie szczędził mu prawdy i historii typu: piłkarz Olisadebe obrzucony bananami.

- Chłopak był zszokowany, myślał, że my lubimy ich tak, jak oni nas - mówi Konrad. - Oni uważają, że każdy biały jest piękny. U nas kobiety chodzą na solarium, tam mają kosmetyki wybielające. I są przeświadczeni, że wszyscy żyjemy w luksusie. A Europa wydaje się dla nich rajem.

Ale nie dajmy się zwieść. Bo biały to także ten, którego można wykiwać i naciągnąć, czyli naiwniak. W tym kraju nie jest wstyd wyciągać ręce do muzungu. Nawet ludzie z górnych warstw klanu podchodzą i proszą o pieniądze.

- Kiedy jechałem do Kigali, zabrała się ze mną spora grupa miejscowych, a tylko ja płaciłem za taksówkę - śmieje się Konrad. - U nich to niepojęte, żebyś się temu sprzeciwił jako biały. Mówią: Jesteś biały, więc musisz mieć pieniądze, dlaczego nas nie podwieziesz?

Konrad wyjechał do Rwandy, żeby uczyć podstaw komputera.

- Miałem przeszkolić 20 osób, ostatecznie nauczyłem 39, i to nie byle kogo. Byli to dyrektorzy szkół podstawowych. Szkolenia prowadził też mój rwandyjski pomocnik, więc razem wytrenowaliśmy 60 osób, a większość z nich nic nie wiedziała o komputerach.

Zadanie to tylko z pozoru wydaje się łatwe. Ale w rwandyjskich warunkach, gdzie w każdym momencie może zabraknąć prądu, nie działa Internet, a sprzęt wciąż trzeba naprawiać, przeszkolenie 60 wiecznie spóźniających się osób jest nie lada sukcesem. W dodatku gdy w języku kinyarwanda zna się tylko podstawowe zwroty, np. "Dzień dobry" lub "Jak się masz?".

Jeden wyjazd to za mało. Konradowi marzy się praca w jakiejś organizacji pomocowej.

- Ja wyjechałem, ale zostawiłem tam kilkunastu wyszkolonych nauczycieli, którzy będą teraz uczyć kolejne osoby. Może żaden nie zostanie geniuszem, ale może dzięki temu będą zarabiać więcej. Gdybym tam nie pojechał, być może nauczyliby się obsługi komputera później, a może nigdy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny