Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Trzy kilometry teczek

Marta Gawina
Z dr Krzysztofem Sychowiczem, pracownikiem IPN rozmawia Marta Gawina
Z dr Krzysztofem Sychowiczem, pracownikiem IPN rozmawia Marta Gawina Fot. Bogusław F. Skok
Taki współpracownik rozpoczynał od rozpoznania środowiska. Opisywał z kim się spotyka.

Później wyznaczano mu osoby, którymi ma się bliżej zainteresować.

Bardzo często “TW" donosili o różnej działalności swoich znajomych, przyjaciół.
Na samej ówczesnej Filii Uniwersytetu Warszawskiego w Białymstoku było co najmniej 14 osób, które donosiły.

Z dr Krzysztofem Sychowiczem, pracownikiem IPN rozmawia Marta Gawina.

Kurier Poranny: Archiwa IPN są nadal zamknięte, w tym także przed dziennikarzami. Dziś teczki można zobaczyć tylko za specjalnym pozwoleniem prezesa instytutu. Wierzy Pan w to, że szybko to się zmieni?
Krzysztof Sychowicz, pracownik naukowy białostockiego oddziału IPN: Jeżeli parlamentarzyści przyjmą nowelizację ustawy lustracyjnej, już w połowie marca archiwa IPN otworzą się. I dobrze. Akta mówiące o naszej historii nie powinny być tajne.

A co ciekawego przechowujecie w białostockim archiwum?
- Ponad trzy kilometry materiałów. A wśród nich teczki tajnych współpracowników, akta administracyjne, dokumenty dotyczące osób prześladowanych.

Więc musimy poczekać nawet na taka informację, kto najchętniej współpracowały z bezpieką.
- Dla SB cenny był informator w każdym środowisku. A był tym cenniejszy, im więcej miał możliwości dotarcia do ludzi, którymi interesowała się bezpieka. Pamiętajmy o jednym. Służbom nie chodziło o ilość informatorów, choć były wyznaczane plany, ile w danym czasie należy zwerbować ludzi, ale chodziło o ludzi, którzy swobodnie poruszają się w różnych grupach. Mitem jest, że zachęcano do współpracy wszystkich, których dałoby się zwerbować. Do kontroli niektórych zakładów pracy wystarczało dwóch agentów. W ogólnopolskich opracowaniach mówi się o 15 procentach duchownych katolickich,którzy godzili się na współpracę. Dużą liczbę agentów miał też Kościół prawosławny. Procentowa liczba księży prawosławnych była wyższa niż katolickich. Ale pamiętajmy, że w latach 1945-56, jak też w późniejszych, współpraca prawosławnych wcale nie musiała być tajna, ponieważ oni poparli system komunistyczny ze wszystkimi plusami i minusami.

Co to znaczy, że poparli system komunistyczny z plusami i minusami? Dziwne wydaje się to, żeby akceptowali łagry, łamanie praw człowieka...
- Oni po prostu nie poruszali tego tematu. Przyjęli do wiadomości, że jest władza ludowa i ją akceptowali. Nie protestowali, nie występowali w obronie pokrzywdzonych.

Mówi Pan to jako historyk, czy osoba prywatna?
-Jako historyk. W materiałach z konferencji poświęconej postawie Kościoła katolickiegio i Cerkwi wobec Solidarności są przykłady zachowań wkazujace na akceptację stanu wojennego. Jest m. in. wypowiedź metropility Sawy, który potępia przeciwników wprowadzenia stanu wojennego. Takich słów nie wypowiadali księża katoliccy.

Głośno jest także o agentach wśród dziennikarzy i nauczycieli.
- Na samej ówczesnej Filii Uniwersytetu Warszawskiego w Białymstoku było co najmniej 14 osób, które donosiły. Agenci byli też w każdej białostockiej gazecie i w rozgłośniach radiowych. O liczbach na razie nie chcę mówić.

Od czego rozpoczynała się współpraca z bezpieką?
- Funkcjonariusze przygotowywali kwestionariusz personalny, w którym znajdowało się m.in. uzasadnienie pozyskiwania danej osoby. Nie było to werbowanie dla werbowania. Ustalano termin werbunku i przeprowadzano rozmowę, najczęściej w domu wytypowanej osoby albo na komisariacie milicji. Na takich spotkaniach esbecy składali propozycję współpracy i sprawdzali, czy werbowany ma ochotę na takie kontakty. Jeżeli ktoś nie był do końca przekonany, starano się go przekupić. Ważny był też argument “patriotyczny". Współpracując z nami, będziesz pracował tylko i wyłącznie dla dobra kraju. Nikt, nigdy się o tym nie dowie - słyszał przyszły współpracownik.

Czasem byli też zastraszani i to dlatego godzili się na współpracę.
- Takie formy stosowano przede wszystkim wobec opozycjonistów i duchownych. Chcieli tych ludzi złamać psychicznie, szczególnie w czasie stanu wojennego.

Co znajduje się w teczce"TW"?
- Oczywiście kwestionariusz i zobowiązanie do współpracy, najczęściej pisane własnoręcznie przez agenta. I oczywiście meldunki. Powszechnie sądzi się, że były to donosy na działaczy opozycyjnych, którzy chcieli obalić ustrój komunistyczny. Niekoniecznie. Taki współpracownik rozpoczynał od rozpoznania środowiska. Najpierw opisywał z kim się spotyka. Później wyznaczano mu konkretne osoby, którymi ma się bliżej zainteresować. Bardzo często “TW" donosili o różnej działalności swoich znajomych, przyjaciół. Nawet przytaczali dowcipy opowiadane przez te osoby, które były, na przykład przeciwko ZSRR albo krytykowały rząd.

Co czekało osobę, która opowiadała “niewłaściwe" dowcipy.
- Były wzywane do SB i przesłuchiwane. Bardzo często tak skutecznie, że całkowicie przestawały się angażować w jakąkolwiek działalność.

Tajni agenci dostali zapewnienie od SB, że ich działalność nigdy nie ujrzy światła dziennego. Stało się inaczej. Mówi Pan, że archiwa INP mają tysiące teczek.
- Z bardzo dużym poślizgiem, ale w końcu akta mają szanse stać się jawne. Oczywiście, wiele materiałów zostało zniszczonych. Wszyscy śmieliśmy się z filmu “Psy", i dowcipu “co kto pali i gdzie", ale taka była rzeczywistość. Z wojewódzkiego urzędu spraw wewnętrznych w Łomży nie zachowały się praktycznie akta najbardziej politycznych wydziałów. Prawie kompletnie nie zachowały się zasoby dokumentacji mechanicznej: fotografie i taśmy.

Dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny