- Wszystkich moich uczniów bardzo kochałam. Kiedy odeszłam na emeryturę, a widziałam dzieci idące do szkoły, to aż serce drżało mi z tęsknoty za nimi - mówi nauczycielka z Łap.
Pani Zofia Krassowska to postać niezwykła i nietuzinkowa. Odegrała ważną rolę w łapskiej oświacie. Pamięć o jej wspaniałej pracy przywołują chociażby liczne odznaczenia, ordery, legitymacje i nagrody. Uczyła kolejne pokolenia łapian.
Wychowała setki uczniów. Każdy z nich wspomina panią Zosię jako nauczycielkę z powołania, taką, której nigdzie nie można na świecie znaleźć.
- Od zawsze chciałam pracować w tym zawodzie - mówi pani Zofia. Dziś to już starsza, uśmiechnięta, pogodna, elegancka pani. Ma doskonałą, wręcz fotograficzna pamięć, dlatego można powiedzieć, że jest żywą kartą naszych łapskich dziejów.
Pierwsza nauczycielka
- W 1938 roku zaczęłam naukę w szkole podstawowej w Popławach - pani Zofia wszystko znakomicie pamięta. Pasjonującą opowieść o swej pracy, wzbogaca szczegółowymi opisami miejsc oraz postaci. Od czasu do czasu do swej opowieści dołącza jakiś niewinny żart.
- Szkoła była nowiutka. Mieściła się w pięknym budynku. Dzieci też bardzo się cieszyły, że mogą się w niej uczyć. Pamiętam moją panią, jak by to było dziś. Była młoda, ładnie ubrana. Miała na sobie modny płaszcz, eleganckie buty. Pamiętam chłopców, którzy nieśli pierwszego dnia szkoły sztandar. A ja czułam się wtedy taka ważna... - zamyśla się przez chwilę. - Potem pani oprowadziła nas po szkole. Klasa, w której się uczyliśmy była duża, piękna, a ściany były wybite sklejką. Wychowawczyni posadziła mnie w środkowym rzędzie, z Halinką, z którą do dziś się znamy - kontynuuje.
- Na szkolnych korytarzach były do ścian przybite wieszaki toczone. Stały też ławeczki. Można tam było zmieniać buty. Ja dostałam numerek trzeci. Na lekcje uczęszczałam w granatowym fartuszku. Starsza siostra wyszyła koroneczkę - tłumaczy.
Lubiła się uczyć
Pani Krassowska nigdy nie miała kłopotów z nauką. Z zapałem uczestniczyła w zajęciach. Była bardzo pilną i obowiązkową uczennicą.
I uwielbiała swą pierwszą nauczycielkę, tę, która nie tylko przekazała jej wiedzę, ale przez całe życie zawodowe była dla niej nieustającym wzorem.
- Kończyliśmy drugą klasę. Lada dzień miały rozpocząć się wakacje. Musiałam pomóc rodzicom. Wzięłam ze sobą czytankę. Wsadziłam ją pod pachę. Po prostu chciałam się pouczyć. Zauważył to kolega. I tak do mnie mówi, przecież jest koniec roku - mówi pani Zofia, a jej oczy się śmieją.
Wojna i epizod książki
Beztroskie dzieciństwo szybko minęło. Był 1939 rok. Wybuchła wojna.
- Za Niemców też chodziłam do szkoły. Moja nauczycielka znała niemiecki. Jej mąż był sekretarzem komisarza, więc mogła uczyć w tym języku. Uczyło się nas wtedy dziesięć osób. Na szczęście, Niemcy byli u nas tylko raz. A tak naprawdę, to uczyliśmy się po polsku - opowiada.
Był 1944 rok. Pani Zofia uczyła się w Brańsku.
- Pamiętam, że nauczyciel geografii na ścianie rozwiesił mapę przedwojennej Polski. Ale pamiętajcie - powiedział do nas wszystkich - że te granice ulegną zmianie... - mówi pani Zofia. Nasza rozmówczyni wspomina też, że w 1944 roku nie było podręczników do historii Polski.
- Uczyliśmy się z przedwojennych książek. Tylko dwie osoby je miały. Dlatego przychodziliśmy do szkoły wcześniej. Jedna osoba głośno i wyraźnie czytała, a myśmy siedząc wokół niej, słuchali tego w skupieniu. Pewnego dnia odkrył ten fakt kierownik szkoły. Z wrażenia aż załamał ręce. Bardzo się wzruszył. Poza tym było bardzo biednie. Na lekcje przychodziłam w mamy kurtce, która była na mnie za duża. Po prostu nie było gdzie kupić ubrań, a przede wszystkim za co - dodaje.
Ukochana praca
Wojna się skończyła. Pani Zofia rozpoczęła naukę w łapskim Liceum Pedagogicznym. Tam zdobyła zawód nauczycielki. Skończyła też pedagogikę wczesnoszkolną na UMCS w Lublinie.
Dziś miło wspomina studniówkę. Na sali, gdzie bawiła się młodzież, była dekoracja charakterystyczna dla wsi. I rzucający się w oczy napis "Tam wasze miejsce“. Po prostu ówcześnie powołaniem każdego nauczyciela było krzewienie oświaty na wsi.
Po wojnie młoda nauczycielka pracowała w szkole w Milejczycach - ośrodku robotniczym niedaleko Siemiatycz. Mieszkała w budynku szkolnym.
Dziś pani Zofia bardzo miło wspomina tę pracę. Jej współpracownikami była, przecież przedwojenna kadra nauczycielska, a wychowankowie uczyli się chętnie.
Nasza bohaterka wykładała matematykę i biologię.
- Klasy liczyły sporo uczniów. Moim zadaniem było, również prowadzenie dożywiania, z którego korzystało mnóstwo dzieci. Była to kawa z mlekiem i bułeczka - mówi.
Po dwóch latach pracy w Milejczycach została skierowana do szkoły w Chojewie.
Tam uczyła trzy lata. W 1955 roku wyszła za mąż. Dzieci podziękowały swojej pani za jej wysiłek.
- Kiedy stawałam na ślubnym kobiercu uczennica niosła welon. To było wielkie przeżycie - wspomina Zofia Krassowska.
Zaangażowana w pracę
Mąż pracował w Rejonowej Spółdzielni w Łapach. Dlatego swoje życie pani Zofia związała z tym miastem. Pracę rozpoczęła w Szkole Podstawowej nr 1, tak zwanej "ćwiczeniówce“.
Na początku szkoła mieściła się tam gdzie obecnie jest technikum. Obok było Liceum Pedagogicznym, gdzie młodzież uczyła się zawodu.
- Jedynka była więc szkołą ćwiczeń dla przyszłych nauczycieli. Tu odbywały się lekcje pokazowe, praktyki. Lekcjom przyglądali się licealiści. Trzeba było, więc być znakomicie przygotowanym do zajęć. Pracowaliśmy także w soboty. Dzieci uczyły się bardzo dobrze. W jedynce panował przecież wysoki poziom nauczania - przyznaje.
Zofia Krassowska była chwalonym pedagogiem. Wielu rodziców chciało, by uczyła ich pociechy. A przede wszystkim kochała tę pracę. Miała pedagogiczne zacięcie.
Organizowała szkolne choinki. Prowadziła kółka zainteresowań, szkolne kółko ZHP oraz "zuchy“.
Pomagała najbiedniejszym wychowankom w uzyskaniu stypendiów, a po lekcjach bezinteresownie i za darmo douczała je. Chciała w ten sposób podciągnąć poziom klasy.
Swoimi wychowankami opiekowała się również na obozach wędrownych.
- Z uczniami na wakacyjny wypoczynek wyjeżdżałam aż 25 razy. Zwiedziliśmy całą Polskę. Wszystkie obozy świetnie pamiętam. A ile mieliśmy przygód... - uśmiecha się.
Obóz składał się z dwudziestu uczniów i dwóch opiekunek. Do wypoczynku dzieci dopłacały zakłady pracy, w których pracowali ich rodzice.
"Jedynką“ wtedy opiekowały się miejscowe Zakłady Naprawcze Taboru Kolejowego. To one wypożyczały autokar na wycieczki.
Przez dwa lata pani Krassowska pracowała także jako inspektor w wydziale oświaty powiatu łapskiego. Jej zadaniem była hospitacja lekcji w szkołach.
Na emeryturze też uczyła
1 września 1984 roku Zofia Krassowska odeszła na emeryturę. Było jej bardzo żal lat przepracowanych z młodzieżą. Tęskniła za dziećmi. No, ale ta rozłąka nie trwała zbyt długo.
Będąc emerytowaną nauczycielką pracowała w zawodzie jeszcze dziesięć lat. Uczyła w szkole na Osse, Pietkowie, łapskiej "jedynce“, oraz w "czwórce“.
- Początkowo ciągnęło mnie do dzieci. Nie wytrzymywałam bez pracy w szkole. Aż pewnego dnia spojrzałam na siebie w lustro i tak mówię "Krassowska słuchaj, nauczycielki są młode tańczące - wyzbyj się chęci do nauki. Trzeba już skończyć, odpocząć". Było to w 1994 roku.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?