Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kasa Chorych skończyła trzydzieści lat

Jerzy Szerszunowicz
Nie wiem, jak inni, ale ja będę grał do końca - mówi Tioskow
Nie wiem, jak inni, ale ja będę grał do końca - mówi Tioskow Fot. Bogusław F. Skok
Przede wszystkim gramy więcej koncertów - mówi Jarosław Tioskow, współzałożyciel zespołu Kasa Chorych

Koncert Kasy Chorych

Koncert Kasy Chorych

6 czerwca na placu miejskim przed Ratuszem jubileuszowy koncert Kasy Chorych. Wystąpi Kasa w aktualnym składzie i muzycy z poprzednich składów. Ponadto goście: Martyna Jakubowicz z zespołem oraz Easy Rider i inni. Jubilat zaprasza wszystkich fanów, przyjaciół Kasy i bluesa. Wstęp wolny.
Koncert upamiętni ćwierćwiecze śmierci Ryszarda "Skiby" Skibińskiego (zmarł 4 czerwca 1983 roku). Impreza odbywa się pod patronatem prezydenta miasta Białegostoku w ramach Białostockiego Roku Bluesa.

Kurier Poranny: Kasa Chorych skończyła trzydzieści lat. Jesteście jedną z najstarszych, jeżeli nie najstarszą formacją bluesową w Polsce. Staliście się legendą. Czy zrobiliście karierę?

Jarosław Tioskow, lider Kasy Chorych: Chyba nie. Kariera to szum medialny i pieniądze. Kasa Chorych nigdy nie przebiła się do telewizji, radia. Może jesteśmy legendą, ale nigdy nie byliśmy i nie jesteśmy gwiazdami. Żyjemy na całkiem przyzwoitym poziomie - na chleb starcza, a czasem i na wczesne truskawki też. Zdarza się jednak, że trafiamy na koncert gdzieś w Polsce i okazuje się, że mało kto, a może i nikt o nas nie słyszał. Ale muszę powiedzieć, że ostatnio takich sytuacji jest coraz mniej.

Wzięliście się za promocję?

- Też, ale przede wszystkim gramy więcej koncertów. Ostatni rok to średnio dwa, trzy występy tygodniowo. Idzie fama, stajemy się coraz bardziej rozpoznawalni. Do tej pory graliśmy sporadycznie.

Przez trzydzieści lat nie potrafiliście zapracować na regularne koncerty i nagle w ciągu roku wszystko odwróciło się o sto osiemdziesiąt stopni?

- Mieliśmy farta, spotkaliśmy świetnego człowieka, który został naszym menedżerem i nagle wszystko ruszyło z miejsca.

Wcześniej nie wpadliście na pomysł, żeby kogoś takiego zatrudnić?.

- Pomysł był, ale jakoś nic z tego nie wychodziło. Nagle pojawił się Tomek Karkoszka - wspaniały facet, fachowiec

.Pewnego dnia spotkaliście na swojej drodze cudotwórcę i świat stał się piękniejszy?.

- Tak łatwo to nie było. Mieliśmy wielkiego farta. Wszystko zaczęło się od spotkania z Michałem Kielakiem na początku lat 90. Nagraliśmy wspólnie płytę "Tribute to Ryszard "Skiba" Skibiński". Potem co jakiś czas spotykaliśmy się. Kiedy rozpadł się założony przez niego zespół K3 (Kielak, Karkoszka, Kulisz), Michał podpowiedział, że Tomek Karkoszka powinien zająć się Kasą Chorych. Tak to ruszyło i działa.

.Zauważyłem, że macie też nową, profesjonalnie zrobioną stronę internetową..

- To dzieło Karambola, czyli Roberta Trusiaka - wielkiego fana bluesa, przyjaciela.

.Tylko patrzeć, jak wydacie nową płytę..

- Płyta jest, świeżutka: "Kasa Chorych. Koncertowo". Nagrania w Radiu PiK w Bydgoszczy. To nie jest jakiś materiał wysiedziany w studiu, lecz całkowity żywioł. Weszliśmy, zagraliśmy koncert, a zarejestrowany materiał trafił na płytę. To jest sto procent live. Nowy skład, nowe brzmienie. Wyszedł szalony, fajny materiał.

.Co dalej?.

- Dzisiaj gramy jubileuszowy koncert - aktualna Kasa Chorych, stary skład i przyjaciele: Martyna Jakubowicz, Easy Rider. Minęło właśnie 25 lat, ćwierć wieku od śmierci Ryśka "Skiby" Skibińskiego. Pomyśleliśmy, że za rok zespołów mogłoby być więcej, za dwa lata jeszcze więcej, a z czasem powstałby nowy, letni festiwal bluesowy w Białymstoku.
.Po trzech dekadach szwendania się zaczęliście działać jak profesjonaliści. Jaki macie plan na najbliższe lata?.

- Grać jak najwięcej i najlepiej, jak się da. Szykować materiał na nową płytę. Istnieć.

.Kasa bierze kurs na kasę?.

- Gdybyśmy byli jedną z tych kapel, które są promowane w mediach, to może... Tymczasem z wyjazdu na weekend po powrocie do domu zostaje kilkaset złotych. A bywa, że wraca się z pustymi rękami i żona patrzy krzywo. Życie w Polsce jest strasznie drogie. Pieniądze rozchodzą się nie wiadomo kiedy. Zresztą ja lubię wydawać, nigdy nie nauczyłem się ciułać złotówki do złotówki. Czasami wyrabiam średnią krajową, innym razem mamy miesiąc czy dwa przestoju i robi się krucho.

.Żyjecie tylko z grania?.

- Pomysłów, co robić, kiedy się nie gra, było mnóstwo. Za każdym razem wychodziło na to, że jak nie ma koncertów, to siedzi się w domu i tyje. Zaczynają się problemy; jak nic nie robisz, to stajesz się szybko pasożytem, kamieniem u nogi dla rodziny. Zaczynają się nieporozumienia.

.Nie szukaliście innej, stałej pracy?.

- A kto nas zatrudni na trzy dni w tygodniu? Po śmierci Rysia Skibińskiego, gdy Kasa przestała grać, dorabiałem jako sprzątacz. Umyłem cały sąd, sześć pawilonów na Nowym Mieście i budynek obecnego rejonowego urzędu pracy. Pojechałem też do Niemiec, żeby zarabiać jako betoniarz zbrojarz. Wróciłem po tygodniu. Ciężka praca fizyczna wymaga treningu - nie wytrzymałem.

.Na scenie kondycja dopisuje?.

- Coraz z tym trudniej - 53 lata robią swoje. Jednak ciągle staram się być zdrowy, silny i wytrwały. Czasem coś męczy: a to ręka boli, a to kolana nie wytrzymują siedzenia w samochodzie. Takie przypadłości zawodowe muzyków i pań kasjerek.

.Wielu muzyków nie schodzi ze sceny nawet w podeszłym wieku. Bluesmani podobno nie żyją długo, ale w porównaniu z weteranami gatunku z USA jesteś jeszcze "młodzieżą"....

- A do tego mamy nad Amerykanami poważną przewagę: oni piją whisky, alkohol podbarwiany chemicznie, a my mamy czystą, znacznie zdrowszą wódkę (śmiech). No i sama muzyka, scena w jakiś niezwykły sposób mobilizują, wyzwalają energię. Przed koncertem człowiek często chodzi zmarnowany, zgięty w pół, czuje się chory i stary. Ale wychodzisz przed publiczność, bierzesz gitarę i nagle znów masz siłę, znów potrafisz, zmęczenie zanika, zapominasz, że piąty krzyżyk na karku. Grasz i jest dobrze.

.Zdarzył wam się profesjonalny menedżer, nagraliście płytę, dorobiliście się strony internetowej z prawdziwego zdarzenia - wszystko w ciągu jednego roku. Może zdarzy się kolejny cud i nie będziecie musieli martwić się o emeryturę?.

- Kiedy słoneczko tak ładnie świeci, jak ostatnio, kiedy ludziom zaczyna się w życiu układać, tak jak nam przez ten rok, to można mieć nadzieję. Myślę, że może minął już bezpowrotnie ten czas, gdy nie ma koncertów, nie ma pieniędzy, gdy trwają nieustające kłótnie w kapeli, gdy jest strasznie, samotnie i beznadziejnie.

.Było już kilka takich momentów w historii Kasy Chorych, gdy wydawało się, że jesteście o krok od zrobienia naprawdę dużej kariery - przebicia się na anteny, wydania płyty, która sprzeda się w przyzwoitym nakładzie. Nic z tego nie wyszło..

- Człowiek widzi przed sobą szansę, zaczyna żyć nadzieją, a zanim się obejrzy, wszystko wali się w gruzy. Jak to w życiu. Jednak teraz jest inaczej. Poprawiły się nasze występy. Zawsze wychodząc na scenę, czułem dreszczyk na plecach - jak pójdzie, jak zagramy. Różnie to bywało. Teraz nie mamy koncertów, których musielibyśmy się wstydzić. Znów czujemy silną potrzebę wspólnego grania. Nie walczymy już ze sobą, tylko z muzyką. Nie czekamy na mannę z nieba. Mam nadzieję, że coś się naprawdę odwróciło na lepsze, gdy mamy koncerty zaplanowane na parę miesięcy do przodu, gdy nie trzeba martwić się, jak przeżyć kolejne parę tygodni.

.Kiedy wracasz pamięcią do początków Kasy Chorych i własnego grania, to znajdujesz takie momenty, w których chciałbyś postąpić inaczej, coś zmienić?.

- Jeżeli coś mógłbym poprawiać w przeszłości, to sprawiłbym, żeby nie odszedł Rysiek Skibiński. On wszystkim się zajmował - był liderem, menedżerem. Ja po prostu grałem - nie bardzo nawet wiedziałem, kiedy i gdzie planowane są kolejne koncerty. Nigdy się takimi sprawami nie zajmowałem. Kiedy Ryśka zabrakło, próbowałem sobie jakoś poradzić z prowadzeniem Kasy Chorych. Ale wszystkie moje projekty upadły. Kapela zawiesiła działalność, wszystko oklapło. Kiedy w 1992 roku postanowiliśmy reaktywować Kasę, musiałem wszystkiego od podstaw się uczyć. Nie bardzo mi to wychodziło. Nigdy nie nadawałem się na menedżera. Teraz, kiedy pojawił się Tomek Karkoszka, mam komfortową sytuację - znów jestem zwolniony z myślenia, mogę spokojnie grać. Moim obowiązkiem jest utrzymać kondycję i zagrać dobry koncert. Resztą zajmuje się menedżer. Świetny układ.

.Mówisz jak muzyczne dinozaury: kiedy było się młodym, można było szaleć, teraz trzeba o siebie dbać, unikać wybryków, skupić się na tym, by przetrwać w dobrej formie przepisowe dziewięćdziesiąt minut na scenie..

- Dokładnie tak. Nie ma w tym nic zabawnego - granie koncertów może wydawać się majówką, gdy ma się dwadzieścia czy trzydzieści lat. Z wiekiem granie daje coraz większą przyjemność, ale coraz lepiej rozumie się, że to nie jest relaks, tylko ciężka praca. Po trzech czy czterech dniach spędzonych w samochodzie, na scenie i w hotelach człowiek bardzo sobie ceni trzydniowy weekend. Mój zaczyna się w poniedziałek. W czwartek najczęściej znów pakujemy manele i ruszamy w trasę.

.Spędzacie pół życia na koncertach, żeby jakoś związać koniec z końcem. Ile jeszcze dacie radę tak pociągnąć?.

- Nie wiem, jak inni, ale ja będę grał do końca. Nie mam innego wyjścia - nie płacę ZUS-u, żyję bez jakiegokolwiek zabezpieczenia, a odkładać na starość nie bardzo jest z czego. Muszę wytrzymać jak długo się da. Kiedy narzekam, że jestem już stary, Mirek Wiechnik, nasz perkusista, mówi mi: "Ty musisz długo żyć! Bo jak ciebie zabraknie, to co ja będę robił?!". (śmiech)

.Dziękuję za rozmowę..

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny