Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Punkt widzenia

Rozmawiała Urszula Dąbrowska.
Agnieszka Romaszewska, dziennikarz i wydawca TVP, od ubiegłego roku zastępca dyrektora TV Polonia, jest też inicjatorką i szefem projektu TV Białoruś. Program najwcześniej nadawany będzie od września.
Agnieszka Romaszewska, dziennikarz i wydawca TVP, od ubiegłego roku zastępca dyrektora TV Polonia, jest też inicjatorką i szefem projektu TV Białoruś. Program najwcześniej nadawany będzie od września. Fot. Wojciech Oksztol
Kiedy odcięto mi jako korespondentowi drogę na Białoruś, pomyślałam: "O nie, tak z ludźmi robić nie można".

Telewizja Białoruś to też moja prywatna wendeta.Z Agnieszką Romaszewską rozmawia Urszula Dąbrowska.

"Kurier Poranny" Władze Białorusi utrudniają powstanie TV Białoruś?

Agnieszka Romaszewska, szefowa projektu TV Białoruś: Na razie, tylko nie dostajemy wiz. Tworzymy więc klub ludzi pozbawionych wiz, ze mną na czele. Ale będę jeszcze próbowała wjechać na Białoruś.

Kiedy ostatni raz się udało?

- Dokładnie 13 grudnia (data łatwa do zapamiętania) 2005 roku zostałam zatrzymana na lotnisku w Mińsku. Wcześniej, 10 grudnia, zawrócono mnie z granicy w Kuźnicy Białostockiej.

Dlaczego Pani się zaangażowała w tworzenie TV Białystok? Sentyment rodzinny?

- Wielu ludzi tak sądzi, ale nie. Moja rodzina od trzech pokoleń mieszka w Warszawie, jestem warszawianką. Ale jako dziennikarz trafiłam na Białoruś w bardzo ciekawym okresie. Niezwykłe były dla mnie kontakty ze Związkiem Polaków na Białorusi. Jestem pełna uznania, że udało im się wytrwać, że Związku nie zgnieciono pomimo wszystko. Szczery podziw. Pomyślałam więc, że najlepiej im pomogę, pracując dla demokratyzacji tego państwa. Kiedy więc mi odcięto drogę na Białoruś, nie mogłam dalej pracować jako korespondent, a uwielbiałam tę pracę. Siedziałam na lotnisku w Mińsku i pół nocy płakałam. I wtedy pomyślałam sobie: "O nie, tak się z ludźmi nie robi". Można powiedzieć, że TV Białoruś to moja prywatna wendeta.

A ideowo?

- Nie można martwić się całym złem na świecie, pomyślałam, że warto pomóc tu najbliżej. Było to dla mnie wstrząsające doświadczenie, że Białoruś jest tak blisko Warszawy, a jednocześnie tak daleko, jak jakiś Turkmenistan. Polska i Białoruś to jeden obszar kulturowy, ale przedzielony sztuczną granicą. Mamy 350 lat wspólnej historii, a teraz tam Azja, a u nas już Europa? Tak nie może być. My się nie odczepimy od naszych braci ze Wschodu. Takie jest nasze położenie historyczne i geograficzne. To jest też sprawa polskich interesów.

Wraca Pani właśnie z rozmów z kandydatami do pracy w TV Białoruś. Są wśród nich dziennikarze z Białorusi?

- Rozmawiałam teraz z osobami z Polski. Na razie powstaje szkielet zespołu, wszyscy zajmują się wszystkim. Zaczynamy się też pomału dzielić zadaniami. Powstają zalążki sekretariatu, anteny, newsroomu, działu technicznego. Jest z nami kilka osób z Białorusi.

Białoruscy dziennikarze nie boją się pokazać na wizji?

- Dopuszczamy, że niektórzy ludzie stamtąd będą występować incognito. Do tej pory przeszkoliliśmy około 40 osób. Stawiamy na młodych, bo nie mają złych nawyków nabytych w państwowych mediach. Dla białoruskich dziennikarzy jest to ponętna propozycja, ale wiąże się z ryzykiem. Każdy musi zdecydować, czy chce je podjąć. Zgłosiły się też osoby, które nie mają wątpliwości, godzą się bez zastrzeżeń.

Zadając trudne pytania urzędnikowi prołukaszenkowskiej administracji, mogą się narazić.

- Ten urzędnik może czasem nie zechcieć z nim nawet rozmawiać. Zakładamy, że będziemy się opierać na informacjach od zwykłych ludzi, pokazywać to, co się dzieje na ulicach, a niektóre oficjalne wypowiedzi będziemy po prostu cytować z oficjalnych mediów i je komentować. Z pewnością pewien obszar informacyjny będzie dla nas zamknięty. Łatwo wyobrazić sobie sytuację, kiedy nasi dziennikarze nie dostają akredytacji, a tam się pracuje głównie z akredytacją. Mamy pomysły, jak sobie radzić.

Nie obawia się Pani, że dziennikarze na Białorusi będą narażeni na represje?

- Oczywiście, że się obawiam. Oni też biorą to pod uwagę i mimo wszystko chcą z nami pracować. Będziemy działać jak najbardziej zgodnie z białoruskim prawem, jak to się tylko da. Niestety Aleksander Łukszenka zauważył, że Zachód jest wyczulony na punkcie przestrzegania prawa, więc wymyślił sprytny unik. Wszystko musi być zgodne z prawem, więc zmienia prawo i stawia coraz nowe bariery. I to, co niedawno było zgodne z prawem, dzisiaj już nie jest. Tworzy paragrafy, które mogą być użyte do zwalczania wolności słowa, ale na razie trzyma je jak miecz nad głową. Jest na przykład przepis, że nie można krytykować władzy w zagranicznych środkach przekazu. Do tej pory z zasadzie nie używany, ale teraz kto wie... Pytanie jak odnosić się do prawa, które łamie prawa podstawowe, prawa człowieka. Będziemy trochę jak Radio Wolna Europa.
TV Białoruś będzie kontrą do białoruskiej telewizji publicznej?

- Na razie trzeba Białorusinom pokazać, że istnieje jakikolwiek inny punkt widzenia, od tego prezentowanego w państwowych mediach. Białoruś jest miejscem nieopisanym. Tamtejsza telewizja publiczna nie pokazuje prawdziwego obrazu kraju.

Są już jakieś gotowe materiały?

- Jest kilka filmów dokumentalnych twórców białoruskich. Niektóre fajne, niektóre trochę przestarzałe w swojej stylistyce, za rozwlekłe.

O czym opowiadają?

- O historii. Po badaniach sondażowych okazało się, że na Białorusi jest ogromne zainteresowanie historią. To naród hodowany tylko na historii II wojny światowej, w sowieckim stylu. Sposób patrzenia na siebie samych jest u współczesnych Białorusinów zupełnie ahistoryczny, jakby wszyscy się urodzili wczoraj. Na tym nie można zbudować tożsamości normalnego, europejskiego narodu.

Konsultowała Pani projekt z autorytetami na Białorusi?

- Sprawa jest delikatna. Teraz opozycja na Białorusi się pokłóciła, co jest oczywiście bardzo niepokojące. Różne bardziej i mniej realne siły polityczne byłyby zapewne zainteresowane tym, żeby się u nas pokazywać. Najchętniej pewno włożyłby nam na głowę jakąś radę polityczną. Trzeba więc je delikatnie przekonać, że w europejskich telewizjach nie powinno być takiego ciała. Jestem zdeterminowana, żeby to był program niezależny, który będzie umiał zachować dystans do polityków i obiektywizm. Nie chcemy radzić, która partia bardziej uratuje Białoruś przed Łukaszenką, a która mniej. Nie chcemy zostać narzędziem czyjejkolwiek propagandy. Chyba naszą zaletą, a nie wadą jest to, że kierownictwo stacji jest polskie, bo nie jesteśmy uczestnikami wewnętrznych konfliktów politycznych. Łatwiej więc nam zachować dystans. Będziemy przekonywać do demokracji, ale nie naszą sprawą jest, kto na Białorusi będzie rządził.

16 milionów obiecanych na TV Białoruś z MSZ jest już uruchomione?

- Jeszcze nie. Procedury trwają. Na razie pieniądze na nasze wydatki, na produkcję zakłada TVP, czyli pożycza, po prostu. Kanał formalnie jeszcze nie został powołany do życia. Ciągle czekamy, aż zatwierdzi go rada nadzorcza TVP. Ale gdybyśmy czekali z rozpoczęciem pracy, aż stanie się zadość wszystkim formalnościom, nie uruchomilibyśmy programu przez najbliższe kilka lat.

Co będzie robił Białystok?

- Redakcja w Białymstoku to nasz oddział terenowy. Wstępnie, tu będzie robiony cotygodniowy przegląd białoruskiej prasy niezależnej i magazyn. Szef oddziału, Jurek Kalina, jest bardzo dobrym reportażystą. Chciałabym, żeby stworzył tu stajnię reporterów z Białorusi.

Na jaką oglądalność Pani liczy?

- Na początku pewnie nie będzie wstrząsająca. Nie wszyscy będą mogli odbierać TV Białoruś. Zależy mi na tzw. liderach społecznych. Czasami w 50-tysięcznym mieście 20 osób ogląda pogram, i to wystarczy, by całe miasto o nim wiedziało. Liczymy na klasę średnią, czyli ludzi trochę lepiej sytuowanych, którym nie wystarcza białoruska przaśność, prezentowana w tamtejszych mediach.

Co uzna Pani za sukces TVB?

- To, jeśli będzie oglądana na tyle, że wpłynie na kształtowanie opinii publicznej, a dziennikarze będą kojarzeni ze stacją. Nie wiem, czy wystarczy do tego 10, 15 procent oglądalności. Myślę, że nawet przy niewielkiej oglądalności może odegrać sporą rolę.

Zmieni się coś na Białorusi?

- Masa krytyczna wzrosła tam po marcu ubiegłego roku. Boję się, żeby to nie zostało teraz zmarnowane. Opozycjoniści powinni przyjrzeć się czasami takim lokalnym organizacjom, jak ZPB, który działa "do przodu", wbrew wszystkiemu. Jeżeli Związek jest teraz w stanie zebrać w obronie aresztowanego działacza 1050 podpisów, gdzie każdy musi podać adres, numer paszportu, czyli przełamać strach, to znaczy, że przekroczyli Rubikon. Dwa lata temu na proces przychodziło po cztery, pięć, osób, teraz przychodzi ponad setka i manifestują. To przełom.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny