Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Działaczka LGBT: chłopcy i dziewczynki są różni, ale są równi

Agata Sawczenko
Najpierw nawet nie wiadomo, jak to nazwać. Dopiero później przychodzi do głowy słowo: homoseksualizm. Natomiast dopóki nie napotka się tego słowa, to się tak naprawdę ma się taką świadomość wewnętrzną: podobają mi się kobiety, a nie podobają mi się faceci.
Najpierw nawet nie wiadomo, jak to nazwać. Dopiero później przychodzi do głowy słowo: homoseksualizm. Natomiast dopóki nie napotka się tego słowa, to się tak naprawdę ma się taką świadomość wewnętrzną: podobają mi się kobiety, a nie podobają mi się faceci.
Dla dziecka jest najważniejsze, żeby miało kochających opiekunów. A to, czy oni będą takiej płci, czy takiego wzrostu, czy takiego koloru oczu, czy skóry - naprawdę ma drugorzędne znaczenie.

Z Ygą Kostrzewą rozmawia Agata Sawczenko

Obserwator: Kim jesteś? Kto to jest Yga Kostrzewa?

Yga Kostrzewa: - Jak mnie kiedyś ktoś zapytał, to powiedziałam, że jestem sobą.

No właśnie. Od razu chce się powiedzieć: jestem człowiekiem.

- A ja bym jednak upierała się, że w pierwszej kolejności sobą. Potem człowiekiem, kobietą… Ale pewnie pytasz, czym się zajmuję.

No tak, o to też…

- Działam społecznie w różnych instytucjach i na różnych płaszczyznach. Moją główną tematyką jest kwestia LGBT (skrót od: lesbijki, geje, osoby biseksualne i transpłciowe), czyli osoby nieheteronormatywne i nieheteroseksualne. Po pierwsze jestem rzeczniczką Lambdy Warszawa - to jest najstarsza organizacja tego typu w Polsce. Po drugie - jestem jedną z członkiń Grupy Inicjatywnej ds. Związków Partnerskich, która doprowadziła w 2011 roku do drugiego w polskiej historii projektu ustawy o związkach partnerskich. Jestem też członkinią Porozumienia Kobiet 8 Marca. Jestem wreszcie też członkinią rady programowej Kongresu Kobiet. Jeszcze też niedawno założyliśmy kolejną organizację, nazywa się LGBT Business Forum, która ma zajmować się kwestią osób nieheteroseksualnych w miejscu pracy.

A z czego żyjesz?

- Pracuję w reklamie.

I w pracy nie ma problemu z tym, że jesteś lesbijką.

- Nie ma.

Ale wszyscy wiedzą?

- Tak, opowiedziałam o tym publicznie w 2002 roku w Newsweeku. Razem z moją partnerką wystąpiłyśmy na okładce gazety.

Nie miałyście obaw?

- Oczywiście, miałam w sobie lęk: co to będzie? Bo to przecież wydarzenie publiczne. A wtedy dodatkowo była bardzo duża kampania reklamowa Newsweeka. I na bardzo wielu plakatach była moja twarz. Trochę dziwnie się z tym czułam. No i też zastanawiałam się, jak to będzie w momencie takiego ujawnienia publicznego w miejscu pracy. Ale nie zdarzyło się nic - absolutnie.

Nikt nie powiedział: Yga, widziałem cię!?

- Oczywiście, powiedzieli. Ale nie zdarzyło się nic negatywnego. A to było 11 lat temu! To była zupełnie inna sytuacja społeczno-polityczno-jakakolwiek.

I co mówili ludzie?

- Gratulowali!

Czego? Odwagi?

- Tak, generalnie odwagi. Wyjścia na zewnątrz, niechowania głowy w piasek, mówienia otwarcie… Było to naprawdę spore wydarzenie. A dopiero rok później była kampania: Niech nas zobaczą. Słynna kampania, która spowodowała lawinowy wzrost zainteresowania i zajmowania się kwestią i problematyką LGBT.

Po to zrobiłaś? I co sobie myślałaś? Czego najbardziej się obawiałaś?
- Po co? To było po prostu takie publiczne zabranie głosu. To działo się w czasie, gdy profesor Maria Szyszkowska przygotowywała projekt pierwszej ustawy o związkach partnerskich, początek większej debaty. I po prostu redakcja Newsweeka wpadła na pomysł, żeby zrobić okładkę i tekst. To był stres. Bałam się, oczywiście. Że mnie na przykład ktoś z pracy wyrzuci. Bo wtedy nie było też ochrony prawnej. Dopiero w 2004 roku wprowadzono zmiany w kodeksie pracy związane z zakazem dyskryminacji. Więc naprawdę można było się bardzo różnych rzeczy spodziewać.

Negatywnych reakcji w pracy nie było. A na ulicy?

- Też nie. Chociaż tak naprawdę wtedy przez tydzień chodziłam w czapce. Bo trochę się bałam, że ktoś mnie rozpozna.

A opowiesz mi, jak to było z tobą od początku? Bo przecież musiałaś o sobie opowiedzieć ludziom, chociażby rodzicom. A to było jeszcze przed coming outami gwiazd, przed kampaniami medialnymi, które było nie było - sprawiły, że na homoseksualność patrzymy teraz nieco inaczej niż kilkadziesiąt czy nawet kilkanaście la temu.

- Na szczęście moja rodzina była dość liberalna. Ja nie miałam jakiegoś takiego szczególnego powodu ani potrzeby, żeby coś ukrywać. Jeżeli na przykład kupowałam gazety typu "Inaczej" czy "Filo", które były wtedy takimi głównymi czasopismami dla osób homoseksualnych, to nie musiałam ich chować w szafie, tylko trzymałam je na biurku. A to przecież jest sygnał dla rodziców. Takie zainteresowania są przecież związane z tym, że ktoś faktycznie jest homoseksualny.

Albo się zastanawia, czy jest.

- Tak, bo to nie jest takie oczywiste, gdy nie ma wiedzy na ten temat. Najpierw nawet nie wiadomo, jak to nazwać. Dopiero później przychodzi do głowy słowo: homoseksualizm. Natomiast dopóki nie napotka się tego słowa, to się tak naprawdę ma się taką świadomość wewnętrzną: podobają mi się kobiety, a nie podobają mi się faceci. Dopiero potem człowiek zaczyna czytać, zdobywać informacje. Za moich czasów tych informacji było naprawdę mało.

Rodzice rozmawiali, jak się już zorientowali?

- Kiedyś z mamą odbyłam taką rozmowę. Mama ją zainicjowała. Ja wtedy jeszcze nie miałam żadnej odwagi. Miałam może ze 20 lat i żadnego pomysłu, jak w ogóle o tym rozmawiać. Nie było żadnych wzorców, znikąd nie można się było dowiedzieć, jak taką rozmowę przeprowadzić, jak zacząć. Nie było nawet słowa coming out.

Ale mama się zdecydowała…

- Takie rozmowy są często dramatyczne, jest płacz, są łzy. Mama mówiła, że pewnie mi przejdzie, znajdę kiedyś męża - myślała trochę takimi stereotypami. I koniec - temat ucichł. Z ojcem nie rozmawiałam w zasadzie nigdy na takiej bardziej emocjonalnej płaszczyźnie. A potem poznałam moją ówczesną partnerkę i ona została już wchłonięta do rodziny.

Bezboleśnie?

- Tak.

Czyli miałaś szczęście, że rodzice to zaakceptowali?

- Tak, bo są bardzo różne sytuacje. Często najbliższa rodzina reaguje szokiem. W skrajnym przypadku wyrzuca z domu - spotkałam się z takimi dramatami. To dla nich jest coś nietypowego, niestandardowego, czego się nie spodziewali. Nie jest to po ich myśli. Tak się dzieje zwykle, gdy rodzice mają właśnie nadmierne wyobrażenia o dziecku, jego przyszłości, gdy planują mu całe życie, karierę, gdy nie dają swobody wyboru.

Ważne jest też, żeby dać czas rodzicom na oswojenie się z tą informacją, poukładanie sobie wszystkiego w głowie. Bo często rodzina, znajomi dopytują: a co jest z tym twoim synem, dlaczego on się nie żeni? I teraz co ten rodzic ma powiedzieć? Jeżeli jest pogodzony ze sobą, ma ten temat jakoś poukładany w głowie, to może powiedzieć: nie żeni się, bo ma faceta, i koniec. Dobry był ten pomysł z medialną kampanią z rodzicami, którzy pozowali na zdjęciach ze swoimi homoseksualnymi dziećmi. Bo to wszystko też dotyczy rodziców.
Ciebie nie spotkało nic dramatycznego, dlatego, że jesteś lesbijką. Jednak zaczęłaś walkę o prawa takich osób jak ty…

- Ja nie walczę. Jak jest walka, to są dwie strony wrogie. A ja nigdy nie stosuję oręża ostrego. Dlatego wolę mówić, że działam na rzecz - bo to jest działanie pacyfistyczne. Ja chcę rozmawiać, dyskutować. Oczywiście każdy ma prawo do swoich poglądów. Ale wydaje mi się, że otwartość i akceptacja różnorodności w bardzo szerokim tego słowa znaczeniu jest zdecydowanie czymś bardziej pozytywnym niż zamykanie się we własnej skorupie i funkcjonowanie od do: to jest dobre, to jest niedobre, białe - czarne. Bo świat w moim przekonaniu ma bardzo wiele kolorów i odcieni.

No ale wracając do pytania: dlaczego zaczęłam. Mam po prostu taki społeczny charakter. Zawsze gdzieś działałam: w szkole, na studiach. To właśnie na studiach zaczęłam szukać organizacji związanych z tą tematyką. No i znalazłam Lambdę Warszawa - w 1998 roku. Od tego się zaczęło. Dopiero później zostałam feministką.

No właśnie. Geje, lesbijki, kobiety - co te grupy mają ze sobą wspólnego? Czy są tak samo dyskryminowane?

- Dyskryminacja są różne, ale się bardzo przenikają, nakładają. Gdy zaczęłam studiować na gender studies (studia nad tożsamością społeczną, płcią), to uświadomiłam sobie, że w Polsce jest problem nie tylko jeżeli chodzi o kwestie homoseksualne, ale też jeśli chodzi o wykluczenie kobiet. Te dyskryminacja są oczywiście na różnych płaszczyznach, mogą być osobiste, indywidualne, ale są też instytucjonalne czy strukturalne. Na przykład osoby homoseksualne nie mają prawa, by tworzyć sformalizowane związki. To jest ogromna nierówność. A przecież jeśli damy prawa jakiejś grupie, która jest dyskryminowana, to nikt na tym nie straci. Nikomu się nic nie zabierze! A da się jakiejś grupie - po pierwsze prawo, po drugie poczucie, że jest równie ważna i traktowana przez państwo na równi, a po trzecie uchroni te osoby przed szeregiem upokorzeń, problemów, różnych perturbacji.

Dużo się w Polsce mówi ostatnio o gender. Jak myślisz, dlaczego niektórzy tak się boją tego słowa?

- Bo to jest słowo anglojęzyczne. To jest gorsze niż marksizm. To jest słowo-klucz-wytrych. Słowo-straszak. I tak naprawdę ci wszyscy, którzy boją się tego słowa - albo mówią o ideologii gender - zupełnie nie wiedzą, o czym mówią. Nie wiedzą, co to jest to gender. Dla nich gender to jest taka jakby wielka soczewka. Boją się, że się jeszcze bardziej wystraszą, jak spojrzą przez jej pryzmat. A jak wejdą w ten świat, to będą po stronie diabła. Natomiast prawda jest taka, że aby opisać to jedno słowo, to potrzeba kilkulinijkowej definicji po polsku. Absolutnie skupia to całość zbioru pod tytułem: co można dziewczynce/kobiecie, co można chłopcu/mężczyźnie, a czego absolutnie im nie wolno. Za co dostaniesz po łapkach - w sensie dosłownym lub przenośnym. Że mężczyznom nie wolno płakać, bo zaraz usłyszą: Czego się rozklejasz jak baba? Albo że mężczyźni muszą zarabiać więcej, ponieważ jak zabierają kobiety do restauracji, to muszą za nie płacić. A kobiety powinny rodzić dzieci. Być skromne, nie siadać okrakiem, gotować i sprzątać w domu. W mojej pracy np. faceci podają sobie ręce na dzień dobry i do widzenia, a ja zwracam im uwagę, iż też tutaj jestem i powinni ze wszystkimi się witać i żegnać. Takich przykładów mamy bardzo wiele.

Jak można temu zaradzić: dyskryminacji, stereotypom, sprawić, żeby każdy dobrze zrozumiał gender.

- Zawsze ktoś się znajdzie, kto nie rozumie. Ale trzeba ludzi edukować, tłumaczyć, wyjaśniać, pokazywać, uświadamiać. To jest tak - mamy stereotyp, powstaje uprzedzenie, powstaje dyskryminacja. To jest cały łańcuch. I żeby to rozwiązać na dużą skalę, to musi to zostać wprowadzone systemowo, na przykład do systemu edukacji. Teraz podręczniki powielają stereotypy, że: rodzina to jest mama, tata, dzieci. A 50 proc. rodzin w Polsce jest zupełnie inna: na przykład kobieta samotnie wychowuje dzieci, mężczyzna, matka z babcią, dwie kobiety, dwóch mężczyzn i tak dalej. 20 procent dzieci rodzi się w związkach pozamałżeńskich. Dla dziecka jest najważniejsze, żeby miało kochających opiekunów. A to, czy oni będą takiej płci, czy takiego wzrostu, czy takiego koloru oczu, czy skóry - naprawdę ma drugorzędne znaczenie. Świat się zmienia, rodzina także, i nie możemy zamykać na to oczu.

Warto więc pokazywać dzieciom, że chłopcy i dziewczynki są różni, ale są równi. Mają równe prawa. Bo nie może być tak, że ten, kto jest potencjalnie silniejszy fizycznie, będzie miał większą władzę. Tak może być w świecie zwierzęcym, ale nie u ludzi. My jesteśmy jednak troszeczkę inaczej intelektualnie wyposażeni.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny