Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Towarzystwo Ogrodnicze w Białymstoku. Wybuchowa wiosna

Andrzej Lechowski, dyrektor Muzeum Podlaskiego w Białymstoku
Ogrodnik miejski Stanisław Grala. Z archiwum fotograficznego Muzeum Podlaskiego  w Białymstoku.
Ogrodnik miejski Stanisław Grala. Z archiwum fotograficznego Muzeum Podlaskiego w Białymstoku.
W lutym 1925 roku miasto obiegła wieść, że grupa właścicieli ogrodów, fachowych specjalistów i miłośników ogrodnictwa po wspólnym porozumieniu się postanowiła utworzyć Towarzystwo Ogrodnicze w Białymstoku.

Wreszcie poszły w ruch grabie, gracki i motyczki. Tylko patrzeć jak białostockie ogrody we władanie obejmie wiosna. Ten kto dopiero teraz ocknął się z zimowego ogrodniczego snu, niech bierze przykład z dawnych białostoczan. Oni do wiosny przygotowywali się już w środku zimy.

W lutym 1925 roku miasto obiegła wieść, że "grupa właścicieli ogrodów, fachowych specjalistów i miłośników ogrodnictwa po wspólnym porozumieniu się postanowiła utworzyć Towarzystwo Ogrodnicze w Białymstoku". Za główny cel postawili sobie szerzenie wiedzy i wymianę doświadczeń z zakresu "owocarstwa, warzywnictwa, kwiaciarstwa, pszczelarstwa i estetycznego urządzania ogródków przy domostwach".

Inicjatorzy porozumienia zauważali konieczność wspólnego działania, gdyż ich zdaniem białostockie ogrodnictwo było słabo rozwinięte. Zauważano przy tym, że w mieście i owszem jest sporo zieleni i ogrodów "lecz są to tylko pozostałości przedwojennych początków rozwoju ogrodnictwa". Panowało zgodne przekonanie, że Białystok ma wszelkie atuty, aby rozwijać się w kierunku ogrodniczym. Sprzyjał temu i klimat i gleba. Jako dowód przytaczano fakt, że już w lutym w sklepach "daje się zauważyć rzodkiewkę, sałatę, później ogórki itp.". Oczywiście rarytasy te hodowano w inspektach. Nieźle było też z owocami. Białystok miał własne czereśnie, śliwki, gruszki i jabłka. Wielu mieszkańców uważało, że są one sprowadzane z zagranicy lub innych polskich miast. A tu proszę bardzo, nasze białostockie. Co prawda napomykano, że "niekiedy owoce nasze mają nieszczególny wygląd i smak", ale to już była kwestia drugorzędna. Bo najważniejszą sprawą była ogrodnicza wiedza potrzebna "do osiągnięcia rezultatów pochlebniejszych". I aby tę wiedzę krzewić powołano właśnie Towarzystwo.

Z biegiem lat wiedza ogrodnicza w Białymstoku zataczała coraz szersze kręgi. Ale nauki nigdy dość. Wiosną 1934 roku Stowarzyszenie Mieszkańców Przedmieść wystąpiło z inicjatywą, aby w każdy piątek w siedzibie tej organizacji przy Kilińskiego 25 odbywały się "odczyty z zakresu rolnictwa, ogrodnictwa, sadownictwa, pszczelarstwa itp.". Pierwszym prelegentem był profesor Gaczorek, wykładowca miejscowego Seminarium Nauczycielskiego. Przygotował on cały cykl wykładów "z zakresu robót wiosennych w ogrodach i sadach".

Sala za każdym razem wypełniona była do ostatniego miejsca. Organizatorzy widząc sukces swojego przedsięwzięcia zapowiedzieli, że następne wykłady przygotowane zostaną przez "prelegentów delegowanych przez Związek Pracy Obywatelskiej Kobiet i sekcję kulturalno-oświatową BBWR", czyli Bezpartyjnego Bloku Współpracy z Rządem. Jednocześnie do akcji ruszył też białostocki magistrat, który z nastaniem wiosny "przystąpił do szerzenia propagandy w kierunku upiększenia balkonów i okien kwiatami". Koordynacją tej propagandy zajął się wydział kultury i oświaty. Nawiązano więc kontakty z rozmaitymi organizacjami. 12 kwietnia 1933 roku w sali posiedzeń rady miejskiej odbyła się specjalna konferencja, jej głównym tematem było "omówienie współudziału miejscowych zakładów ogrodniczych w dostarczaniu nasion i kwiatów mieszkańcom miasta". Temat ten referował główny ogrodnik Białegostoku Stanisław Grala.
No tak, kwiatki i rabatki rzecz piękna, ale na wiosnę to najbardziej potrzebne są porządki. W 1932 roku wiosna przyszła bardzo wcześnie. W marcu obserwowano jak nad Białymstokiem przelatywały stada dzikich gęsi, "które osiedliły się na polach wsi Klepacze". Kolejnym zwiastunem wiosny były zielone listki na wierzbach. "Starzy białostoczanie wróżyli z tego powodu nawet upały już w kwietniu, jak to było w 1903 roku".
Stwierdzono więc, że najwyższy czas zabrać się za sprzątanie miasta. I znów cały obowiązek wziął na siebie magistrat. Naczelnik wydziału zdrowia, dr Józef Lewitt, zorganizował więc "konferencję w sprawie oczyszczenia miasta w związku z nastaniem wiosny". Zaprosił na nią przedstawicieli policji, Związku Właścicieli Nieruchomości oraz lekarza grodzkiego i inspektora sanitarnego. W krótkich słowach oświadczył, że miasto ma być gruntownie wysprzątane do 25 kwietnia. Największym problemem, na którym skoncentrował się mówca, okazała się, jak co roku, asenizacja. Rozmarzające szamba, a raczej jamy, skutecznie niwelowały wiosenne zapachy.

Trzeba było działać szybko i radykalnie. Lewitt poddał w wątpliwość skuteczność tradycyjnego oczyszczania i wywożenia zawartości szamb. Zobowiązał więc właścicieli nieruchomości do zastosowania "asenizacji wybuchowej", stwierdzając jednoznacznie, że jest ona "bardzo higieniczna". Strach myśleć na czym polegała ta nowatorska metoda. Można sobie jedynie wyobrazić jej skutki. Z pewnością miała zasadniczy plus. Jeden wybuch i szambo puste, a miasto byłoby nie do poznania. Nie ma to jak wiosenne porządki.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny