Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Prośby, groźby, szantaż...

Agnieszka Kaszuba
- Obiecywano stanowiska, zastraszano w zamian za poparcie zarządu - twierdzi Robert Tyszkiewicz, szef podlaskiej PO. Zdaniem Krzysztofa Putry te zarzuty są wymysłem na potrzeby obecnej kampanii wyborczej
- Obiecywano stanowiska, zastraszano w zamian za poparcie zarządu - twierdzi Robert Tyszkiewicz, szef podlaskiej PO. Zdaniem Krzysztofa Putry te zarzuty są wymysłem na potrzeby obecnej kampanii wyborczej
Zdaniem podlaskich polityków, kulisy tworzenia większości w sejmiku województwa podlaskiego to przykład brudnej polityki.

Nieczysto miały grać zarówno PiS, jak i PO.

Ostatnie tygodnie przed rozwiązaniem sejmiku były bardzo nerwowe. Nikt chyba jednak się nie spodziewał, że to, co się działo, przybierze aż tak skrajną formę. Niektórzy politycy twierdzą: to science fiction, ale ich oponenci są gotowi potwierdzić zarzuty. Nawet przed sądem.

Ostrzegano, że jeśli pani Daria Sapińska nie zagłosuje jak należy, to spółdzielni mleczarskiej jej męża może stać się krzywda - mówi Robert Tyszkiewicz, szef PO.

Naciski

Jedną z ofiar sejmikowego poszukiwania większości miała być Daria Sapińska, radna Platformy Obywatelskiej. Prawo i Sprawiedliwość miało przekonywać do poparcia zarządu nie tylko ją bezpośrednio, ale także poprzez jej męża, prezesa jednej z największych mleczarni nie tylko w regionie, ale także w całej Polsce.

- Naciski były, i to duże, żeby poprzeć ten zarząd, który PiS proponuje - wspomina Daria Sapińska. - Politycy PiS spotykali się z mężem. Pan Putra i pan Tylenda złożyli wizytę w mleczarni, której jest prezesem. Nie byłam przy tych rozmowach, ale po nich mąż mi powiedział: "Weź głupia się nie baw z tą polityką, tylko poprzyj ich, bo oni są ważni i dadzą nam spokój, a tak to będą się ciągle nas czepiać".

Robert Tyszkiewicz, poseł Platformy, twierdzi, że naciski były tak duże, że Daria Sapińska była już na skraju wytrzymałości, a jej mąż, żeby uniknąć dalszych spotkań z członkami PiS, wyjechał za granicę.

- Te naciski były szczególnie obrzydliwe. Ostrzegano, że jeśli pani Daria nie zagłosuje jak należy, to spółdzielni mleczarskiej może stać się krzywda. Miałem wrażenie, że ona jest zaszczuta - tłumaczy Tyszkiewicz.

Zupełnie inną wersję wydarzeń przedstawia Krzysztof Putra, wicemarszałek Senatu i szef podlaskich struktur PiS. Potwierdza, że odwiedzał mleczarnię w Wysokiem Mazowieckiem, ale na zaproszenie prezesa Sapińskiego.

- Dwie i pół godziny zwiedzałem jego zakład, ale nie rozmawiałem z nim w ogóle o wyborach samorządowych - zaprzecza Putra. - Mam przeświadczenie, że to, co insynuuje pan Tyszkiewicz, jest chorym wymysłem. Jeśli ktoś ma jakieś dowody, to kawa na ławę. Te zarzuty to kula w płot i to bardzo ostra kula w płot.

Janusz Krzyżewski:

Janusz Krzyżewski:

Obiecywano mi, w zamian za poparcie zarządu, poparcie mojej kandydatury do organizacji międzynarodowych.

Propozycje

Prawo i Sprawiedliwość poszukiwało zwolenników nie tylko w szeregach Platformy, ale również wśród działaczy Lewicy i Demokratów.

- Różni działacze PiS proponowali mi stanowisko w prezydium sejmiku w zamian za poparcie zarządu wystawionego przez ich ugrupowanie - wyznaje Jarosław Matwiejuk. - Sądzę, że ujawnianie nazwiska osoby, która złożyła te propozycję, po tym, co się stało w sejmiku, nie jest już potrzebne. Ale był to działacz PiS bardzo wysokiego szczebla.

Krzysztof Putra nie zaprzecza, że rozmawiał z Jarosławem Matwiejukiem w sprawie poparcia zarządu. Ale nie widzi w tym nic zdrożnego.

- Nie można tego stawiać w kategorii zarzutu. PiS jest formacją demokratyczną i od samego początku mówiliśmy, że gdy się uda sformować większość w zarządzie, to każdy klub reprezentowany w sejmiku będzie mieć swojego reprezentanta w prezydium. Nie kryliśmy, że dobrym kandydatem mógłby być Jarosław Matwiejuk - wyjaśnia.

O ile prośby skierowane w kierunku Jarosława Matwiejuka, który nie jest członkiem SLD, nie budzą zdziwienia, to propozycje, które miały być składane Januszowi Krzyżewskiemu, postawiły niektórych w stan osłupienia.

- Rozmowa odbyła się pomiędzy mną a panem Putrą. Namawiano mnie do konkubinatu, a nie związku sakramentalnego, a tylko taki związek byłbym gotów rozważyć - opowiada Janusz Krzyżewski. - Proponowano mi umowę, ale nie spisaną. Obiecywano mi, w zamian za poparcie zarządu, poparcie mojej kandydatury do organizacji międzynarodowych, w których uczestniczy nasz region. Te organizacje to Komitet Regionów, a także Kongres Władz Regionalnych i Lokalnych Europy.

Nie była to jednak jedyna propozycja, jaką od PiS usłyszał Krzyżewski.

- To, co mnie skłaniało do ewentualnego rozważenia propozycji PiS, to to, że mogłem uzyskać deklarację, że nie będzie rzezi kadrowej. Taką promesę usłyszałem i od pana Putry, i od pana Bogusława Dębskiego w zamian za poparcie kandydatów do zarządu województwa - mówi bez ogródek Krzyżewski.

Krzysztof Putra uważa "wynurzenia" byłego marszałka województwa podlaskiego za śmieszne, a wręcz nieprawdopodobne. Podobnie jak w przypadku spotkania z prezesem Sapińskim, potwierdza ten fakt, ale z zupełnie innym przebiegiem.

- Rzeczywiście byłem na spotkaniu na prośbę pana Krzyżewskiego. Ale dotyczyło ono przede wszystkim pomocy w sprawie budowy Opery Podlaskiej. Zresztą skutecznej, bo udało się wywalczyć 12 mln zł - wyjaśnia Krzysztof Putra. - Przy okazji zapytałem pana Krzyżewskiego, czy będą utrudniali powołanie zarządu województwa. W tej sprawie odpowiedzi nie uzyskałem. Pan Janusz Krzyżewski stwierdził natomiast, że nowy prawicowy zarząd będzie zapewne wyrzucał pracowników urzędu marszałkowskiego. Na to mu odpowiedziałem, że to jego zarząd czyścił i wyrzucał urzędników po zarządzie prawicowym. Zresztą powiedziałem mu, że mnie, jako zwolennikowi dekomunizacji i współzałożycielowi Porozumienia Centrum, jest z nim nie po drodze i nigdy nie będzie. To panu Tyszkiewiczowi było bliżej do Jana Syczewskiego, do wielkiego demokraty, ostatniego pierwszego sekretarza Janusza Krzyżewskiego, niż do Bogusława Dębskiego, działacza Solidarności" Ale widać PO woli koalicję z SLD niż z PiS, co ostatnio w Białymstoku potwierdził Donald Tusk. PO wolała dogadać się z SLD i blokować wybór prawicowego zarządu.

- Platforma zachęcała niejednokrotnie radnych: panów Jacka Żalka, Lecha Rutkowskiego i Karola Tylendę do wystąpienia z klubu PiS. I na to jest cały szereg dowodów - mówi Krzysztof Putra.

Nieczyste zagrania

Prawo i Sprawiedliwość ma również poważne zarzuty wobec swoich politycznych przeciwników. Zdaniem Putry, Robert Tyszkiewicz od samego początku próbował "wyłuskać" z klubu radnych PiS trzech radnych: Karola Tylendę, Lecha Rutkowskiego i Jacka Żalka.

- PO zachęcała niejednokrotnie radnych: panów Jacka Żalka, Lecha Rutkowskiego i Karola Tylendę do wystąpienia z klubu PiS i do budowania większościowej koalicji z PO. I na to jest cały szereg dowodów - podkreśla Krzysztof Putra. - Nie kto inny, jak pan Robert Tyszkiewicz, proponował, że rozmowa o koalicji może się odbyć dopiero wtedy, kiedy zostanie wybrany marszałek. Kto wygra, ten będzie proponować kolejnych członków zarządu. Ja odmówiłem, bo uznałem, że to próba gry na siłę.

- Jeszcze przed pierwszymi sesjami, w trakcie rozmów z Krzysztofem Putrą, złożyłem propozycję, że twardo walczymy o marszałka i pozyskanie większości w tym celu, bo nas upoważnia do tego wynik wyborczy, a kiedy już marszałek zostanie wybrany, strona, która wygrała, zaprasza do rozmów o szerokiej koalicji - zgadza się Tyszkiewicz. - Jednak kiedy PiS wygrało batalię o marszałka, nie było z ich strony żadnej inicjatywy co do rozmów. Natomiast zaczęły pojawiać się coraz to bardziej nasilające się sygnały o rosnącej presji i nacisku na radnych PO i PSL ze strony PiS.

Putra twierdzi natomiast, że jeszcze przed wyborem marszałka elekta PO posunęła się do bardzo nieczystych zagrań.

- Już wtedy było wiadomo, że Tyszkiewicz ma zaplanowane wyjęcie trzech radnych i zbudowanie większości. W jednym przypadku udało się przejąć i przekupić Jacka Żalka - mówi Putra.

- Młodzieżówka PiS informowała moich znajomych, że są kwity na mnie i żebym się w sejmiku nie wychylał - mówi Marcin Marcinkiewicz, radny PO.

Prośby i groźby

Robert Tyszkiewicz nie ma sobie nic

do zarzucenia, jeśli chodzi Jacka Żalka i jego wystąpienie z klubu PiS.

- To nie chodzi o to, czy ktoś wyszedł z klubu, czy nie wyszedł. Bo Krzysztof Putra próbował także kogoś wyłuskać od nas. Kilkakrotnie przecież jeździł do Łomży i namawiał Jacka Piorunka. Obiecywano mu nawet funkcję, jeśli nie w sejmiku, to w administracji rządowej. Chodzi przede wszystkim o to, czy można angażować ABW, czyli organy państwa, w polityczne zadania. W tej atmosferze psychozy i zastraszania zdarzyło mi się przenocować radnego Żalka w domu - denerwuje się Tyszkiewicz.

Krzysztof Putra nie kryje, że rzeczywiście złożył zawiadomienie do ABW w związku z próbami rozbicia klubu PiS i propozycjami ze strony przedsiębiorców, które miały nakłaniać poszczególne osoby do tego. Zaznacza, że gdyby teraz miał podobne dowody, postąpiłbym tak samo.

- Nocowałem u posła Tyszkiewicza - potwierdza Żalek. - Z różnych stron, także z policji, dochodziły mnie słuchy, że mogą mnie zamknąć tylko po to, abym nie zdążył na głosowanie w sprawie zarządu. Pretekstem miały być sprawy jeszcze z rady miejskiej poprzedniej kadencji, której byłem członkiem - potwierdza Jacek Żalek.

- To było tak - mówi Putra. - Radni z klubu PiS byli zaproszeni do hotelu Gołębiewski na spotkanie ze znanym białostockim przedsiębiorcą w celu rozbicia PiS i budowania koalicji z PO. I w tej sprawie składałem zawiadomienie do odpowiednich służb. Dziwi mnie natomiast to, że pan Tyszkiewicz dopiero teraz przypomniał sobie o pewnych sprawach i tak skrzętnie o nich informuje. Robi to po to, aby odwrócić uwagę od spraw ważnych dla województwa podlaskiego, na przykład inwestycjach czy referendum. PO nie myśli o Podlasiu, a jedynie o zdyskredytowaniu swojego politycznego rywala.

Zdaniem byłych radnych Platformy Obywatelskiej, to PiS w ostatnich dniach poszukiwało większości wszędzie i w każdy sposób.

Marcin Marcinkiewicz, radny PO, mówi: - Kiedy trwał najbardziej gorący czas sejmiku, ja na uczelni miałem sesję zimową. Otrzymałem telefon z dziekanatu. Poinformowano mnie, że ktoś usilnie próbował dowiedzieć się, kiedy mam ważne egzaminy lub zaliczenia w sesji. Nie znam nikogo, kto by mógł się tym interesować, a w tamtej sytuacji, kiedy liczył się każdy głos, było to prawdopodobne, że byli to działacze PiS. Było to do tego stopnia nachalne, że pani, która zadzwoniła, pytała, czy u mnie wszystko w porządku - twierdzi radny. - Miałbym dylemat: czy wybrać ważny egzamin, czy sesję sejmiku.

Do Marcina Marcinkiewicza docierały także dziwne ostrzeżenia.

- Młodzieżówka PiS informowała także moich znajomych, że są kwity na mnie i żebym się w sejmiku nie wychylał - mówi Marcinkiewicz.

Krzysztof Putra opowieść Marcina Marcinkiewicza traktuje z niedowierzaniem.

- Jeśli ten młody człowiek chce coś powiedzieć, to niech to powie. Jest prokuratura, są odpowiednie organy. Gdyby mnie coś takiego ktoś zrobił, to od razu poszedłbym na policję. Szantaż jest niedopuszczalny i jeśli pan Marcinkiewicz ma dowody, powinien tę sprawę załatwić - radzi. - Moim zdaniem to jednak tylko wymysł na potrzeby obecnej kampanii wyborczej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny