Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

80 kilometrów do porodu

Anna Łubian
To jakaś paranoja! Mamy w mieście tyle porodówek, a nie chcą przyjąć ciężarnych z komplikacjami! - łapią się za głowę lekarze pogotowia. Co się stało? Dwie kobiety z zagrożoną ciążą zgłosiły się po pomoc do PSK w Białymstoku. Ale stamtąd je odesłano. Gdzie? Do Łomży.

Wszystko rozegrało się 16 czerwca. O godzinie 20. pogotowie ratunkowe dostało zlecenie z izby przyjęć Publicznego Szpitala Klinicznego. Miało przewieźć do szpitala w Łomży 21-letnią Beatę. Była w 21. tygodniu pierwszej ciąży. Zaczęła krwawić.

Nie czekała na pogotowie

- Nie przewieźliśmy jej. Zanim dotarła nasza karetka, pacjentka już pojechała własnym transportem. Nie wiem, jak można było puścić ją samą w takim stanie? Musiała pokonać 80 kilometrów! Kiedy każdy wstrząs był dla niej groźny! - denerwuje się Ryszard Wiśniewski, szef białostockiej Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego.
Godzinę później dyspozytorka pogotowia znowu odebrała telefon z PSK. Tym razem chodziło o przewiezienie do Łomży 29-letniej mieszkanki Hajnówki. Kobiecie zagrażał poród w siódmym miesiącu ciąży.
- O 22.40 była już na oddziale w Łomży. Całe szczęście, że jej stan się nie pogorszył podczas transportu - mówi Ryszard Wiśniewski. Przyznaje, że podobny przypadek zdarzył się parę dni wcześniej. - Obawiałem się, że takie historie zaczną się powtarzać, dlatego zaprotestowałem - mówi szef pogotowia. Napisał do wojewódzkiego konsultanta w dziedzinie ginekologii profesora Mariana Szamatowicza. Odpowiedzi jeszcze nie dostał.

Pacjentki z powiatów

Jak to możliwe, że najlepiej wyposażony szpital w regionie, który ma najnowocześniejszy sprzęt do ratowania ciąży odsyła pacjentki?
- Naprawdę nie wiem, jak to wyjaśnić. Zobaczyłem pismo z pogotowia dopiero dzisiaj, tuż przed wyjściem z pracy. Jutro będę wyjaśniać sprawę - zapewniał wczoraj Jerzy Kamiński, szef PSK.
Dlaczego pacjentki z zagrożoną ciążą musiały jechać po pomoc aż do Łomży, skoro w Białymstoku są aż cztery porodówki?
- My nawet nie możemy przyjmować pacjentek z ciążą poniżej 32. tygodnia. Zabraniają nam tego ministerialne normy. Od tego są kliniki. Ale nawet gdybyśmy chcieli zrobić wyjątek, to nie mieliśmy inkubatorów, bo przyjęliśmy pacjentki z powiatów - tłumaczy Zdzisław Gołaszewski, zastępca dyrektora Wojewódzkiego Szpitala Klinicznego w Białymstoku.
Problemów nie miał jedynie Marian Jaszewski, szef szpitala w Łomży: - Jesteśmy na drugim miejscu w województwie pod względem wyposażenia oddziału ginekologiczno-położniczego. Mogliśmy pomóc i pomogliśmy - mówi.

Chodzi o pieniądze?

Sprawa odsyłania pacjentek w ciąży do Łomży to zdarzenie szeroko komentowane przez środowisko białostockich ginekologów. - Trudno uwierzyć w nagłą epidemię przedwczesnych porodów - wątpią lekarze. Podkreślają, że podtrzymywanie zagrożonej ciąży jest bardzo drogie. Uratowanie dziecka kosztuje czasami nawet 50 tysięcy złotych. - Może tu nie chodzi o brak inkubatorów, a o oszczędzanie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny