Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Narty wodne w Białymstoku. Cresovia była pierwsza.

Alicja Zielińska
Białostoczanie startowali w mistrzostwach Polski
Białostoczanie startowali w mistrzostwach Polski Fot. Archiwum
Pierwsze narty wodne w naszym kraju wprowadziły Sparta Augustów i Legia Warszawa, a trzecim klubem była Cresovia w Białymstoku. Na początku nikt z nas nie miał zielonego pojęcia jak na tych nartach się startuje, ani jak jeździ - wspomina Waldemar Szliserman.

W latach 60. jazdę na nartach wodnych zobaczyć można było tylko na amerykańskich filmach lub będąc za granicą. W Polsce sprzętu do uprawiania tej dyscypliny nie produkowano, brakowało też odpowiednich motorówek i silników do łodzi - opowiada pan Waldemar.

- Cresovia była klubem sportowym przy Wojewódzkim Związku Spółdzielni Pracy. Przez 25 lat pełniłem tam różne funkcje. Byłem dyrektorem, członkiem zarządu. W międzyczasie powierzono mi stworzenie sekcji narciarstwa wodnego. Było to olbrzymie wyzwanie. Silniki do łodzi motorowych wytwarzał wtedy prywatny zakład mechaniczny w Warszawie, mieszczący się w barce na Wiśle, którego właścicielem był pan Gajęcki. Były one bardzo głośne, bez tłumików i bez możliwości włączania biegu na tzw. luz, czyli bez sprzęgła. Z chwilą uruchomienia silnika łódź pędziła na pełnym gazie i niedoświadczony sternik mógł spowodować wypadek.

Do dziesięciu razy sztuka

Pierwsze łodzie zrobili nam szkutnicy z Augustowa, bracia Bielawscy, specjaliści w tej dziedzinie. I chociaż były one raczej turystyczne, do silników przyczepnych o niewielkiej mocy, a linki holownicze rozciągały się i zatapiały, bo zastępowały je linki taternicze - to bardzo się z nich cieszyliśmy. Chcieliśmy uprawiać ten sport. Tyle że nikt z nas nie miał zielonego pojęcia jak na tych nartach się startuje, ani jak jeździ.

Początkowo próbowaliśmy startować, siadając na dziobie kajaka. Gdy motorówka ruszała z kopyta, delikwent trzymając się linki holowniczej, płynął pod wodą dopóki starczyło mu powietrza. Prawidłowo udawało się wypłynąć może za dziesiątym razem, a i to uważaliśmy za sukces.

Pomógł nam przypadek. Latem na Jeziorze Białym w Augustowie pojawiła się ekipa narciarzy wodnych z Legii Warszawa. Oni, jako klub wojskowy, mieli już sprzęt profesjonalny: dobrej jakości motorówkę z amerykańskim silnikiem przyczepnym 120-konnym, zachodnie narty i linki holownicze stylonowe, nierozciągalne i niezatapialne. Udało nam się podpatrzyć ich metodę startów i technikę jazdy.
Jesienią zorganizowaliśmy w klubie kurs na stopień sternika łodzi motorowych dla wszystkich zainteresowanych sportem wodnym. Dzięki temu sami uzyskaliśmy uprawnienia, a przy okazji udało się zdobyć pieniądze na działalność klubową.

Na początku lat 70. był już większy dostęp do zachodniego rynku. Mogliśmy kupić dwa amerykańskie silniki do łodzi motorowych, dużej mocy, bo po 120 koni mechanicznych oraz szwedzki silnik 50-konny "Crescent", a do niego nowoczesną łódź plastikową "Mirellę", którą dostałem do swojej dyspozycji.
Według projektów sprowadzonych z USA szkutnicy z Augustowa zrobili do tych silników łodzie. Oczywiście nie były to żadne techniczne projekty, a reklamowe czasopisma firm sprzedających sprzęt sportowy. Niemały wkład w tym dziele miał prezes klubu Wiesiek Bakunowicz.

Aby zakupić sprzęt tego rodzaju za niemałe pieniądze, ze źródeł prywatnych (innych wtedy nie było), należało uzyskać mnóstwo zezwoleń z różnych ważnych urzędów i instytucji, wiele przy tym tłumacząc, jaki to pożyteczny sport. Jedynym producentem nart zimowych w Polsce była w tym czasie fabryka w Szaflarach koło Zakopanego. Zwróciłem się do dyrektora, aby wykonali nam narty wodne. Wkrótce w handlu pokazały się te narty, ale nadawały się raczej do jazdy turystycznej, relaksowej a nie do sportu wyczynowego.

Pierwsze narty do jazdy figurowej szkutnicy augustowscy wykonali ze sklejki. Mimo wielkich starań były ciężkie i nieporadne. Wiązania do nóg z gumy z dętki samochodowej, twarde, szybko uszkadzały się. Postanowiłem wziąć inicjatywę we własne ręce. Nasz kolega pojechał do Ameryki do pracy. Napisałem do niego list i poprosiłem o przysłanie prospektów handlowych sprzętu sportowego narciarstwa wodnego. Po jakimś czasie otrzymałem sporą paczkę reklamówek. Były tam fotografie z opisem oraz wymiarami różnego rodzaju nart wodnych. Spróbowałem sam zrobić takie narty. Bodźcem do tego był fakt, że mój syn Janusz bardzo lubił ten sport i zapowiadał się na dobrego zawodnika. Chciałem, by miał profesjonalny sprzęt.

Zrobiłem narty

Pomoc i życzliwość okazały mi wtedy spółdzielnie meblarskie, udostępniając potrzebne materiały i maszyny do obróbki drewna. Mój przyjaciel z Hajnówki, Piotr Trusiewicz załatwił z miejscowych zakładów deski z egzotycznych drzew mahoniowych i palisandrowych. W białostockiej spółdzielczej wytwórni sklejek wykonano cienkie 3-mm płaty obłogów brzozowych. W innej z kolei spółdzielni wykonałem formy (kopyta), na których potem w swojej piwnicy sklejałem z kilku cienkich warstw różnych gatunków drewna narty. Ale na tym nie koniec, bo te surowe półprodukty należało jeszcze mechanicznie obrobić. Robiłem to w wolnych chwilach w zaprzyjaźnionej spółdzielni stolarskiej w Białymstoku, gdzie prezesem był mój serdeczny kolega Czesław Jakuczewki.

Wiązania do nart wykonałem też według wzorców amerykańskich, ale z polskich materiałów, to jest z blachy aluminiowej i dętki koła od traktora Ursusa, odpowiednio sklejonej. Narty pięknie pomalowałem lakierami i kolorowymi farbami. Udało się. Wyglądały okazale. Takich nart zrobiłem kilka par.
Wyjeżdżaliśmy na zawody do Szczecina, Olsztyna. Opola, Katowic, Augustowa, a i w Białymstoku organizowaliśmy też mistrzostwa kraju. Nasi zawodnicy z Cresovii zdobyli wiele tytułów mistrza Polski, zajmowali też czołowe miejsca na zawodach międzynarodowych. Do najlepszych należeli: Jacek Naorniakowski, jego siostra Bożena, Wojtek Presz, (byli oni w naszym klubie przez pewien czas po zlikwidowaniu tej sekcji w Legii). Zaś zawodnicy przez nas wyszkoleni, którzy liczyli się w czołówce krajowej to: Jacek Zawadzki, Wojtek Wysocki, mój syn Janusz Szliserman, Marek Gudalewski, Andrzej Olifieruk, Andrzej Jarosz, bracia Zaczeniukowie, oraz wielokrotna mistrzyni Polski w jeździe figurowej Małgosia Roszkowska.

Po mnie pałeczkę trenera przejął syn Janusz.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny