Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Więzienny lekarz brał łapówki i wypuszczał na wolność więźniów

Andrzej Lechowski dyrektor Muzeum Podlaskiego w Białymstoku
Ulica Warszawska w 1916 r. Dr Sergiusz Andrijewski mieszkał naprzeciwko gmachu Straży Pożarnej. Ze zbiorów Muzeum Podlaskiego w Białymstoku.
Ulica Warszawska w 1916 r. Dr Sergiusz Andrijewski mieszkał naprzeciwko gmachu Straży Pożarnej. Ze zbiorów Muzeum Podlaskiego w Białymstoku.
W lecie 1915 r. Rosjanie opuszczali Białystok. Nikt nie przypuszczał wówczas, że część z nich, z jeszcze większym strachem, za dwa, trzy lata będzie uciekała z Rosji do Polski, przed bolszewikami. Tak też i było z doktorem Sergiuszem Andrijewskim. Ale źle tu skończył.

Zjawił się on w Białymstoku zaraz po 1919 r.. W mieście brakowało lekarzy, a on był chirurgiem - istny skarb! Początkowo zamieszkał na Sienkiewicza 53, lecz wkrótce przeniósł się na ulicę Warszawską pod 4. W 1921 r. Andrijewski zatrudniony został w Szpitalu Miejskim, w którym przez rok był ordynatorem oddziału chirurgicznego. Nie zyskał jednak zbyt dobrej opinii. W porównaniu ze świetnymi chirurgami Salomonem Rozentalem czy Konradem Fiedorowiczem był co najwyżej przeciętnym lekarzem. Odszedł więc z tego szpitala, jego miejsce zajął dr Fiedorowicz.

Andrijewski zatrudnił się w niewielkim, kilkułóżkowym szpitalu działającym, przy białostockim więzieniu przy Szosie Południowej, jak wówczas nazywała się ulica Kopernika. Nie była to intratna posadka, więc doktor dorabiał do więziennej pensyjki w Przychodni Pogotowia Lekarskiego "Linas Hacedek" na Różańskiej 3.

Praca była jego jedynym zajęciem. Nie uczestniczył ani w życiu towarzyskim, ani naukowym swojego środowiska. Ot, niby wszyscy go znali, ale tak jakby go nie było. I nagle w 1936 r. cały Białystok przypomniał sobie o istnieniu doktora Sergiusza Andrijewskiego. Ale nie stało się to za sprawą jakiegoś medycznego sukcesu.

Otóż od pewnego czasu naczelnik więzienia okręgowego zaczął mieć coraz większe podejrzenia dotyczące chorób niektórych więźniów. Polecił więc personelowi aby dyskretnie zaczęto się przyglądać "metodom leczniczym" doktora. I tak po nitce do kłębka, okazało się, że od 1930 r. Andrijewski brał pieniądze od wszystkich. Gdy więzień naprawdę zachorował i zaniepokojona rodzina chciała dowiedzieć się o jego stan zdrowia, to za tę informację miała płacić i już! W trakcie niejednej rozmowy z rodzinami więźniów Andrijewski z dobrze udawaną troską mówił, że i owszem choroba może i ciężka nie jest, ale nieleczona może doprowadzić do najgorszego.

Po takiej diagnozie oświadczał przygnębionej rodzinie, żeby się nie martwiła. Przecież on jest w stanie należycie zająć się pacjentem, należy mu to jednak umożliwić, to znaczy płacić dalej. No i pieniążki szły. Gdy któryś z więźniów chciał zniknąć z celi, to za odpowiednią opłatą doktor Andrijewski kładł go w swoim szpitaliku i wynajdywał jakąś chorobę.
Doszło do tego, że jednemu z więźniów załatwił przerwę w odbywaniu kary, motywując ją złym stanem zdrowia. Innemu kryminaliście doktor wystawił zaświadczenie, w którym pisał, że dalszy pobyt w więzieniu zagraża jego zdrowiu, a może i życiu. Z tą dziwną chorobą doktor wyraźnie przesadził. Czy czuł się aż tak bezkarny? W sierpniu 1936 roku wydał bowiem takie zaświadczenie młodemu, zdrowemu jak byk zbirowi, na którego już wcześniej oko mieli strażnicy więzienni. Gdy zobaczyli, że w opinii doktora jest on słaniającym się z wycieńczenia chuchrem, to niezwłocznie powiadomili o wszystkim naczelnika. Ten nie podzielił troski o stan zdrowia więźnia i powiadomił prokuratora. Rozpoczęło się śledztwo, które trwało blisko rok. Paramedyczne wyczyny Andrijewskiego opisano na 600 stronach akt.

Pod koniec kwietnia 1937 r. przed Sądem Okręgowym w Białymstoku rozpoczął się sensacyjny proces. W roli biegłych, których opinie obciążały Sergiusza Andrijewskiego, wystąpili doktorzy Zabłocki i Ryter. Przez salę rozpraw przewinęło się 53 świadków. Wszyscy potwierdzali fakty ustalone w śledztwie. W ich świetle wyłaniał się obraz starzejącego się, zgorzkniałego człowieka, który nie miał żadnej satysfakcji z wykonywanego zawodu. Jedynym jego celem było zarabianie pieniędzy. A że inaczej nie mógł ich zdobyć, przeto brał łapówki.

Cóż miał zrobić sąd. Wydać bezprecedensowy wyrok, na mocy którego Andrijewski zasiadłby w jednej celi ze swymi dotychczasowymi podopiecznymi i klientami? Wzięto pod uwagę wszystkie okoliczności łagodzące, a także to, że każdy wyrok skazujący kończył karierę doktora. Andrijewski skazany został na półtora roku więzienia w zawieszeniu na 5 lat i 500 zł grzywny. Otoczony niesławą chirurg wyjechał z Białegostoku i tyle go widziano.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny