Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kim pan jest, panie Bondaryk?

Agnieszka Kaszuba [email protected] tel. 085 748 95 15
Kim jednak jest nowy szef Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego nikt do końca nie wie.
Kim jednak jest nowy szef Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego nikt do końca nie wie. fot. Archiwum
Półhistoryk i półprawnik. Trochę milczek o inteligenckich manierach. Delikatny, ale stanowczy, nawet zacięty.

Tak Krzysztofa Bondaryka charakteryzują jego przyjaciele.

Zawsze stał na uboczu. Nawet kiedy był szefem białostockiego Urzędu Ochrony Państwa czy wiceministrem spraw wewnętrznych. Unikał dziennikarzy, nie lubił fleszy. Wolał być raczej szarą eminencją i robić swoje. Teraz jest jednym z najważniejszych urzędników w Polsce. Dodatkowo z kontrowersyjną przeszłością.

Studenckie niepokoje

Krzysztof Bondaryk ma 48 lat. Urodził się w Sokółce, w Białymstoku skończył historię. Jego studia przypadły na czas największego politycznego niepokoju i zahaczyły o stan wojenny. 28 kwietnia 1982 Bondaryk został zatrzymany przez SB. W tym samym czasie aresztowano również innych członków NZS i Solidarności. Sprawa, którą wytoczono przed sądem garnizonowym, odbiła się echem w całej Polsce. "Sprawa studentów", bo tak popularnie nazywano proces, była w skali kraju "najliczniej" obsadzoną rozprawą sądową w okresie stanu wojennego. Na mocy amnestii z dnia 21 lipca 1983 roku jego sprawę umorzono. W tym samym roku obronił pracę magisterską. Zaczął pisać doktorat. Ale po obradach Okrągłego Stołu jego losy z pracą naukową miały już niewiele wspólnego. Wprawdzie wydał monografię o historii białostockiego NZS, ale zamiast doktorem został majorem.

Przyjaciel Brochwicz

Krzysztof Bondaryk nie ufał zbyt wielu osobom. Można jednak powiedzieć, że znany prawnik Wojciech Brochwicz - obrońca Janusza Kaczmarka, członek rady nadzorczej Biotonu Ryszarda Krauzego - był jego przyjacielem. To właśnie Brochwicz polecił Bondaryka szefowi UOP, Andrzejowi Milczanowskiemu.

To właśnie Brochwicz, będący wówczas członkiem Platformy Obywatelskiej, skontaktował Jarucką ze swym znajomym Konstantym Miodowiczem, który nagłośnił sprawę w komisji śledczej. Zarzuty okazały się nieprawdziwe. Mówiono wtedy o prowokacji służb specjalnych. Dlatego w późniejszej sprawie Bondaryk miał zeznawać jako świadek. Kiedy ujawniono szczegóły śledztwa, Bondaryk, który był wówczas w zarządzie krajowym Platformy Obywatelskiej, wycofał się ze współkierowania partią.

Brochwicz, kiedy został wiceministrem spraw wewnętrznych w rządzie Jerzego Buzka, rekomendował na takie samo stanowisko Krzysztofa Bondaryka. Razem stali się parą najbardziej zaufanych współpracowników ministra Janusza Tomaszewskiego.

Przeciek w UOP

Bondaryk został odwołany z białostockiego UOP w 1996 roku. Ówczesny szef MSWiA Zbigniew Siemiątkowski pozbawił go stanowiska za przecieki. Bondaryk miał rzekomo ujawnić prasie rozkaz szefa UOP Andrzeja Kapkowskiego o monitorowaniu sytuacji społeczno-politycznej w wielkich zakładach pracy. Niczego mu nie udowodniono, on sam zaprzeczał, by cokolwiek ujawnił. A ówczesna prasa rozpisywała się również o tym, jakoby Siemiątkowski, żeby skończyć z przeciekami, które już wtedy były w użytku, wystosował do wszystkich szefów delegatur pisma, ale każde z nich było skrycie i odmiennie oznakowane. Tak się złożyło, że pismo wysłane do Bondaryka, do Białegostoku, odnalazło się na konferencji prasowej Unii Pracy w Poznaniu. Siemiątkowski zbytnio nie zwlekał z decyzją i wyrzucił Bondaryka z UOP.

Inna wersja mówi także o tym, że Krzysztof Bondaryk, wbrew SLD-owskiemu kierownictwu ministerstwa, prowadził w celach kontrwywiadowczych rejestr osób, które miały kontakty w krajach dawnego ZSRR. Bondaryk tłumaczył wówczas, że udało się mu odtworzyć nazwiska osób, które współpracowały z KGB na terenie Białostocczyzny.

Specjalista od gromadzenia informacji

Na nową pracę Bondaryk nie musiał czekać długo. Po odejściu z białostockiego UOP "zaczepił się" w Katolickim Stowarzyszeniu "Civitas Christiana" i doradzał białostockiej radzie miejskiej. Po wyborach został doradcą ministra Janusza Pałubickiego, koordynatora służb specjalnych. Ale po dwóch tygodniach Bondaryk zrezygnował z tej posady i wybrał pracę w MSW. W ministerstwie spraw wewnętrznych czuł się jak ryba w wodzie. Podlegał mu Departament Nadzoru i Kontroli, Departament Zezwoleń i Koncesji i Krajowe Centrum Informacji Kryminalnej. Bondaryk był jego pomysłodawcą. Według jego projektu Wojskowe Służby Informacyjne, Urząd Ochrony Państwa, a także policja, straż graniczna, Główny Inspektorat Celny, Inspekcja Skarbowa miałyby przekazywać do Krajowego Centrum Informacji Kryminalnej wszelkie informacje operacyjne. Centrum, powołane 1 grudnia 1998 roku przez szefa MSWiA, miało koordynować pracę wszystkich służb zwalczających przestępczość zorganizowaną. KCIK miało stać się centrum informacji, ale także ośrodkiem podejmowania decyzji operacyjnych, z centralną bazą danych, którą mieli zarządzać superoperatorzy podlegli bezpośrednio Bondarykowi. KCIK miał decydować, kto się kim zajmuje, kto kogo rozpracowuje. Bondaryk miałby wtedy nieograniczony dostęp do informacji i duży wpływ na to, co się dzieje. Sejm odrzucił jego projekt.

To jednak nie przeszkodziło Bondarykowi w gromadzeniu informacji. W ministerstwie nikt z tego nie robił tajemnicy: Bondaryk stworzył zalążek bazy danych KCIK. Miał osobny rejestr założonych przez policję i straż graniczną podsłuchów, dane dotyczące działań operacyjnych służb.

Bondaryk przeglądał także dawne archiwa Milicji Obywatelskiej. Prasa zarzucała mu wówczas, że jako wiceminister spraw wewnętrznych dopuszczał się nadużyć przy archiwizacji dokumentów związanych z lustracją. Chodziło przede wszystkim o materiały obyczajowe z 1988 roku. MO zbierała wtedy informacje do specjalnego katalogu pod kryptonimem "Hiacynt". Znajdowały się w nim materiały na osoby o skłonnościach homoseksualnych, zwłaszcza ze środowisk demokratycznej opozycji. Po co Bondarykowi była taka wiedza, do tej pory nie wiadomo.

Po artykułach prasowych odwołania Bondaryka zażądała Unia Wolności, a ówczesny premier Jerzy Buzek zwrócił się do MSWiA o wyjaśnienie zarzutów. Gdy dostarczono mu raport, nie był z niego zadowolony. W tym czasie odwołany został szef MSWiA Tomaszewski. Zastąpił go Janusz Pałubicki, który zlikwidował zespół ds. współpracy z RIP i stanowisko zajmowane przez Bondaryka.

Dobry na agenta

Teraz Krzysztof Bondaryk rządzi w ABW. Niewykluczone, że chwilowo, bo Donald Tusk widziałby go także na stanowisku szefa CBA. Z takimi umiejętnościami do zdobywania i gromadzenia informacji byłby to kandydat idealny. Zresztą, jak żartują jego znajomi, nazwisko też ma poniekąd najlepsze w Polsce, żeby być agentem, bo jego nazwisko zaczyna się na "Bond".

Dziwi jedynie fakt, że Donalda Tuska nie niepokoją zarzuty, jakie wobec Bondaryka pojawiły się w związku z aferą w telefonii komórkowej. Z Polskiej Telefonii Cyfrowej miały wyciec tajne dokumenty. Bondaryk był wtedy m.in. pełnomocnikiem PTC ds. ochrony informacji niejawnych. W anonimowym zawiadomieniu do ABW to właśnie jego oskarżono o kopiowanie danych abonentów. Było to łatwe, bo Bondaryk odpowiadał za współpracę ze służbami m.in. przy zakładaniu podsłuchów i sprawdzaniu billingów. Śledztwo w tej sprawie trwa od 2005 roku, ale jeszcze nikomu nie przedstawiono zarzutów. Niektórzy twierdzą, że oskarżenia mogą być wysuwane przez konkurencyjnego operatora telefonii komórkowej.

Mimo tych wszystkich zarzutów Platforma Obywatelska twierdzi, że Bondaryk będzie gwarantem przejrzystości służb. Pewne jest jednak tylko to, że opozycja (zarówno PiS, jak i lewica) z uwagą będzie śledzić poczynania Bondaryka i czekać na jego potknięcia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny