Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wojna oczami dziecka. 15-latka spod Poznania do domu w Białymstoku wracała dwa lata

Alicja Zielińska
Te zapiski pochodzą z września 1939 r.
Te zapiski pochodzą z września 1939 r.
Piętnastoletnia Henryka Jaworowska wracała z wakacji u kuzynów w Poznańskiem. Ale był 1 września 1939 r. Wybuchła wojna. Droga powrotu do Białegostoku została odcięta. Musiała wracać. Jechała pociągiem 25 dni. A do domu rodzinnego dotarła dopiero w 1941 roku.

To moja mama - mówi Marek Wysocki. - I pokazuje jej zapiski z tej niezwykłej podróży sprzed 70 lat. Kilkanaście stron pożółkłego papieru, drobne, wyraźne pismo. I przeżycia młodej dziewczyny, rzuconej w wir niespodziewanych wydarzeń.

Poniżej fragmenty tego wojennego pamiętnika.

1 września. O godzinie 11 ostatnim pociągiem wyjeżdżam z Lipna. Dziś rano zaczęła się wojna, której my, młodzi, nie rozumiemy, starsi płaczą. Na stacji straszny bałagan. Nie mogę się dopytać o pociąg jadący do Warszawy. Dopiero o godzinie 4 rano jesteśmy w Poznaniu. Na przywitanie nalot niemieckich samolotów. Zaczynamy zamykać okna i drzwi, szykować maski lub roztwór z szarego mydła i rękawiczki. Duszno coraz bardziej. Odwołanie alarmu. Każdy z pasażerów pyta o swój pociąg, nic nie można się dowiedzieć. Wsiadam do pociągu relacji Września - Gniezno. O godzinie 7 wieczór przybyliśmy do Gniezna, miałam zamiar wysiąść i czekać na następny stosowny pociąg, co mi odradzono. Późnym wieczorem przyjechaliśmy do Trzemeszna, tj. 15 km za Gniezno.

2 września. Ranek jest mglisty. Na razie jest spokój i pociąg stoi. Po prawej stronie mamy pole z kartoflami, po lewej tablica informująca, że do miasta 2 km. Korzystając z ładnej pogody i bliskości rowu, idziemy się plażować. Umyłyśmy nogi i leżymy, odpoczywając, a tu znowu nalot. Biegniemy do wagonu. Ja na mokre nogi nałożyłam trzewiki, koleżanka w skarpetkach, inna z pantoflami pod pachą. Mamy strachu pełne serca. Nie jesteśmy pewne jutra. Ja zaczęłam płakać.

Około godz. 5 przyjeżdża pociąg z Poznania. Modlę się, by ciocia z wujkiem zostali szczęśliwie na miejscu, w Lesznie. Czerwony Krzyż z panią starościną zainteresowali się nami, przynieśli herbatę. Na noc wybieramy wartę, gdyż prawdopodobnie krążą niemieckie bandy.

7 września. Rano cofamy się 3 km. Koło godziny 10.40 samolot polski ostrzega przed nalotami niemieckimi. Panie z naszego przedziału poszły schować się do lasu. Ja postanowiłam nie ruszać się z miejsca, trudno, zginę, to zginę. Nadleciał samolot i najadłam się strachu. Po dwóch godzinach panie zaczynają się schodzić do wagonu. Ja i pani Wanda dowiedziałyśmy się, że gospodyni we wsi ma piec chleb, ale będzie gotowy dopiero o 9 rano. Postanowiłyśmy czekać. I omal byśmy nie zostały, gdyby nie rozległ się gwizdek, dający sygnał do odjazdu.

8 września. Stoimy w Żaryniu. Wieczorem, nie wiadomo dlaczego, kolejarze opuszczają transport i uciekają. Robi się popłoch. Panie z przedziału też chcą uciekać, ale nie wiedzą gdzie. Obawiam się, że zostanę tu sama.

10 września. Jesteśmy już dziesięć dni w drodze. W lesie, gdzie stoimy, prawdopodobnie zostało zabitych 30 szpiegów. Od wojskowego dostałyśmy trzy jajka i kawałek chleba.

11 września. Całą noc mężczyźni usuwali przeszkody z torów, by pociąg mógł jechać dalej. Z nami jest złączonych pięć transportów, przeciętnie po 45 wagonów i 4 lokomotywy.

13 września. W nocy jedziemy na Kutno. Droga koło Kłodawy cała poryta od bomb. Jedziemy przez Strąszkówek - leży tu pociąg wykolejony, dalej grób z zabitymi z tego pociągu, walizy puste. Tej nocy śnił mi się dziadek, nie wiem, co to oznacza.

14 września. Jesteśmy pod Kutnem w okolicy Krzewie. Krążą pogłoski, że mamy pojechać na Poznań. Ziemia jest poorana od bomb. Huk z armat nadal słychać, front jest pod Łęczycą. Transport rozłączono.

15 września. Jestem w ostatnim wagonie. Boimy się. Prawdopodobnie chodzą bandy niemieckie i odbierają wartościowe rzeczy. Wieczorem zobaczyliśmy pierwszych Niemców. Bagaże postawiliśmy pod ścianą, a sami pokładliśmy się na podłogę, w razie ostrzeliwania. Lecz ci Niemcy nas tylko lornetkowali z daleka. Przy bliższej rozmowie byli bardzo grzeczni. Na noc cofnięto nas bliżej Kutna. Słychać huk z maszynówek i armat.

16 września. Kule świstały nad pociągiem. Jedną kobietę zabiło w polu. Rano pakujemy się i ruszamy na piechotę w stronę Poznania. Z tego wszystkiego straciliśmy orientację. Już mamy wysiadać, a tu przychodzą Niemcy i mówią, że lepiej poczekać, bo pociągi jednak pojadą. My mimo wszystko wysiedliśmy.

Wyszliśmy na drogę i dalej ani rusz z bagażami, pada deszcz. Bagaż niesiemy do sołtysa do stodoły. Przyjechał wóz i zabrał nas do majątku Skłóty. To ładny majątek, składający się z 4 folwarków, jest własnością p. Fijałkowskiego.

17 września. Wzięłam swoje walizy i wyszłam na szosę. Chcę się zabrać w drogę z byle kim, byle prędzej dotrzeć do domu. Ludzie są nieżyczliwi, nikt nie chce mnie wziąć ze sobą. Musiałam wrócić do Skłót. Wieczorem poszłyśmy szukać chleba, za bochenek razowego chleba dałyśmy 5 zł.

18 września. Po obiedzie przyjechały trzy taksówki z Niemcami, w każdym aucie po 4 żołnierzy. Kazano nam opuścić stodołę, gdyż przyjdzie tu na noc wojsko. Majorowa sprzedała nam dwa nędzne konie za 400 zł. Nie dojechaliśmy do szosy, a konie stanęły i dalej ani rusz. Oddaliśmy je właścicielce i sami znowu z powrotem do Skłót.

19 września. Zaczepili nas wozacy idący z kapustą. Od nich dowiedzieliśmy się, że Warszawa jest zajęta, wojna skończona, nastąpił czwarty rozbiór i Polska się już nie podźwignie.

22 września. Jakoś przespaliśmy szczęśliwie do rana. Dostaliśmy wozy, jedziemy. Koło mostu zatrzymujemy się i czekamy na swoją kolejkę. Most jest zerwany i prymitywnie urządzony, jedna strona bardzo wysoka, więc Żydzi, około 50 mężczyzn, popychają każdy wóz z osobna pod górę. Dlatego musimy czekać. A jeszcze w międzyczasie jadą transporty wojska i wtedy ruch cywilny jest wstrzymywany. Po czterech godzinach jesteśmy na drugim brzegu Warty. Do Konina jest już za późno jechać, na noc idziemy do gospodarzy.

23 września. Po drodze do Konina widzieliśmy całą niemal wieś spaloną od bomb. W dołach leżą zabici ludzie. Dojechaliśmy do Konina szczęśliwie, bagaż ulokowaliśmy u bardzo grzecznego przedsiębiorcy. W jakiś czas potem dostaliśmy wóz do Wrześni. Mamy jechać w nocy.

24 września. Jedziemy całą noc. Gdy podjeżdżamy do jakiejś wsi czy też miasta, zaraz patrol sprawdza przepustki. Wreszcie nad ranem dostaliśmy się do Wrześni. Tu odesłali nas na nocleg do szkoły. Przez tę noc tak żeśmy się poprzeziębiali, że niech Pan Bóg broni.

25 września. Cały bagaż wynieśliśmy na rynek, w południe dostaliśmy się do auta, które jechało do Poznania. A potem pojechałam dalej, na Leszno, przez Jarocin. W Rawiczu poczęstowano nas herbatą z rumem. I w końcu przywieźli nas do Lipna. Przyszłam do domu wujostwa, a tu brama zamknięta. Weszłam przez furtkę, do mieszkania wlazłam przez okno w kuchni. Położyłam się na ławie, śpię, a wtem słyszę zgrzyt klucza w zamku. Ocknęłam się. To był wujek. Wszyscy się ucieszyli, że szczęśliwie się odnalazłam.

W Lesznie u kuzynów Henryka została na dłużej, jak się okazało. Trwała okupacja hitlerowska, nie było mowy o wyjeździe. Pracowała w fabryce niemieckiej. Do Białegostoku wróciła dopiero w 1941 roku.

- Rodzice mamy oczywiście bardzo się martwili o córkę - opowiada pan Marek. - Dziadek był kolejarzem, razem z nim pracował Niemiec, zamieszkały od wielu lat w Białymstoku. Znał go dobrze, więc zaufał i opowiedział o wszystkim. I ten Niemiec wystarał się o specjalną przepustkę, dzięki której mama mogła przyjechać do domu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny