Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Brawa i łzy

Bartosz Wacławski
77 godzin w autokarze, doba w Rzymie. Tak spędziłem ostatnie dni wraz z pielgrzymami z Podlasia, którzy chcieli osobiście pożegnać Ojca Świętego.

Gdy tuż przed godz. 10 zabił dzwon w Bazylice św. Piotra tłum zamarł. Jeszcze chwilę wcześniej wszyscy rozmawiali, rozkładali flagi i transparenty albo szukali miejsca, by usiąść i odpocząć po nieprzespanej nocy. Teraz zapanowała kompletna cisza, przerywana tylko monotonnym głosem lektora, który w Radiu Watykan tłumaczył na polski treść mszy żałobnej.

Wszędzie są śpiwory, rozkładane krzesełka, butelkowana woda. Gdyby nie miejsce, majestatyczny Plac św. Piotra z górującą nad nim Bazyliką i skierowanymi w naszą stronę oknami papieskiego apartamentu, można by pomyśleć, że zaraz rozpocznie się koncert rockowy. Atmosfera pikniku szczególnie udzieliła się włoskiej parze, przy której znalazłem miejsce, by przykucnąć. On - Stefano - spał na rozłożonym kocu, jego żona czuwała, by nikt nie zajął im wywalczonego miejsca. Mnie i mojej towarzyszce, którą poznałem w autokarze z Białegostoku do Rzymu został skrawek. Stać trudno, o siedzeniu nie było nawet mowy.
A byliśmy wykończeni. Po 30 godzinnej podróży i nieprzespanych dwóch nocach marzyliśmy tylko o chwili odpoczynku. Tym bardziej, że ostatnie kilka godzin spędziliśmy stojąc w kolejkach zmierzających na plac.

Wyjeżdżamy z Białegostoku
Do Rzymu przyjechaliśmy w czwartek około godziny 18. Bylibyśmy wcześniej, ale po drodze zepsuł nam się autokar. Najpierw tuż za Warszawą. Mechanik naprawiał nasze auto też na autostradzie w Austrii.
Gdy tylko zaparkowaliśmy przy rzymskim Stadio Olimpico całą grupą wraz z polskim przewodnikiem ruszyliśmy w stronę Watykanu. Mieliśmy nadzieję, że jeszcze jest szansa, by wejść do Bazyliki i osobiście pożegnać się z Janem Pawłem II. Wszystkie bramy były już jednak zamknięte.
Związkowcy z Solidarności, którzy zorganizowali naszą pielgrzymkę zaimprowizowali modlitwę na Piazza del Risorgimento. Nie wzbudzaliśmy sensacji. Wokół byli sami Polacy, którzy też się modlili.
W pobliżu "zbudowali" z namiotów własną wioskę. Każdy kto tu trafił, mógł się ułożyć ze śpiworami. Całe rodziny postanowiły spędzić tu noc. W kilka godzin rodacy zawładnęli placem i okolicznymi uliczkami. Rozbrzmiewały polskie pieśni. Przygrywał zespół - dwóch gitarzystów i dwie skrzypaczki. Nastrój był uroczysty, ale radosny. Na telebimach ustawionych na specjalnych satelitarnych wozach Telewizja Watykan pokazywała filmy dokumentalne o Janie Pawle II. W piątek na tych ekranach miały być transmitowane uroczystości pogrzebowe.

Jeszcze w czwartek udało mi się wejść na teren Watykanu. Pokazałem policjantom legitymację służbową, ale dopiero opowieść o tym, jak białostoczanie ustawili po śmierci papieża tysiące zniczy wzdłuż głównej ulicy miasta, otworzyła mi furtkę. Wzruszony policjant podprowadził mnie do najbliższego zakrętu i pokazał, gdzie mam iść.
Po drodze spotkałem Beatę Falkowską, która z kolegami układała się do snu przy watykańskich murach.
Polska wioska w Watykanie
Potem wróciłem do autobusu. Po dwóch dobach chciałem choć na chwilę zasnąć. Po godzinie 2 byłem już na nogach. Namówiłem do wczesnej pobudki jeszcze kilka osób. Wszyscy poszliśmy na autobus, który nawet w środku nocy podwoził pielgrzymów za darmo do Watykanu.
Polska wioska rozrosła się do gigantycznych rozmiarów. Ludzie już leżeli na asfaltowej drodze biegnącej od stadionu olimpijskiego do Watykanu. Kilkaset osób na kartonach i foliach, pozwijanych w nietypowe figury. Nie wszyscy śpią. Wciąż słychać piosenki, w tym nieformalny papieski hymn "Barka".
Ale ulice, którymi jeszcze wczoraj spokojnie spacerowaliśmy, teraz były zablokowane przez karabinierów. Zaczęliśmy więc kluczyć małymi uliczkami wokół i znaleźliśmy przejście. Doszliśmy, stąpając wśród śpiących na ziemi ludziach, do czekających przed bramą. Tam spędziliśmy dwie godziny.
O godz. 6 policjanci mieli ją otworzyć, ale tuż przed terminem poinformowali, że zostaniemy tu gdzie stoimy. - Nie mamy tylu wykrywaczy metalu, by was sprawdzić - grzmiał policjant przez megafon. Tłum ożył. Obudzili się śpiący, zaczęli krzyczeć, pchać się w stronę policjantów. Przerażeni funkcjonariusze, wbrew rozkazom, już nie protestowali. Wpuścili wszystkich.
Wiedzieliśmy jednak, że to nie koniec. Tuż przed placem czeka nas jeszcze jedna brama z kordonem policji i wojska. Karnie staliśmy w kolejce, która ciągnęła się przez kilkaset metrów. Chwilę później brnęliśmy już przez plac szukając miejsca dla siebie.
Tłum skandował

Gdy dzwon przestał bić przed bazylikę wyszli kardynałowie w purpurze. Plac ożył z letargu. Rozległy się brawa. Prawie wszyscy wstali. Prawie, bo Włoszka, nie mogła dobudzić męża. Za chwilę jednak, ktoś przechodzący obok, nadepnął mu na nogę i mężczyzna się podniósł. Zrobiło się luźniej.
Brawa ucichły, a w chwilę później rozległy się ze zdwojoną siłą. Kilkunastu mężczyzn wyniosło z Bazyliki drewnianą trumnę, obeszło ołtarz i ustawiło ją obok. Na trumnie znalazła się już słynna Biblia. Najpierw przekartkował, a potem zamknął ją zamknął, który po rozpoczęciu nabożeństwa rozszalał się Placu św. Piotra. Był tak silny, że oderwał obraz zawieszony na kotarze w drzwiach Bazyliki. Ludzie skandowali: "Jan Paweł Wielki", "Wojtyla santo". Nikt nie miał wątpliwości, że biblia nie zamknęła się przypadkiem.
Rozpoczęło się nabożeństwo odprawione według zaleceń papieża zawartych w podpisanej przez Jana Pawła II Konstytucji Apostolskiej. Mszę celebrowano po łacinie. Dlatego Polacy włączali radia, by na żywo słuchać tłumaczenia.
Brawa jeszcze wielokrotnie wracały. Szczególnie, gdy kardynałowie przypominali, w krótkich słowach życie papieża. Jednak największa owacja, jak burza rozległa się, gdy trumna znikała we wrotach Bazyliki. Dwie warszawianki, które stały przede mną zaczęły szlochać. Mężczyźni zasłaniali twarze. Ale brawa nie cichły. Młodzi Włosi, który stali w pobliżu skandowali "Giovanni Paolo" i klaskali: dwa razy w ręce, przerwa, znów dwa razy i przerwa, a na koniec jeszcze jedno klaśnięcie. Ten rytm wybijał za chwilę cały plac. Ta atmosfera udzielała się wszystkim. Rodzina z Polski z dwójką nastolatków zaczęła śpiewać "Mazurka Dąbrowskiego". "Z Włoch do Polsky" - pomagali Włosi. Brawa i śpiewy przerwał dopiero ten sam dzwon, który rozpoczął nabożeństwo. Kardynałowie i goście - przedstawiciele ponad 100 państw świata - weszli do Bazyliki w ciszy. Pielgrzymi, zaczęli powoli wychodzić z placu. Zapłakani, ale szczęśliwi, że pożegnali swojego papieża najlepiej jak potrafili. Wielu jeszcze przez długą chwilę nie ruszało się z miejsc. Tuląc się do towarzyszy szlochali. Nikt tu nie wstydził się łez.

Opuścić Rzym
200 tysięcy ludzi, powoli zaczęło opuszczać Watykan i kierować się w trzy najważniejsze ulice miasta, promieniście rozchodzące się w głąb Rzymu. Kilka razy więcej pielgrzymów ruszyło z pobliskich uliczek do swoich autokarów.
Mimo to wszystko szło bardzo sprawnie. Włoskie służby stanęły na wysokości zadania. Kilka tysięcy wolontariuszy wskazywało miejsca, gdzie staje autobus czy metro. Przez krótkofalówki wzywali kierowców, by podjeżdżali na przystanki. Kilka minut - tylko tyle czasu czekali pielgrzymi na odjazd. Wzdłuż tras można było dostać butelkowaną wodę. Policjanci kierowali ruchem na skrzyżowaniach. Opuszczenie Rzymu było wyjątkowo łatwe. Nasz autokar, wyjechaliśmy już po 15, nie zatrzymał się do granic miasta ani razu. Kilkanaście minut później byliśmy na autostradzie.
Gdyby wszystko szło dobrze, w Białymstoku bylibyśmy już w sobotę późnym wieczorem. Jeszcze we Włoszech zachorowała jednak nasza współtowarzyszka podróży. Młoda dziewczyna dostała mdłości. Karetka zawiozła ją do szpitala w Bolonii. Na miejscu dowiedzieliśmy się, że lekarze wypuszczą ją dopiero w sobotę rano. Postanowiliśmy czekać i nocowaliśmy w autokarze pod szpitalem.
Ruszyliśmy dalej. Kierowcy gonili na trasie. W nocy nie zatrzymywaliśmy się wcale. Dzięki temu udało nam się dojechać do Białegostoku już bez niespodzianek, pomijając pogryzienia dwóch innych pielgrzymów przez nieznane stworzenie. W cieszyńskim szpitalu dostali antybiotyki. - Nie słyszałam o pielgrzymce, która miałaby tyle przygód - mówiła już po przyjeździe do Białegostoku Marianna Kaczyńska z Łap. - Ale widocznie było nam to pisane. A jednak dojechaliśmy do Rzymu i pożegnaliśmy papieża. Nic nam nie mogło przeszkodzić... prawda?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny