Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

13 lat temu zmarła Łucja Prus. Była rodowitą białostoczanką

Alicja Zielińska [email protected]
Mała Lucynka z rodzicami w Białymstoku.
Mała Lucynka z rodzicami w Białymstoku. Archiwum prywatne
Śpiewała ciepłym głosem mądre, refleksyjne teksty. Słynne "Nic dwa razy się nie zdarza Wisławy Szymborskiej, czy "W żółtych płomieniach liści" ze Skaldami. W latach 70. była czołową piosenkarką w Polsce. Pochodziła z Białegostoku. 3 lipca minęła 13 rocznica śmierci Łucji Prus.

W 2002 roku, tuż po śmierci Łucji Prus poszliśmy jej śladami w Białymstoku. Dom rodzinny przyszłej piosenkarki znajdował się przy ul. Jurowieckiej. Rodzice mieli piekarnię, którą potem przejął syn jej brata. - Było ich tylko dwoje - opowiadała nam pani Teresa Prus, szwagierka artystki. Łucja urodziła się w 1942 roku, Antoni, mój mąż sześć lat później. Troje rodzeństwa zmarło jako miesięczne dzieci.

Pani Teresa pokazywała albumy rodzinne, pękate od zdjęć. Całe strony to fotografie Łucji. Z różnych okresów życia. Jako dziewczynka, uśmiechnięta, pełna wdzięku nastolatka. Czarno-białe, w sepii i kolorowe z późniejszych lat, np. z pobytu z rodzicami w Bułgarii, kiedy stała w dżinsowej spódniczce. I późniejsze z koncertów, gdy była już znaną piosenkarką, z córką Julką.

Młodość Łucji i jej brata Antoniego przypadła na trudne czasy. Na parę lat zamknięto rodzicom piekarnię. Powód? Bo była w prywatnych rękach, a władza źle patrzyła na takich. Prusowie założyli wtedy bufet obwoźny. Jeździli po bazarach w okolicy z bułeczkami i kiełbaskami. Pani Prusowa była bardzo przedsiębiorcza i operatywna. Zrobiła prawo jazdy jako druga kobieta w Białymstoku. Kierowała ciężarowym Jelczem, wzbudzając podziw i sensację na ulicach - opowiadał Antoni Prus, brat piosenkarki.

Łucja była podobna do niej z charakteru. Rodzinna, pomocna, zawsze z dobrą radą. Na drugie imię miała Weronika. Ale dla koleżanek ze szkoły była Lucynką. Ewa Cywińska, która przez wiele dyrektorowała w Muzeum w Tykocinie, siedziała z nią w jednej ławce. Uczyły się w I LO, które znajdowało się wtedy przy ul. Kościelnej. Były to lata 1956-60. Załapali się, jak mówiła, jeszcze na przełom październikowy, początek politycznej odwilży, po dojściu do władzy Gomułki. Klasa była wyjątkowa, 20 chłopaków i dziesięć dziewczyn - wspominała. W dziesiątej klasie wpadli na pomysł, żeby założyć klub. Szkoła akurat przejęła pomieszczenia sąsiedniego budynku, w którym potem była Biblioteka Pedagogiczna. Dziewczęta, wśród nich Lucyna, poszły do dyrektora Zimnocha z prośbą, by pozwolił urządzić w piwnicy klub szkolny. Dyrektor zgodził się. Same posprzątały, wymalowały ściany. Działał tam kabaret, odbywały się różne występy. Najbardziej się udzielała Lucynka. To był jej żywioł. Miała ciekawy głos, lekko chropowaty wtedy, bo jeszcze nie był ustawiony. Pewnego razu przyszła i powiedziała, że zaproponowano jej występ w "Kolibrze". To był kabaret działający przy Klubie Siedmiu. Klub był znanym wówczas lokalem. Mieścił się w budynku ówczesnej "Gazety Białostockiej" przy ul. Suraskiej. Schodziła się tam elita intelektualna miasta. Zawsze ktoś grał w szachy, była dobra kawa i coś słodkiego. Klub prowadził Eugeniusz Hryniewicki, postać legenda, już nie żyje.

- W klubie była scenka. Obowiązywała taka zasada, że jeżeli Gienio kogoś wpuści na nią, znaczy, że ten ktoś jest dobry i warto go pokazać. No i Lucynce udało się tam z powodzeniem zadebiutować - opowiadała Ewa Cywińska. Poszli całą klasą na jej występ.

- Ja absolutnie byłam pewna, że ona będzie artystką - mówiła z przekonaniem profesor prof. Bożena Chodynicka, lekarz dermatolog. - Lucyna chodziła równocześnie do średniej szkoły muzycznej, prowadzonej przez siostry Frankiewiczówny. Uczyła się gry na skrzypcach. Kiedy zbliżała się matura i dziewczyny wybierały różne uczelnie, ona postawiła na Studium Piosenkarskie w Warszawie. I dopięła swego. Cały czas śledziłam jej karierę. I bardzo zwracałam uwagę na wszystkie jej osiągnięcia.
Jerzy Tomzik, białostocki muzyk, wychowawca kilku pokoleń wokalistów, Łucję Prus poznał właśnie w Klubie Siedmiu. Studiował wtedy na Akademii Medycznej i prowadził zespół studencki Ambia. Grali jazz, występowali w Klubie Siedmiu. Pewnego razu przyszła tam Lucynka. Była jeszcze uczennicą ogólniaka. To był 1957 rok.

- Zaśpiewała piosenkę Ludmiły Jakubczak "Alabama", wielki wówczas przebój, dostała oklaski, wywarła spore wrażenie i nawet nadaliśmy jej pseudonim Alabama - opowiadał Jerzy Tomzik. - Fajna, żywa dziewczyna. Skromna, ładna. Przychodziła, śpiewała, występowała w kabarecie, jak to w latach młodzieńczych bywa.

Po zdaniu matury Łucja Prus wyjechała do Warszawy. Zrobiła błyskawicznie karierę. Wygrała konkurs na piosenkę. Wkrótce przyszedł sukces w Opolu, gdzie wyśpiewała główną nagrodę piosenką do wiersza Wisławy Szymborskiej "Nic dwa razy się nie zdarza", potem razem ze Skaldami śpiewała wielki przebój lat 70. "W żółtych płomieniach liści".

W Białymstoku rzadko występowała. Podczas jednego z koncertów jej znajomi urządzili spotkanie towarzyskie.
- Zebrałyśmy się w Cristalu - mówiła Bożena Chodynicka. Pokazała nam swoje nagrania, powspominałyśmy stare dobre czasy, było bardzo przyjemnie.

Białystok jako miasto nieszczególnie pamiętał o Łucji Prus. Nie mówiło się o niej specjalnie, nie podkreślano, że stąd pochodzi. Ona sama też nie ciągnęła do Białegostoku. - Wydaje mi się, że nie była emocjonalnie związana jako artystka z Białymstokiem. Była tutaj parokrotnie na koncertach, ale jakoś organizowano je bez należnego rozgłosu, nie podkreślano, że to nasza rodaczka. Może czuła się persona non grata? - zastanawiał się Jerzy Tomzik. A przecież była powodem do dumy. W branży muzycznej najdalej zaszła z białostoczan.

Białystok nie wykorzystał jej sławy, popularności i kariery jaką zrobiła - uważa Ewa Cywińska. To wielka szkoda, bo ona tkwiła mocno w Białymstoku. W okresie największej popularności nie była tutaj zapraszana. Jeden z jej pierwszych koncertów w Białymstoku odbył się dopiero w latach 80. Wystąpiła w Filharmonii.

Jaka była? Całe życie taka sama - podkreślała Ewa Cywińska. - Wrażliwa, uczuciowa, bardzo przyjazna ludziom, oczytana. Jeśli można powiedzieć, że w piosenkarstwie jest się humanistą, to ona w pełni tego słowa znaczeniu była humanistką. Widać to było po jej repertuarze. Dobrze się czuła w piosenkach Osieckiej i w sentymentalnych mazurskich, to był jej świat. Śpiewała piosenki, które na długo pozostają w pamięci.

Czytaj e-wydanie »

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny