Kto prozę Andrzeja Muszyńskiego, zna ten wie, że uwolnić się od niej trudno. Bo ten pisarz posługuje się polszczyzną w sposób tylko sobie właściwy, naginając jakby język do potrzeb swojej opowieści. Opowieści, której nadał kształt tytułowej ballady o ludziach, którzy będąc z dwóch różnych światów pokochali się, on zamieszkał u niej, na głębokiej prowincji, choć całkiem blisko Krakowa i tak żyją razem – dawny poeta, dziś listonosz i zapalona krótkofalarka i znawczyni lampowych radioodbiorników.
„Joanna patrzy na wskroś niego, tak że Władek szuka jej spojrzenia gdzieś w splocie słonecznym, tak namacalne mus się wydaje”.
Andrzej Muszyński powoli snuje opowieść o ich pierwszym zauroczeniu, o spotkaniach rodzin przed weselem, wzajemnym poznawaniu się i obwąchiwaniu inteligencji i mieszkańców wsi. A wszystko zanurzone w sosie lat 90. XX wieku, gdzie z Polsatu płynie disco polo, a lokalni włodarze piją razem z miejscowym gangsterem, który pobudował się nieopodal. Ale cały czas czuje się, że owi Joanna i Władek skrywają jakąś tajemnicę, jakby żyli razem bardziej pod przymusem, niż z miłości. A Muszyński nie daje łatwych odpowiedzi. Woli stopniowo odsłaniać przed czytelnikami kulisy ich starań o dziecko. Pisze o poronieniu w trzecim miesiącu ciąży, opowiada jak lekarze każą takie nienarodzone dzieci dla rodziców, dla innych niewykształcone płody wyrzucać, nazywając je wymiotkami. Okazuje się, że w wiejskiej tradycji, takie nieżywe dzieci chowano pod progami.
„Kościołowi było to bardzo na rękę, a czyste duszyczki chroniły przy okazji dom przed złym.”
Bo Kościół katolicki takich nieochrzczonych dzieci nie pozwalał chować. I stąd pewnie znajduje się skrzętnie przemilczana przez lokalną społeczność mogiła nienarodzonych dzieci. Mogiła przed którą odprawiane są modlitwy, może jakieś tajemnicze rytuały. A to na prowincji nie wszystkim się podoba. Za światem magii, ale i rodzącego się polskiego kapitalizmu kryją się gdzieś losy Joanny i Andrzeja. Ich kłopoty z posiadaniem potomstwa, droga przez mękę podczas starań o adopcję. Czasem można zdać sobie pytanie – jak oni to wszystko znoszą? Muszyński gładko od opowieści o narodzinach dziecka przypominającego złego albo historii karła przechodzi do opisywania rozwoju zarodka ludzkiego w sposób wręcz olśniewający erudycją połączoną z kunsztem człowieka pióra.
„Zanim krew zostanie wpompowana do zalążków płuc i serca, które nakręci na kilkadziesiąt lat, zanim wapń wytrąci się w oś kręgosłupa, nim wyżłobią się otwory pod oczy i wypełni je ten cudowny atrament, w czternastym dniu od zapłodnienia, na chwilę przed wykształceniem smugi pierwotnej, w powstaniu której wielu filozofów widzi początek jednostkowego bytu, jakim jest człowiek, zawiązek ciała układa się w kształt trumny. Przynajmniej tak przedstawiają to w podręcznikach”.
Nie pomoże zaprzyjaźniony zakonnik, nie pomoże teatralna psychodrama – dziecka nie ma i nie będzie, a żyć trzeba. Fantastyczna, bardzo mocna i pięknie napisana opowieść o życiu Joanny i Władka. I o życiu w ogóle. Polecam.
Czytaj też: Andrzej Muszyński – Podkrzywdzie
Czytaj też: Jakub Małecki – Dygot
Czytaj też: Marcin Kołodziejczyk – Wartało. Polska prowincja w krzywym zwierciadle
NORBLIN EVENT HALL
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?