Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ciemna strona ulicy Warszawskiej

Włodzimierz Jarmolik [email protected]
Na bruku białostockim w okresie międzywojennym było wiele podobnych: krwawych morderstw, zuchwałych włamań, inteligentnych oszustw czy bezwzględnych wymuszeń.
Na bruku białostockim w okresie międzywojennym było wiele podobnych: krwawych morderstw, zuchwałych włamań, inteligentnych oszustw czy bezwzględnych wymuszeń. Fot. Wojciech Wojtkielewicz
Cztery historie ukazujące ciemną stronę ulicy Warszawskiej.

Wydana niedawno książka Andrzeja Lechowskiego o ulicy Warszawskiej to początek całego cyklu. Autor zapowiada bowiem we wstępie, że zajmie się również innymi ulicami Białegostoku. Na swoją kolej czeka już Rynek Kościuszki.
Mozolna praca nad historią budynków i placów każdej ulicy budzi uznanie. Niegdyś profesor Stanisław Herbst utrudził się wielce przy monografii stołecznej Marszałkowskiej. Ale ulica to nie tylko domy przy niej stojące, ich właściciele, jezdnia i trotuary. To trwające na niej codzienne życie. Zarówno to dzienne, jak i nocne.

Pryncypialność niegdysiejszej ulicy Warszawskiej jest oczywista. Świadczy o tym chociażby nagromadzenie przy niej licznych komend policji i urzędów śledczych, sądów, banków, szpitali i szkół. Ale jeśli sięgnąć do międzywojennej prasy, to okaże się, że na bruku tej pierwszorzędnej ulicy o mocno granatowym kolorze (liczne mundury policyjne) zdarzały się historie ciemne, a nawet ponure. Tutaj przypominamy tylko kilka z nich. Może w ten sposób obraz solidnie odfotografowanych murów i numerów Warszawskiej w pracy Andrzeja Lechowskiego będzie nieco bogatszy.

Stary generał

W połowie 1922 roku przyjechał do Białegostoku były generał carski, Polak z pochodzenia, Stanisław Stelnicki wraz z żoną Marią. On - 70-letni bohater wojen turecko-japońsko-niemieckich, ona - 30-letnia dentystka. Z Rosji wygnały ich krwawe rządy bolszewików.

Zamieszkali skromnie, w 2-pokojowym lokalu przy ul. Warszawskiej (numer, niestety, nieznany). Wiodło się im całkiem znośnie. Uratowane złote rublówki, a i praca obojga w miejscowym szpitalu (staruszek-generał był intendentem) pozwalały prowadzić nawet dom otwarty dla "białych" emigrantów z Rosji. Tutaj też się wszystko zaczęło.

W domu generała na tradycyjnym poczęstunku i wspominkach zaczął bywać młody agronom Mikołaj Akimow. Najpierw interesowały go oczywiście liczne medale i wojenne opowiadania gospodarza, a także desery gospodyni, a później tylko ta ostatnia. Choć generał długo nie zwracał uwagi na przymilnego adoratora żony, w końcu jednak przejrzał na oczy.

1 stycznia 1924 roku, kiedy Akimow przybył na Warszawską z noworocznymi życzeniami, czekała go przykra niespodzianka. Gen. Stelnicki bez zbędnych słów zastrzelił kochanka żony, a później również ją samą. Po tym wszystkim popełnił samobójstwo.

Komendant Skrętnicki, który osobiście prowadził śledztwo, znalazł na stole w pokoju generała kartkę z jednym zdaniem: "Wszystkie pozostawione rzeczy przeznaczam na pogrzeb swój i żony". Obok leżała otwarta książka N. Sokołowa "Zabójstwo rodziny carskiej".

Prima aprilis

1 kwietnia 1926 roku w Banku Polskim przy ul. Warszawskiej 10 doszło do mało zabawnego żartu. Zwłaszcza dla Pawła Wawryka, skarbnika sądu okręgowego. W asyście woźnego sądowego Gołębia odbierał on pieniądze na wypłatę dla sędziów i urzędników. Kiedy pakował do specjalnej torby woreczki z bilonem, paczki z banknotami wyłożone przez kasjera przed okienko "rozpłynęły się w powietrzu". A było tego 17 tysięcy ówczesnych złotych.

Poszukiwania w samym banku i pościg za domniemanym złodziejem ulicami miasta nic nie dały. Dopiero później wywiadowcy z urzędu śledczego ustalili obecność w tym czasie w pobliżu bankowego budynku niejakiego Judela Szmurkiewicza, zawodowego kieszonkowca z Warszawy. Ślad prowadził więc do stolicy.

Śledztwo wykazało, że Judel Szmurkiewicz przybył do Białegostoku na tzw. gościnne występy i to on właśnie dokonał zuchwałej kradzieży. Choć podejrzany złodziej usiłował nieoficjalnie proponować łapówkę rozpoznającym go agentom policji, stanął przed sądem okręgowym.

Poszkodowany w całej sprawie białostocki wymiar sprawiedliwości okazał się wyrozumiały. Zamiast 6 lat za kratkami, których domagał się prokurator, warszawski "gastroler" otrzymał "tylko" 4 lata odsiadki. W ostatnim słowie ograniczył się tylko do krótkiego: "To nie ja!". Skradzionych pieniędzy nigdy nie odnaleziono.

Wizyta u lekarza

Na ulicę Warszawską kategoryczny zakaz wstępu miały prostytutki. Nazywano je w międzywojennym Białymstoku bardzo różnie. Dziennikarze prześcigali się wręcz w wymyślaniu atrakcyjnych określeń. Były oczywiście "damy spod latarni", "córy Koryntu", "ćmy nocne", "ślicznotki", "gejsze", "florydy" czy mówiąc i pisząc ogólnie - "służba Afrodyty".

Białostockie prostytutki bywały tylko na rogu ul. Sienkiewicza i Warszawskiej, koło cukierni "Lux". Dalej nie. Chyba że któraś z nich była chwilowo służącą jakiegoś zamożnego państwa na tej ulicy albo udawała się z wizytą do ginekologa, np. Mieczysława Gruszkiewicza (Warszawska 34).

W styczniu 1929 roku, wieczorkiem, po wcześniejszym wywiadzie dokonanym przez damę lekkich obyczajów, gabinet doktora odwiedziła trójka złodziei. On sam gościł w tym czasie piętro niżej, u swojego brata, znanego adwokata białostockiego Bronisława Gruszkiewicza. Ponieważ przestępcy nie zachowali właściwej ostrożności, "skok" się nie udał. Podczas ucieczki porzucili kasetkę z biżuterią żony doktora, zwitek banknotów i rewolwer.

Mecenas Gruszkiewicz zachował się bardzo odważnie. W pościgu po ulicy Warszawskiej zatrzymał jednego z włamywaczy. Był nim Piotr Łobaczew, niepoprawny "gość" cudzych mieszkań. Trzy miesiące później "zainkasował" on swój kolejny wyrok - 1,5 roku więzienia. Oczywiście o tym, żeby bronił go przed sądem mecenas Gruszkiewicz, nie było mowy.

Trzy strzały

Na Warszawskiej 11 w okresie międzywojennym mieścił się wojewódzki urząd śledczy. Znajdowały się tutaj m.in. kartoteki przestępców z ich zdjęciami i odciskami palców. Białystok był jednym z 8 miast w Polsce prowadzących rejestrację daktyloskopijną. Agenci WUS ścigali bezwzględnie różnych opryszków, ale i sami też musieli się przed nimi strzec.

Kończył się właśnie styczniowy dzień 1934 roku. Na pół godziny przed północą starszy posterunkowy służby mundurowej WUS Ignacy Maciejewski podjął służbę wartowniczą. Zanim zamknął drzwi wejściowe do policyjnego gmachu, nastąpiły wydarzenia, których przyczyny nie rozwikłało nawet późniejsze, wnikliwe śledztwo.
W kierunku stojącego na schodach posterunkowego padły nagle trzy strzały z karabinu. Wszystkie były celne. Maciejewski zginął na miejscu. Miał 58 lat. Zostawił żonę i osierocił trójkę dzieci.

Policja białostocka postawiła sobie za punkt honoru jak najszybsze odnalezienie sprawcy mordu na swoim koledze. Skrupulatnie zbadano ślady na miejscu zbrodni, przesłuchano dokładnie nielicznych świadków. W końcu wytypowano podejrzanego. Był nim szeregowiec Jerzy Ciborowski ze stacjonującego w mieście 42. pułku piechoty, który po raz kolejny zdezerterował z koszar.

W pogoni za domniemanym, a później, jak się okazało, rzeczywistym sprawcą zbrodni, obława dotarła na stację Lewickie. Tam już wcześniej Ciborowski urządził sobie krwawą strzelaninę. W końcu został obezwładniony i dostarczony do białostockiego więzienia. Wkrótce stanął też przed doraźnym sądem wojskowym. Pomimo że przejawiał wyraźne cechy psychopaty, wyrok brzmiał: śmierć przez rozstrzelanie. Wykonano go na dziedzińcu "szarego domu" przy szosie Baranowickiej.

To tylko cztery historie ukazujące ciemniejszą stronę ulicy Warszawskiej. Na bruku białostockim w okresie międzywojennym było wiele podobnych: krwawych morderstw, zuchwałych włamań, inteligentnych oszustw czy bezwzględnych wymuszeń. Może będzie okazja jeszcze o nich przypomnieć.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny