Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czas hochsztaplerów

Jerzy Szerszunowicz
Nie jestem podejrzliwy ani złośliwy. Tylko wyśmiewam grafomanię, która podszywa się pod sztukę, a do tego udaje awangardę, choć najczęściej jest akademickim powtarzaniem cudzych gestów.
Nie jestem podejrzliwy ani złośliwy. Tylko wyśmiewam grafomanię, która podszywa się pod sztukę, a do tego udaje awangardę, choć najczęściej jest akademickim powtarzaniem cudzych gestów. Fot. Elżbieta Lemp
z Pawłem Huelle rozmawia Jerzy Szerszunowicz

Paweł Huelle - ur. w 1957 roku prozaik. Ukończył Wydział Filologii Polskiej w Gdańsku. Pracował jako dziennikarz w Biurze Informacji Prasowej "Solidarności", wykładowca uniwersytecki, był dyrektorem ośrodka gdańskiego Telewizji Polskiej, pisał felietony prasowe. Jako pisarz zadebiutował w 1987 roku powieścią "Weiser Dawidek", uznaną za "książkę dekady", przetłumaczoną na wiele języków i zekranizowaną. Następne książki to zbiory "Opowiadania na czas przeprowadzki", "Pierwsza miłość i inne opowiadania", tomik wierszy , powieści "Mercedes-Benz" i "Castorp".

"Kurier Poranny": Pana najnowsza książka, "Ostatnia Wieczerza", jest ostrą rozprawą ze współczesną Polską. Najmocniej dostaje się w niej chyba artystom. Czy niechęć i podejrzliwość wobec sztuki współczesnej to tylko cecha narratora, czy również Pana osobiście?

Paweł Huelle: Nie jestem podejrzliwy ani złośliwy. Tylko wyśmiewam grafomanię, która podszywa się pod sztukę, a do tego udaje awangardę, choć najczęściej jest akademickim powtarzaniem cudzych gestów. Kiedy Julita Wójcik obierała ziemniaki w warszawskiej Zachęcie, jej zabawę opisano jako nowatorskie działanie artystyczne. Nikt nie napisał o tym, że podobną akcję trzydzieści parę lat wcześniej przeprowadził w Duesseldorfie bodaj Beuys, papież awangardy. Większość polskiej sztuki współczesnej jest płytka i wtórna.

Skąd to przekonanie?
- Z wiedzy. Hobbystycznie zajmuję się historią sztuki. Wychowałem się na prawdziwej awangardzie - na Kantorze, Szajnie, Hasiorze, Grotowskim. Do tych wielkich nazwisk dzisiejsza awangarda ma się jak... szkoda słów. To, co dzisiaj w Polsce pokazuje się jako rzeczy nowe, odkrywcze, jest w wielu przypadkach powtarzaniem do znudzenia tych samych gestów, konceptów, pomysłów, idei. To nie jest awangarda, tylko akademizm - bezpieczny i nudny.

Czyli nie jest Pan przeciwnikiem awangardy?
- Przeciwnie: modlę się o nowoczesną, wspaniałą sztukę polską, która nie będzie kopiowaniem z Zachodu, a raczej już teraz - globalnej wioski, lecz sama stanie się wzorem do naśladowania.

Wśród obecnie działających artystów nie znajduje Pan nikogo wartego uwagi?
- Takim artystą - wybitnym, oryginalnym i bez wątpienia awangardowym - jest dla mnie Jerzy Kalina.

A co Pan sądzi o twórcach uczestniczących w otwartej niedawno retrospektywie malarstwa polskiego w Zachęcie? Jak Pan postrzega na przykład twórczość Leona Tarasewicza?
- Leon Tarasewicz jest zjawiskiem samym dla siebie. Kiedy wylewa na podłogę hektolitry farby, zastanawiam się, czy to już ostateczne granice malarstwa. Ale powiem, że ta kolorowa, upstrzona podłoga - a głównie schody Zachęty - to i tak arcydzieło w porównaniu z pracami, jakie zawisły w salach. Dwa, trzy nazwiska próbują ratować honor domu, ale cicho brzmi ich chór. Większość prac wygląda tak, jakby ich autorzy nie lubili malowania, jakby chcieli powiedzieć: męczy nas to i nudzi. Albo te puste, tylko zagruntowane płótna. Mój Boże, przed iluż to laty Cage napisał utwór muzyczny bez muzyki ? A tu - wkoło Macieju to samo. Jak mawiał Witkacy: nuda. Nuda coraz większa. Horror, proszę szanownej publiczności. Oczywiście kuratorzy i krytycy czują się świetnie. Bo wybierając do prezentacji artystów słabych, pozbawionych oryginalności - sami mogą brylować jako dostawcy gustów. Dostawcy - łaskawcy. Jak mawiała pewna wdowa w Gdańsku około 1904 roku - nie ma co gadać !

W "Ostatniej wieczerzy" stworzył Pan postać Inżyniera - niezwykle złośliwy, ale też bardzo sugestywny wizerunek współczesnego awangardysty polskiego. To karierowicz, napastliwy głupiec, osobnik nie tylko cyniczny, ale skłonny do popełniania mniejszych i większych świństw. Wszystko po to, by się załapać, zdobyć dotację, posadę...
- Edukacja plastyczna polskiego społeczeństwa, w tym również dziennikarzy, jest taka, że jeżeli zrobi pan siku do butelki i wystawi w galerii, to zaraz znajdzie się krytyk, który uzna pana za wybitnego awangardystę... Jestem liberałem z upodobań, opowiadam się za pełną wolnością artystyczną, ale - pardon - niech mi nikt nie podaje cykuty zamiast dobrego caberneta. I jeszcze każą chwalić. A propos Inżyniera i w ogóle tonu tej powieści. Proszę pana, to jest tradycja Witkacego, Berenta. Jak oni pisali o artystach, sztuce, kryzysie ! Jestem przy nich raczej łagodnym lirykiem.

Antagonistą Inżyniera jest Mateusz - malarz, który w XXI wieku chce namalować "Ostatnią Wieczerzę"... Czy na tym ma polegać nowatorstwo?
- On przynajmniej się stara. Szanuję go, bo pomysł, który chce zrealizować wymaga talentu, solidnego warsztatu artystycznego i ciężkiej pracy. Ustawienie kamery wideo i sfilmowanie przechodzących butów czy balonika na wietrze nie wymaga niczego - taką "sztukę" może zrobić każdy.

Ale chyba nie ma w tym nic złego?
- W filmowaniu balonika nie. Ale kiedy pan Grzegorz Klaman na wystawę "Drogi do wolności", przygotowuje replikę instalacji Władimira Tatlina "III Międzynarodówka", sprawa robi się poważna i mało sympatyczna. Jakoś nikt w Gdańsku ani Polsce nie zwrócił uwagi na to, że Tatlin, który wielu artystów wysłał na pewną śmierć w łagrach, był po prostu zbrodniarzem. A jego niezrealizowany "prodżekt" III Międzynarodówki, miał być gigantycznych rozmiarów instalacją ideowo-artystyczną myśli rewolucyjnej, leninowskiej, proletariackiej. Można oczywiście dyskutować, czy to jest ironia, czy nie, dopatrywać się takich czy innych intencji, ale na początku dobrze byłoby wiedzieć, o czym się w ogóle mówi. Być może pan Klaman chciał powiedzieć, że robotnicy w Gdańsku przezwyciężyli komunizm. Może taką miał intencję. Ale dla mnie ustawienie tej instalacji w Stoczni Gdańskiej to jest coś takiego, jakby w środku berlińskiego pomnika Holocaustu Peter Eisenman ustawił popiersie Heinricha Himmlera. Z wyrazami szacunku, rzecz jasna.

Poza tym, jak się chce koniecznie prowokować - proszę bardzo - ale za pomocą metod wyrafinowanych, subtelnych. A nie kilofem. A tym jest replika Tatlina w Stoczni Gdańskiej. Właściwie szkoda, że PiS nie przeforsowało swojej idei nadania jej imienia Papieża. Niech pan spojrzy: Jan Paweł II z Tatlinem w tle. Jak mówi prześmiewca Gombrowicz - dopiroż by to było !!!

Pisze Pan i mówi z taką pasją i złośliwością o współczesnej sztuce i artystach, jakby osobiście zaleźli Panu za skórę...
- Nie mam żadnych osobistych porachunków z artystami. Przeciwnie: wielu z nich cenię i podziwiam. Mam jednak alergię na bezpieczny akademizm, który udaje awangardę. Ile można oglądać w kółko to samo?

Cały czas rozmawiamy o sztuce, jednak "Ostatnia Wieczerza" to również niezwykle ostra, prześmiewcza krytyka polskiej religijności. Dwie najbardziej karykaturalne, zarazem śmieszne i odrażające postaci, to wspomniany już Inżynier i niejaki Monsignore, w którym dość łatwo rozpoznać Pana adwersarza, księdza Jankowskiego...
- Odsyłam do motta powieści, w którym wyraźnie zaznaczam, że wszystkie podobieństwa do postaci rzeczywistych są niezamierzone i przypadkowe. Monsignore to ucieleśnienie charakteru sporej części polskiego katolicyzmu - jego odmiany sarmackiej, lubującej się blichtrze, ceremoniach, przepychu, wystawności i… kompletnym zaniechaniu obowiązku myślenia. To nie Monsignore. To część polskiej duszy.

Pana spory sądowe z księdzem Jankowskim były szeroko nagłośnione, stąd skojarzenie z postacią Monsignore, która chyba nie przypadkiem ma wiele cech gdańskiego kapłana. Wygląda to trochę jak załatwianie osobistych porachunków na bezpiecznym dla Pana gruncie fikcji literackiej...
- Proszę, niech pan poczyta Dantego. Miał wielu wrogów i posyłał ich do… piekła. Ja nikogo tam nie wysyłam: łaska i wybaczenie, tego mnie uczono u Ojców Zmartwychwstańców. A ostrość literatury? Wolałby pan laurkę, imieninowy torcik?

Polska sztuka jest wtórna, religijność pozbawiona duchowej głębi. Nie oszczędza Pan też biznesu: najbogatszy bohater powieści dorobił się milionów na sprzedaży fałszywego lekarstwa na raka. Nie przepada Pan też za politykami, rozrzucone po powieści aluzje są wystarczająco czytelne. Z dwóch pozytywnych bohaterów jeden dostaje zawału, a drugi wyjeżdża na zawsze za granicę. Doświadczamy kryzysu wartości?
- Raczej bilansu obecnych pięćdziesięciolatków... Przez wiele dziesięcioleci marzyliśmy o wkroczeniu do raju, jakim wydawały się nam kapitalizm i demokracja. Gdy w końcu się nam to udało, przekonaliśmy się, że to wymarzone królestwo wolności osobistych i finansowych przeżywa ostry kryzys. Żyjemy w czasach globalnego przesilenia, załamania się pewnych form i pomysłów na funkcjonowanie świata.

Pana krytyka jest bardzo sugestywna. Ale nie ma w niej żadnej wskazówki, żadnego pomysłu na poprawę...
- Bo nie mam odpowiedzi, co z tym wszystkim można zrobić. Od programów naprawy są politycy - a że tak niewiele potrafią?

Nie ma nic w polskiej współczesności, co budzi Pana nadzieję, co jest prawdziwe, szczere, warte uwagi?
- Jeden z moich bohaterów doświadczył przecież czegoś, co nazywa spotkaniem z Bogiem. Inny głęboką wiarę łączy z uprawianiem sztuki. Czy to mało? Są w Polsce prawdziwie wybitni artyści, księża, biznesmeni. Jest garstka sprawiedliwych, tylko że nikt ich nie zaprasza do telewizyjnych talk show. Brylują hochsztaplerzy i niedokształ-ciuchy - kumple Inżyniera i Monsignore.

Dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny